Nie jest chyba tajemnicą, że stosunki rosyjsko-amerykańskie nie należą do najcieplejszych. Do tej pory jedną z bardzo nielicznych przestrzeni, gdzie USA i Rosja ze sobą współpracowały, była działalność naukowa obu państw w kosmosie. Wiele wskazuje jednak na to, że i ta międzynarodowa współpraca dobiega właśnie końca.
W sierpniu 2018 roku rosyjscy kosmonauci z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) wykryli w jednej ze ścian statku Sojuz MS-09 dziurę. Statek zadokował do ISS w czerwcu 2018 roku i od tamtego czasu był połączony z resztą stacji. Otwór o średnicy 2 mm, który znaleziono, nie stanowił (na tamten moment) zagrożenia, jednak był powodem niewielkiego spadku ciśnienia. Kosmonauci szybko uporali się z problemem, łatając dziurę żywicą, jednak Roskosmos nie zamierzał zamiatać sprawy pod dywan.
Statek Sojuz, w którym wykryto uszkodzenie:
Rosjanie podczas pracy Fot. Roskosmos
Wszczęto śledztwo, by sprawdzić, kto jest sprawcą całego zamieszania. Sam otwór nie dość, że wyglądał, jak wywiercony wiertarką, to jeszcze w jego okolicy znajdowały się ślady uszkodzeń wywołane przypuszczalnie przy pomocy wiertła. Aby to sprawdzić, Rosjanie wysłali nawet swoich kosmonautów na spacer. Więcej o nim w grudniu 2018 roku pisał nasz dziennikarz Maciej Kucharczyk:
W ostatnich dniach listopada rosyjska państwowa agencja informacyjna RIA Novosti podała, że Roskosmos zakończył trwające już trzy lata śledztwo i przesłał jego wyniki do odpowiednich organów ścigania, by te mogły podjąć dalsze kroki. Raportu ze śledztwa nie pokazano publicznie. Zaznaczono też, że wyników śledztwa nie można oficjalnie udostępnić, nim kolejne organy nie zakończą prac. Sam fakt przekazania wyników śledztwa rosyjskim organom ścigania pokazuje jednak, że Rosjanie wykryli jakieś nieprawidłowości.
Znacznie więcej na temat sprawy mówią jednak rosyjskie media, na informacje których powołuje się też RIA Novosti. Jak twierdzą, śledztwo pokazało, że dziurę miała wywiercić amerykańska astronautka Serena Aunon-Chancellor z powodu załamania nerwowego po... nieudanym romansie z jednym z astronautów na ISS.
Już wcześniej w tym roku pojawiały się podobne doniesienia, ale sam powód wywiercenia otworu miał być nieco inny. W sierpniu centralna rosyjska agencja TASS, powołując się na anonimowych informatorów zaznajomionych ze śledztwem, podała, że astronautka NASA wywierciła dziurę w rosyjskim statku z powodu "ostrego kryzysu psychicznego". Miał być spowodowany zakrzepicą, na którą cierpiała astronautka. Informatorzy TASS stwierdzili, że Serena Aunon-Chancellor chciała w ten sposób wymusić szybszy powrót na Ziemię.
Więcej kosmicznych historii znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Rosjanie podczas pracy. Widać wycięty otwór w osłonie Fot. Roskosmos
Podano też kilka poszlak wskazujących na to, że to właśnie ktoś z NASA odpowiada za akt sabotażu. Zdaniem cytowanych informatorów z agencji, ślady na ścianie statku mają wskazywać na to, dziurę wywiercono w warunkach mikrograwitacji, a zrobił to ktoś niezaznajomiony z budową statku kosmicznego Sojuz. Co więcej, pobliska kamera umieszczona na styku amerykańskiego i rosyjskiego segmentu z nieznanych przyczyn nie działała w momencie zdarzenia, a Amerykanie mieli odmówić przekazania rosyjskim kosmonautom wariografu.
Jeszcze wcześniej niektóre media podały, że otwór w ścianie statku i inne uszkodzenia mogły zostać spowodowane wadą konstrukcyjną popełnioną na etapie produkcji. Niewykluczone, że otwór rozszczelnił się dopiero po wyniesieniu statku w kosmos.
Doniesieniom TASS w sierpniu zaprzeczyła NASA. Szefowa programu lotów załogowych Kathy Lueders oświadczyła, że ceni wszystkich astronautów NASA za ich pracę i agencja nie wierzy, aby w tych doniesieniach było choć trochę prawdy.
Astronauci NASA, w tym Serena Aunon-Cancellor, są niezwykle cenieni za służbę swojemu krajowi i wnoszą nieoceniony wkład do agencji. Stoimy za Sereną i jej profesjonalną pracą. Nie wierzymy, aby te oskarżenia były choć trochę wiarygodne
- napisała Kathy Lueders na Twitterze. Chwilę później ze stanowiskiem zgodził się administrator NASA Bill Nelson, dodając, że NASA będzie "w pełni popierać swoich astronautów".
Jak donosi amerykański portal Ars Technica, po listopadowych doniesieniach RIA Novosti, NASA ponownie zaprzeczyła, aby jej astronautka miała cokolwiek wspólnego ze sprawą. - Te ataki są fałszywe i nie są wiarygodne - stwierdził Bill Nelson, cytowany przez portal.
Część amerykańskich mediów twierdzi, że to kolejna plotka rozsiewana celowo przez Roskosmos. Ars Technica podaje też, że NASA wiedziała, gdzie znajdują się jej astronauci w momencie wystąpienia wycieku powietrza spowodowanego otworem. Zdaniem agencji, żaden z nich nie był w pobliżu rosyjskiego segmentu, do którego zacumowany był Sojuz i nie jest możliwe, by przedostał się tam niezauważenie.
Awantura o dwumilimetrową dziurę w ISS to zresztą kolejny dowód na to, że współpraca Rosji i USA w kosmosie rozpada się już od pewnego czasu. Roskosmos i szef tej agencji Dmitrij Rogozin dają zresztą od miesięcy do zrozumienia, że etap bezkonfliktowej współpracy Rosji i kilkunastu pozostałych państw (głównie zachodnich) w ramach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej powinien się już zakończyć.
W kwietniu br. Roskosmos oświadczył, że wykona przegląd techniczny stacji i rozważy zakończenie lub kontynuowanie swojej działalności na ISS po 2024 roku. Zdaniem rosyjskiej agencji, stacja jest przestarzała i zmaga się z coraz większą liczbą usterek. Faktycznie w ostatnich latach rosyjskie moduły ISS kilkukrotnie miały problemy z mikropęknięciami, przez które w kosmos uciekało (w niewielkich ilościach) powietrze. Dalsze inwestowanie w ISS ma być podobno zbyt kosztowne.
Co ciekawe, niespełna tydzień po tym oświadczeniu Roskosmos zadeklarował chęć budowy własnej, "narodowej" stacji kosmicznej, która mogłaby powstać do 2030 roku. Dmitrij Rogozin stwierdził też, że "chcąc zrobić coś dobrze, trzeba zrobić to samodzielnie". Nieoficjalnie mówi się, że Rosja jest gotowa wyłożyć na ten projekt bagatela 6 mld dol.
Zapewne nie bez znaczenia pozostaje fakt, że szef Roskosmosu i jednocześnie rosyjski polityk Dmitrij Rogozin jest znany ze swoich nacjonalistycznych i antyzachodnich poglądów. Szybkie zakończenie współpracy z Amerykanami jest więc mu prawdopodobnie na rękę.
W ostatnim czasie Rosja dokonała też rzeczy bezprecedensowej (przynajmniej od czasu zakończenia zimnej wojny). W połowie listopada, według m.in. USA i Wielkiej Brytanii, Rosjanie przetestowali broń antysatelitarną uderzając we własnego satelitę. Problem w tym, że wygenerowane w ten sposób tysiące kosmicznych odłamków skierowały się w stronę ISS.
Z powodu ryzyka zderzenia odłamków z Międzynarodową Stacją Kosmiczną cała załoga (również rosyjscy kosmonauci) dwukrotnie musiała schronić się w kapsułach gotowych do ewakuacji. Amerykanie mówili o skandalu, a szef NASA napisał, że jest "oburzony tym nieodpowiedzialnym i destabilizującym działaniem". - To nie do pomyślenia, że Rosja zagroziła nie tylko zagranicznym astronautom, ale również własnym kosmonautom na ISS - stwierdził na Twitterze.
Dziwna była natomiast reakcja rosyjskiej agencji kosmicznej, która w wywołaniu zagrożenia wydawała się nie widzieć niczego złego. Roskosmos w bardzo lakonicznym komunikacie stwierdził, że "orbita obiektu, który zmusił dziś załogę do przeniesienia się na statek kosmiczny zgodnie ze standardowymi procedurami, oddaliła się od orbity ISS". Rosyjska agencja nie przyznała, o jaki obiekt chodzi.
1 grudnia Roskosmos w nieco innym tonie podzielił się jednak na Twitterze informacją, że fragment rakiety nośnej 3 grudnia zbliży się do ISS na 5,4 km (minimalne zbliżenie). Agencja dodała, że jej specjaliści monitorują sytuację, ale nie ma konieczności wykonywania manewrów wymijających. Co ciekawe, tym razem nie kryto się jednak z faktem, że chodzi o amerykańską rakietę Pegasus.