Tarcza antykryzysowa ma wynieść 212 mld zł? "To jest kwota propagandowa"

Rząd koszty tzw. tarczy antykryzysowej oszacował wstępnie na 212 mld zł. Tyle, że ta kwota jest mocno podrasowana. Fizyczne wydatki budżetowe mają być ponad trzykrotnie niższe. - Te 212 mld zł to jest kwota propagandowa - oburza się prof. Marian Noga z Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Łatwość, z jaką rząd wypowiada różne opinie, przedstawia dane dotyczące budżetu, pieniędzy, wydatków, polityki fiskalnej itd., jest zatrważająca. To jest najwyższy stopień nieprofesjonalności, jaki znam z wypowiedzi światowych. Naprawdę. Bardziej nieprofesjonalnych nie widziałem, nawet w Albanii

- mówi w rozmowie z next.gazeta.pl prof. Marian Noga, gdy pytamy go o opinię na temat zaprezentowanej w środę tarczy antykryzysowej, wycenionej przez rząd szacunkowo na 212 mld zł. Tę kwotę prof. Noga nazywa "propagandową".

Co mieści się w rządowym planie antykryzysowym? Faktyczne wydatki budżetowe miałyby wynieść ok. 65-70 mld zł - np. na dopłaty do pensji dla pracowników czy na "zasiłki" dla osób samozatrudnionych.

Pozostałe ok. 145 mld zł to - mniej więcej po połowie - działania płynnościowe poczynione przez rząd oraz przez Narodowy Bank Polski. W przypadku rządu chodzi np. o odroczenie płatności składek ZUS, zaliczek na podatek, preferencje kredytowe, wyższe gwarancje przy kredytach itd. (słowem - wszystko to, co prędzej czy później przedsiębiorca będzie musiał i tak oddać, ale w krótkim okresie mogą podratować finanse jego firmy). W przypadku NBP to operacje zasilające banki w płynność - m.in. obniżenie stopy rezerwy obowiązkowej, operacje repo czy skup obligacji.

Te wyliczenia potwierdza Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju.

To jest niedopuszczalne, że rząd wliczył sobie do tarczy ochronnej dla biznesu także to, co robi bank centralny

- uważa prof. Noga.

Inna sprawa, że niewykluczone, że na tych 66 mld zł się nie skończy, bo z przekazów rządowych wynika, że wyliczenia dla tarczy antykryzysowej poczyniono na 2-3 miesiące. - Te pieniądze to początek początków - komentuje prof. Noga.

Konieczny restart gospodarki

Prof. Noga stoi przy tym na stanowisku, że zaproponowane przez rząd wyłącznie odroczenie płatności składek ZUS (czy zaliczek na podatek) przez przedsiębiorców będzie niewystarczające. Uważa, że konieczność ich późniejszej spłaty - nawet w ratach - popchnie firmy do upadku. Wskazuje, że np. USA, Francja czy Niemcy składki i podatki umarzają, a nie odraczają.

W środę w rozmowie z Gazeta.pl minister rozwoju Jadwiga Emilewicz mówiła, że "w tej chwili nie ma jeszcze powodu, aby całkowicie umarzać składki ZUS".

Przesunięcie płatności to tylko odłożenie długu. Żeby naprawdę pomóc sektorowi mikro- i małych przedsiębiorców - a jest ich w Polsce 1,8 mln - trzeba by było umorzyć ZUS czy podatki. Chociaż na 3 miesiące

- mówi nam prof. Noga. Tłumaczy, że według niego "półśrodki nie wystarczą, jeśli gospodarka ma dokonać po kryzysie restartu". Wierzy, że PKB Polski przy dobrej polityce rządu może nawet w tym roku osiągnąć 2 proc. 

Nasz rozmówca kpi także z zaproponowanych mikropożyczek na 5 tys. zł pod warunkiem braku zwolnień. - Owszem, pracownik dostanie 40 proc. pensji od państwa, ale 40 proc. musi dać pracodawca. A np. restaurator nie ma ani jednego klienta. Jemu mówią, że ma nie zwalniać, to dostanie 5 tys. zł. To jest fikcja - mówi prof. Noga.

W zamian były członek RPP proponuje natomiast np. rządowe dopłaty do kredytów. - Wtedy przedsiębiorca weźmie kredyt nie na 5 tys. zł, ale na 500 tys. zł. To byłby prawdziwy restart gospodarki - dodaje prof. Noga.

Zobacz wideo Jadwiga Emilewicz odpowiada na pytania widzów w sprawie
Więcej o: