W Nowym Jorku, gęsto zaludnionym, z popularną komunikacją publiczną, według stanu na wtorkowy wieczór było ponad 800 zakażonych, z czego 124 w szpitalach, zmarło jak dotąd siedem osób. Władze miasta rozważają coraz bardziej radykalne kroki, by zapobiec rozprzestrzenianiu się nowego koronawirusa. W Stanach Zjednoczonych proces podejmowania decyzji jest mocno rozproszony - osobno w dużych miastach, dalej w stanach i wreszcie na poziomie federalnym, ogólnokrajowym.
Burmistrz Bill de Blasio we wtorek powiedział, że choć decyzja nie została jeszcze podjęta, wszyscy powinni być przygotowani na możliwość wprowadzenia nakazu "shelter-in-place" - czyli pozostania w domach.
"To się jeszcze nie stało, ale w tym momencie to jest zdecydowanie możliwe" - powiedział de Blasio. Przyznał, że wiązałoby się to z ogromnymi wyzwaniami. Tak jak wszędzie, zachęta do pozostania w domu oznacza, że kolejne osoby mogą stracić możliwość zarobku, stąd nie jest to łatwa decyzja.
- Sytuacja zmienia się teraz w zasadzie z godziny na godzinę. Większość ludzi, dopóki może coś robić, to robi. Dopóki szkoły były otwarte, mieszkańcy wysyłali do nich dzieci, dopóki były otwarte restauracje, to do nich chodzili. Nie było unikania spotkań na większą skalę. Ci, którzy śledzą wiadomości, wiedzą, że to nie są żarty. Ale ludzie niezainteresowani informacjami z mediów nadal uważają, że nic się nie dzieje - mówi nam Katarzyna, Polka mieszkająca w Nowym Jorku.
Dopóki ludzie nie będą przymuszeni do izolacji, to nie będą siedzieć w domach. Parki w sobotę były pełne, sklepy były pełne, wszędzie mnóstwo ludzi. Wcześniej było ograniczenie w restauracjach, zakładające, że mogą mieć tylko połowę obłożenia - czyli jeśli był to lokal na 100 miejsc, tylko 50 mogło być zajętych. Ale to nie zdało egzaminu. Ludzie tutaj moim zdaniem potrzebują odgórnych wskazówek, wielu nie bierze tego na poważnie, a na pewno nie brało, dopóki nie zamknięto szkół
- dodaje.
Koronawirus w Nowym Jorku. Niemal pusta restauracja obok dworca Grand Central. Fot. John Minchillo / AP Photo
Decyzję o zamknięciu nowojorskich szkół - największego systemu publicznego szkolnictwa w USA - de Blasio ogłosił w niedzielę. Weszła w życie od poniedziałku 16 marca. Placówki mają być nieczynne przynajmniej do 20 kwietnia. "To decyzja, którą podjąłem bez żadnej radości i z bólem" - powiedział burmistrz.
Łamiącym się głosem w niedzielę ogłaszał, że zamyka szkoły, ja go jeszcze w takim stanie nie widziałam. Bardzo się przed tym wcześniej wzbraniał, tłumaczył, że wiele biednych rodzin polega na darmowych posiłkach dla dzieci w szkołach i dziennej opiece
- opisuje pani Katarzyna.
Nie chodzi tylko o jedzenie - choć przynajmniej przez tydzień dzieci nadal będą mogły odbierać je w szkołach. Władze miasta, a także gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo, obawiali się, że wielu uczniów nie będzie w stanie zaspokoić innych swoich potrzeb, w tym na przykład uprać ubrania. W Nowym Jorku aż 114 tysięcy uczniów szkół publicznych jest bezdomnych - mieszkają w schroniskach lub innych tymczasowych miejscach - to jeden na dziesięcioro. Do tego pojawiły się obawy, że pracownicy służby zdrowia, jak pielęgniarki, zmuszeni do opieki nad dziećmi, nie będą mogli pojawić się w pracy. To nigdy nie są łatwe decyzje, ale w Stanach Zjednoczonych szkoły zamknięto już wcześniej m.in. w Los Angeles, Chicago i Miami.
Tutaj dużo zależy od tego, czy są szkoły otwarte czy nie, to jest wyznacznik, czy sytuacja jest poważna. Więc jak w niedzielę ogłosili, że zamykają szkoły, i to od razu na pięć tygodni, do ludzi dotarło, że trzeba się przejąć. Prywatne biznesy powoli zaczynają się zamykać
- mówi pani Katarzyna, która pracuje w branży budowlanej i nie może tego robić zdalnie.
Koronawirus. Metro w Nowym Jorku. Fot. Mark Lennihan / AP Photo
W tym tygodniu jest o wiele mniej ludzi w metrze. Ja mam szczęście, że mogę dojeżdżać do pracy samochodem. Dostaję od znajomych zdjęcia z Grand Central, który o czwartej po południu jest niemal pusty, to się normalnie nie zdarza. Ale są też dzielnice gdzie nie ma pustych ulic, ciągle do wielu nie dotarło, że sytuacja jest poważna. Z drugiej strony, wielu bogatszych mieszkańców Nowego Jorku wyjechało z miasta do swoich rezydencji za miastem, m.in. do Hamptons.
- zauważa. To samo mówią inni, w tym na przykład jeden z nowojorskich radnych w rozmowie z telewizją Fox News (przy okazji, pojawia się też kwestia, kto może tak naprawdę zamknąć miasto, Fox News podaje, że gubernator Cuomo twierdzi, że tylko on ma takie uprawnienia). - Ci, którzy mogą sobie na to pozwolić i pracować z domu, pracują z domu. Ci, którzy nie mogą, nie zrobią tego, dopóki miasto nie zostanie zamknięte - powiedział Steven Lewin.
Nowy Jork ma też takie same problemy związane z reakcją ludzi na koronawirusa jak wiele innych miejsc. Pojawiają się fake newsy - w tym celu miasto uruchomiło system powiadamiania smsowego z najważniejszymi i przede wszystkim potwierdzonymi informacjami dla mieszkańców. Także tam ludzie tłumnie rzucili się do sklepów.
Koronawirus. Puste półki w sklepie w Larchmont, na przedmieściu Nowego Jorku. Fot. John Minchillo / AP Photo
- Teraz w sklepach są puste półki. Do soboty można było kupić jeszcze jajka, jogurty itp., ale teraz sklepy powoli świecą pustkami. Środków do dezynfekcji oczywiście nie ma wcale. Zaczęły rosnąć ceny, choć władze mówią, że będą z tym ostro walczyć - relacjonuje pani Katarzyna. Pojawia się stres, co wpływa na zachowania na ulicach:
Ludzie zaczynają się bać, że stracą pracę. Pewne biznesy za chwilę nie będą miały wyjścia i zaczną się zwolnienia pracowników. Mój pracodawca chce na szczęście, żebyśmy pracowali w miarę możliwości, oczywiście przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności. Pojawił się stres, mam wrażenie, że ludzie nawet samochodami jeżdżą agresywniej, są niecierpliwi i zdezorientowani.
Nie wiadomo, na czym zakaz wychodzenia z domów miałby polegać. W okręgu San Francisco, gdzie taką decyzję podjęto w poniedziałek, 7 milionów mieszkańców nie może opuszczać miejsca zamieszkania poza "ograniczonymi przypadkami". Decyzja w sprawie ewentualnego "zamknięcia" Nowego Jorku ma zapaść do czwartku.
Koronawirus. Nowy Jork. Fot. Wong Maye-E / AP Photo