Pielgrzym wyciąga sieci, a w nich nie tylko ryby. Jak odkryliśmy Doggerland

Maria Mazurek
W tej historii jest wszystko, co potrzebne do dobrej opowieści: tajemnicze znaleziska, błyskotliwi naukowcy, żądni przygód niczym Indiana Jones, legendarna kraina porównywana z mityczną Atlantydą i apokalipsa. 10 tysięcy lat temu istniała wielka, tętniąca życiem równina. A potem dotknęły ją dwie katastrofy: jedna pełzająca, a druga przerażająco nagła i destrukcyjna. Przed wami Doggerland.

Z dzisiejszej Wielkiej Brytanii do Danii można było kiedyś przejść suchą stopą. Po latach badań ustalono, że to, co jest teraz dnem morza i popularnym łowiskiem, kiedyś wystawało ponad powierzchnię wody. Zniknęło pod nią kilka tysięcy lat temu. Dziś ten zatopiony świat nazywany jest Doggerlandem. Jak doszło do tej katastrofy?

Pielgrzym wyciąga sieci, a w nich nie tylko ryby

Pewnego wrześniowego dnia 1931 roku Pilgrim E. Lockwood (cóż za niezwykłe imię - pilgrim w języku angielskim to pielgrzym) z angielskiego Lowestoft w hrabstwie Suffolk, kapitan trawlera Colinda, wybrał się na połów niedaleko zatoki Wash na Morzu Północnym, przy sąsiednim hrabstwie Norfolk. 25 mil (40 kilometrów) od wybrzeża, na wysokości miasteczka Cromer, statek zarzucił sieci. Trawlery poławiają za pomocą ciężkich sieci, ciągniętych po dnie, które razem z rybami "wyczesują" też muszle, wodorosty, kawałki drewna i różne inne obiekty.

Tym razem w sieci, wyciągane z głębokości około 35 metrów, zaplątała się między innymi spora bryłka torfu. Dla Lockwooda to był śmieć, który zamierzał rozłupać i wyrzucić za burtę do wody. Gdy uderzył w bryłkę, trafił na coś twardego. W torfie tkwił długi na 22 centymetry przedmiot, przypominający harpun, bogato zdobiony. Tak zaczęliśmy odkrywać fascynującą historię Doggerland. 

Historia ta przywołuje na myśl opowieści o Atlantydzie. Mitycznej, bogatej krainie, zamieszkiwanej przez rozwiniętą cywilizację, która została zniszczona w wyniku trzęsień ziemi i potopu. Pisał o niej jako pierwszy grecki filozof Platon, w czwartym wieku przed naszą erą. Platon umieszczał katastrofę Atlantydy na osi czasu dziewięć tysięcy lat przed naszą erą. Jak się okazuje, taki ląd istniał naprawdę, choć nieco bardziej na północ niż zdawał się ją umieszczać znany ateńczyk i też zniknął w wyniku katastrofy, mniej więcej w czasie wskazanym przez filozofa. 

 

Brytyjscy rybacy, łowiący na ławicy Dogger Bank na Morzu Północnym, przez lata poza rybami wyciągali z sieci ciągniętych blisko dna morza dziwne przedmioty. Niektóre z nich wyglądały jak narzędzia z kości zwierząt, inne jak element broni, część była bogato zdobiona wyrzynanymi ornamentami. Zresztą, robili to nie tylko Brytyjczycy. Jeszcze w XIX wieku także Holendrzy łowiący wzdłuż swojego wybrzeża za pomocą tzw. włoków (obciążone sieci, ciągnięte po dnie), wydobywali z morza kości wielkich, wymarłych zwierząt. W 1985 roku holenderski paleontolog dostał od rybaków kość ludzkiej żuchwy, której wiek obliczono na 9,5 tysiąca lat. U wybrzeży duńskich znajdowano wiosła, resztki materiałów i pozostałości po ludzkich siedliskach. Z czasem, w XX wieku, sieci trawlerów wydobywały na powierzchnię coraz więcej kości, poroży i kamiennych artefaktów.

Na terenie Doggerlandu odnajdywane są trzy kategorie znalezisk: naturalne szczątki zwierząt, wykonane z kości lub poroża narzędzia, jak ostrza czy harpuny oraz zabytki krzemienne, choć te są wyjątkowo rzadkie. Do rąk archeologów nie trafiły one w efekcie prowadzonych wykopalisk. Są to znaleziska przypadkowe, wyławiane z dna Morza Północnego wraz z zwartością sieci rybackich, wydobywane podczas wierceń geologicznych, prac związanych z pozyskiwaniem piasku morskiego czy w końcu znajdowane na plażach Wielkiej Brytanii, Francji i Holandii

- mówi Next.Gazeta.pl dr Michał Przeździecki archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego. 

W 1931 roku kapitan Pilgrim E. Lockwood zabrał swoje znalezisko do domu, potem trafiło ono w ręce ekspertów, którzy oszacowali, że pochodziło z okresu późnego paleolitu. Harpun jest datowany radiowęglowo na około 12-11,5 tys. lat p.n.e. To czas sprzed rozwoju rolnictwa, gdy w Europie żyły grupy zbieracko-łowieckie. Przedmiot wyrzeźbiono z poroża i zapewne był wykorzystywany jako harpun lub włócznia na ryby. Teoretycznie, z archeologicznego puntu widzenia, nie był niczym niezwykłym, znaliśmy i znajdowaliśmy już podobne przedmioty.

Niezwykłe było miejsce, w którym go znaleziono. Znajdowało się zbyt daleko od brzegu, poza zasięgiem rybaków sprzed kilku tysięcy lat. Rok po znalezieniu "harpuna" naukowcy z Cambridge poddali analizie pyłki z torfu pobranego w okolicach ławic Leman Bank i Ower Bank (czyli w miejscu, w którym sieci Colindy wydobyły z dna morza pamiątkę sprzed tysięcy lat). Okazało się, że osady te powstały w słodkowodnym środowisku. Czyli: tereny te musiały znajdować się niegdyś ponad powierzchnią morza. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku cały obszar otrzymał własne imię: Doggerland. Nazwała go archeolożka Bryony Coles, która narysowała pierwsze, wstępne mapy zatopionej krainy. 

Szukali ropy, pomogli zrobić mapę Doggerland

Zobaczmy zatem, o jakim miejscu mówimy. Naukowcy ustalili, że Doggerland był wielką równiną, leżącą między obecną Wielką Brytanią a Danią. Wyspy Brytyjskie były więc połączone z kontynentalną Europą. Jak naukowcy to sprawdzili? Nie było to łatwe, bo nie dysponowano dokładnymi mapami dna morskiego, a archeolodzy, którzy chcieli zagłębić się w ten podwodny świat, nie mieli możliwości ani zasobów, by go badać. Długo więc o Doggerland nie wiedziano niemal nic. Warto pamiętać, że dno morza mamy ogólnie bardzo słabo zbadane - naukowcy czasem podkreślają, że więcej wiemy o Księżycu niż o naszym ziemskim morzu.

Brytyjscy archeolodzy postanowili zwrócić się z prośbą o pomoc do branży, z którą dotąd nie współpracowali. Przyszło im do głowy, że firmy zajmujące się wydobyciem surowców na Morzu Północnym mapują dno, by wybrać miejsca do odwiertów. Wykorzystują do tego fale sejsmiczne wygenerowane z pokładów statków. Naukowcy chcieli z tych danych skorzystać, najlepiej za darmo. Udało się - dane zostały im udostępnione, a z czasem pozyskiwano ich coraz więcej. Powstała mapa dna morskiego, na której widać koryta dawnych rzek, ślady po jeziorach i dolinach. Pobrano też próbki osadów z dna, w których znalazły się m.in. pozostałości pyłku roślin i torfu.

Najstarsze ze znalezionych przedmiotów łączone są z okresem późnego paleolitu, co odpowiada końcowej fazie ostatniego zlodowacenia. W tym czasie obszar Doggerlandu, podobnie jak tereny Europy kontynentalnej, pokrywała tundra. Zamieszkiwały ją wędrowne społeczności, których podstawą utrzymania były polowania na renifery, choć niewykluczone, że sporadycznie swój jadłospis uzupełniali przedstawicielami megafauny plejstoceńskiej. Mogą o tym świadczyć znaleziska kości mamutów oraz nosorożca włochatego

- wyjaśnia dr Michał Przeździecki. 

embed

- Poza harpunem wydobytym przez Colindę, z obecnością ludności paleolitycznej wiązane jest także narzędzie krzemienne odkryte 150 km na północny-wschód od Lerwic między Szetlandami a południowo-zachodnim wybrzeżem Norwegii. Z obszaru Doggerlandu najliczniejsze są jednak znaleziska z początku holocenu, epoki geologicznej, która rozpoczęła się około 11 tys. p.n.e. - przez archeologów ten okres określany jest mianem mezolitu. W tym czasie klimat zaczął się ocieplać, lodowce wytapiać, a otwarte tereny tundry zastąpione zostały przez gęste lasy, z licznymi bagnami i terenami podmokłymi tworzącymi doskonałe warunki dla życia rozmaitych gatunków zwierząt. Z takiej okazji nie mogli nie skorzystać mezolityczni łowcy-zbieracze. Fascynujących wyników dostarczyły opublikowane w 2021 roku badania ostrzy i harpunów z plaż w okolicach Rotterdamu. Okazało się, że pośród dziesięciu, datowanych na między 9,5 tys. a 7,3 tys. lat temu, osiem wykonanych jest z kości lub poroża jeleni, zaś dwa z kości ludzkich. Niezwykle ciekawe są też kościane motyki wyłowione w okolicach Brown Bank, gdzie odkryto również świetnie zachowane pozostałości prehistorycznego lasu - opowiada archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego. 

Wiemy zatem, że była to ogromna, żyzna równina, na której rosły lasy, istotną część zajmowały też mokradła. Idealne miejsce dla życia ówczesnych ludzi, paleolitycznych nomadów zajmujących się łowiectwem i zbieractwem. Wcześniej, w czasie epoki lodowcowej, mieszkali tam Neandertalczycy, a równinę, która wtedy była stepem, przemierzały mamuty i nosorożce włochate. Gdy temperatury wzrosły i lądolód zaczął ustępować, około 10 tysięcy lat temu, pojawiło się więcej wody, wyrosły lasy sosnowo-brzozowe, potem pojawiły się dęby, leszczyny i wiązy - to wszystko wiemy dzięki badaniom naukowców. Ze zwierząt występowały tam jelenie, dziki i tury, bobry, ptaki i oczywiście ryby, w lasach rosły jagody. Z tego wszystkiego korzystali ludzie - łowcy-zbieracze z późnego paleolitu. Mogli też wtedy swobodnie przechodzić z terenów obecnych wysp brytyjskich do Europy kontynentalnej - Danii i dalej. Poziom morza w Europie Północnej był wtedy aż 60 metrów niżej niż obecnie.

Katastrofa za katastrofą. Doggerland dobiło wielkie tsunami 

Kraina mogła wydawać się rajem, ale ten raj miał swoją katastrofę - i to więcej niż jedną. Klimat zaczął się mocniej zmieniać, temperatury rosły coraz bardziej i poziom mórz się podnosił. Pod koniec epoki lodowcowej to tempo sięgało blisko 2 centymetrów rocznie. Doggerland był coraz bardziej zalewany, powoli tonął. W końcu zostały tylko wyspy. I wtedy nadeszła druga, znacznie gwałtowniejsza katastrofa, o wymiarach wręcz apokaliptycznych - potop.

A dokładnie ogromne tsunami. Około 6000 lat temu na skraju norweskiego szelfu kontynentalnego doszło do podwodnego osunięcia się (a w zasadzie osunięć, bo były ich trzy) części zbocza, być może w wyniku trzęsienia ziemi. To było jedno z największych tego typu (znanych) zdarzeń w dziejach Ziemi. Gigantyczna masa ziemi i skał wywołała tsunami. Powstała fala miała według szacunków naukowców miejscami około 10 metrów wysokości. Jej pozostałości można znaleźć na przykład w osadach na szkockich Szetlandach, gdzie wskazują, że fala mogła mieć ponad 20 metrów. W Anglii efekty widać aż 40 kilometrów w głąb lądu od dzisiejszego wybrzeża. 

Osuwiska Storegga. Żółte cyfry oznaczają wysokość fali tsunami powstałej po tym podwodnym osunięciu na szelfie kontynentalnym.Osuwiska Storegga. Żółte cyfry oznaczają wysokość fali tsunami powstałej po tym podwodnym osunięciu na szelfie kontynentalnym. Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Po tej apokalipsie na Doggerbank wróciło jeszcze życie, ale pozostałą wyspę nadal zalewało podnoszące swój poziom morze. Aż w końcu, około 5,5 tysiąca lat przed naszą erą, woda zakryła ten teren zupełnie. 

Mapa przedstawiająca hipotetyczny zasięg Doggerland od teraz do ostatniego zlodowacenia (zwanego północnopolskim lub weichselskim - od niemieckiego Weichsel-Kaltzeit, Weichsel to Wisła).Mapa przedstawiająca hipotetyczny zasięg Doggerland od teraz do ostatniego zlodowacenia (zwanego północnopolskim lub weichselskim - od niemieckiego Weichsel-Kaltzeit, Weichsel to Wisła). Francis Lima/Wikimedia, CC BY-SA 4.0 https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0/

Co to nam powinno uświadomić? Przede wszystkim, że choć zmiany klimatu zdarzały się w przeszłości, to nie dotyczyły nas. Było i zimniej, i cieplej, ale ta przeszłość uczy nas, że gwałtowne zmiany były bardzo destrukcyjne. I nam nie byłoby łatwo przeprowadzić mieszkańców tak dużego obszaru w inne miejsce. Dziś nie ma już na mapach wolnych, pustych miejsc, nadających się do życia. Podzieliliśmy świat między siebie, stał się on też bardzo licznie i gęsto zaludniony. Zwracał na to uwagę w rozmowie z Next.Gazeta.pl latem tego roku znany polski badacz Arktyki.

- Ludzie, którzy tam wtedy żyli, byli nomadami, więc zapewne po prostu przenieśli się gdzieś dalej. Tamta sytuacja bardzo się różni od naszej obecnej. Bo nasza cywilizacja, w tym rolnictwo, powstała w okienku bardzo stabilnego klimatu, jest od niego uzależniona. Ogromna część obecnej populacji mieszka tuż nad morzem, tam znajduje się infrastruktura, porty, fabryki, rurociągi, mieszkania. Nie będzie nam tak łatwo się przenieść - mówił nam prof. Jan Marcin Węsławski, dyrektor Instytutu Oceanologii PAN. Cały wywiad można przeczytać pod poniższym linkiem:

Spitsbergen, wrzesień 2021 r. Ryby się kurczą, rodzą się grolary i pizzly. Nieoczywiste skutki zmian klimatu

Do 2100 roku, łączny efekt podnoszenia się poziomu morza i osiadania gruntu w najgęściej zaludnionych terenach przybrzeżnych może przekroczyć metr. I zagrożonych ludzi, nawet przy założeniu zerowego wzrostu populacji, może być już 410 milionów

Ludność mieszkająca na terenach poniżej 2 metrów ponad średnim poziomem morza.Ludność mieszkająca na terenach poniżej 2 metrów ponad średnim poziomem morza. Źródło: A. Hooijer, R. Vernimmen, artykuł opublikowany 29 czerwca 2021 r. w Nature Communications https://www.nature.com/articles/s41467-021-23810-9. CC BY 4.0 https://creativecommons.org/licenses/by/4.0/

ONZ podaje, że około 10 proc. światowej populacji żyje na terenach przybrzeżnych poniżej 10 metrów nad poziomem morza, a 40 procent w odległości 100 kilometrów od wybrzeża. Wszyscy ci ludzie mogą być zagrożeni gwałtownymi zjawiskami związanymi z globalnym ociepleniem i podnoszeniem się poziomu morza, dla nich to morze jest bardzo ważne także w kontekście gospodarczym. Klimat, który umożliwił powstanie i rozwój naszej cywilizacji, za naszą sprawą, za sprawą spalania paliw kopalnych, szybko zaczął się zmieniać - w niekorzystnym dla nas kierunku.

Więcej o: