"Umiem myśleć. Umiem czekać. Umiem pościć". To najlepsze wyposażenie na nadchodzące lata

Grzegorz Sroczyński
- Kto potrafi wytrzymać frustrację i niepewność, ten jest lepiej przygotowany na nadchodzące czasy - z psychoterapeutką Danutą Golec rozmawia Grzegorz Sroczyński.

Grzegorz Sroczyński: "Najgorsze, że nie wiadomo, ile to potrwa, już teraz chodzę po ścianach, nie wiem, jak wytrzymam kolejne dwa miesiące w domu. A potem - wszyscy to piszą - będzie kryzys, PKB zanurkuje i pewnie stracę pracę" - pisze mój znajomy. On jest przerażony. Co byś mu poradziła?

Danuta Golec: Przecież wiesz, że ja tradycyjnie odmawiam udzielania porad. Nie od tego jestem.

Ale chyba coś byś mu powiedziała, gdyby był twoim pacjentem.

"Może w tym momencie spróbujmy myśleć w perspektywie tygodnia, dwóch, a nie o tym, co będzie za kilka miesięcy".

Nie wiadomo, co będzie. I to "nie wiadomo" jest dla naszego umysłu bardzo trudne do zniesienia. To taka pusta przestrzeń, którą staramy się jak najszybciej wypełnić czymś, co znamy: jedni mają skłonność do zapełniania jej hurraoptymizmem, a inni kaskadą lęków. Umysł często nam podpowiada złe rozwiązania i za tym stoi jego naprawdę wredna część, która nie może znieść niepewności, tylko natychmiast stwierdza: a ja wiem, że będzie tak i tak. Tymczasem głównym elementem sytuacji, w której wszyscy się teraz znaleźliśmy, jest niepewność. I musimy się z nią ułożyć psychicznie, być może na lata. Bo to wszystko się raczej nie skończy, jak nożem uciął. Ze świata ułożonego, w którym wiele rzeczy było oczywistych i przewidywalnych, już na trwale możemy wylądować w świecie mniej przewidywalnym, gdzie w każdej chwili może być wznowa pandemii albo jakiś kryzys klimatyczny, a niepewność stanie się jego podstawową częścią składową.

I co z tym robić?

Ja rozumiem rzeczywistość psychiczną w ten sposób, że jak pojawia się coś trudnego, to nie myślę przede wszystkim "co robić, żeby tego nie było", tylko jak o tym myśleć. Bo myślenie, refleksja i jej pogłębianie jest na dłuższą metę znacznie lepszym narzędziem niż chaotyczne działania lub wpędzanie się w stany lękowe. A taka jest reakcja nawykowa: natychmiast coś zrobić. Albo kombinować, jakie zagrożenia mogą nadejść, bo się niby w ten sposób przygotowuję. W sytuacji psychologicznie trudnej uruchamiają się rozmaite mechanizmy obronne.

Mechanizmy obronne? Jakie?

Na razie mamy sytuację traumy. Z rzeczywistości w miarę bezpiecznej, gdzie rośnie PKB, rosną płace, a ludzie w sondażach swoją sytuację oceniają optymistycznie, w przeciągu trzech tygodni wylądowaliśmy w świecie kwarantanny, izolacji, lęku o życie i strachu przed nadchodzącym kryzysem. Podstawowy mechanizm obronny pojawiający się w obliczu szoku i traumy to dysocjacja, czyli rodzaj rozdzielenia. Coś takiego zachodzi w umyśle, że dzieli się na część zranioną, straumatyzowaną, i drugą, która się nieco oddala, patrzy na to z zewnątrz i nie do końca wierzy. W gabinecie słyszę teraz takie zdania: "To jest jak we śnie", "Dziwne", "To wszystko jest trochę takie nierealne, jakby się nie działo". Poczucie odrealnienia to środek znieczulający, dzięki któremu w pierwszej chwili nie jesteśmy tak bardzo przytłoczeni.

Czyli na razie się znieczuliliśmy?

To są dopiero pierwsze tygodnie i wielu ludzi może tę sytuację przeżywać jak sen, z którego pewnie za chwilę się obudzą.

"Za miesiąc odmrozimy gospodarkę i wszystko będzie jak dawniej".

Tak. Dysocjacja zwykle sama ustępuje, większość z nas potrafi te dwie chwilowo rozłączone części umysłu zintegrować i zacząć myśleć o tym, co się wydarzyło. Ale jeśli mechanizm dysocjacji działa dłużej, to bardzo nas osłabia, bo jesteśmy wewnętrznie podzieleni na kawałki. A ruch ku realnemu myśleniu wymaga jednak integracji.

Zobacz wideo Czy nie ma zagrożenia dla płynności wypłacania emerytur?

Ku realnemu myśleniu, czyli jakiemu?

Realne myślenie nie jest przesadnie optymistyczne, ale nie jest też dramatycznie pesymistyczne.

Czytaj więcej: Pandemia koronawirusa. Eksperci tną prognozy światowego PKB. Kwartał zakłóceń w handlu to 722 mld USD

A nie masz wrażenia, że jednak lepiej się teraz przygotować na najgorsze scenariusze? Bo raczej nie wrócimy do normalności, może na jesieni będzie wznowa, może - jak szacuje Fundacja Kaleckiego - PKB nam spadnie o 10 procent, a bezrobocie poszybuje?

Opatulając się w lęki, nie przygotujesz się na najgorsze. Przygotować się warto inaczej. To jest to, o czym pisał Franco De Masi w liście, który ci dałam.

Włoski psychoanalityk Franco De Masi w opublikowanym w sieci liście pisze tak: "Wydaje się, że wraz z ogromnym postępem technologicznym w obszarach ochrony zdrowia i transportu zaczęliśmy wierzyć w to, że jesteśmy zabezpieczeni przed wszelkimi zagrożeniami i nieprzewidywalnymi zdarzeniami. Wszystkie te przekonania rozpadają się dzisiaj stopniowo i nieuchronnie". Czyli?

W ciągu ostatnich dekad na poziomie globalnym i indywidualnym pewne rzeczy żeśmy odszczepili. I to jest znacznie bardziej dewastujący mechanizm obronny - to odszczepienie - bo już nie polega na tym, że są dwie części umysłu, jedna zraniona traumą, a druga nieco odrealniona, która patrzy na to z oddali, ale jednak patrzy. W przypadku odszczepienia część umysłu z niechcianymi czy przerażającymi myślami zostaje odcięta i odrzucona. Tego w ogóle nie ma. I wtedy o trudnych rzeczach nie możemy myśleć, co czyni nas bezbronnymi wobec rzeczywistości.

Ale co znaczy "tego w ogóle nie ma"?

Niechciane elementy umysłu, myśli, emocje, lęki zostają odrzucone, na przykład wyeksportowane powiedzmy do Afryki.

Do Afryki?

My będziemy żyć wiecznie. PKB będzie wyłącznie rosło. Nikt z rodziny nie zachoruje i nie umrze, bo to się zdarza tylko innym, nie mnie. Epidemie, głód, cierpienie - takie rzeczy istnieją może w trzecim świecie, ale nie u nas. Przecież tak myśleliśmy przez kilka dekad, ale teraz to wszystko wraca do nas, wraca rzeczywistość i to w bardzo wielu obszarach równocześnie, ona wręcz napiera i zamienia nasz świat wewnętrzny w pole wielkiej trwogi. Możemy próbować oczywiście jeszcze bardziej się znieczulić, jeszcze dalej to wszystko wyrzucić: to nie są moje sprawy, te miliony zakażone koronawirusem umrą gdzieś w Etiopii, bo tam pewnie nie ma respiratorów i szpitale nie działają, my nie jesteśmy tak naprawdę zagrożeni, umierają tylko ludzie po osiemdziesiątce, a w zasadzie to po dziewięćdziesiątce, mnie to nie dotyczy.

Pandemia będzie wymagała dużej refleksji na poziomie społecznym, ale to jest też zadanie indywidualne - zrozumieć, że o wielu rzeczach, których nie chcieliśmy widzieć, teraz będziemy musieli pomyśleć. Chodzi nie tylko o śmierć, lecz także o utratę bezpieczeństwa - na przykład finansowego. Chodzi też o żałobę po nieustannie rosnącym PKB i modelu rozwoju, który był dla Zachodu taki wygodny. Tak widzę zadanie, które przed nami stoi: sprawić, żeby ta pandemia nie była wielką trwogą, która nas ścina, ale czymś, o czym można myśleć, co można oglądać i co można nazwać, bo na to są słowa. Co prawda niektórzy twierdzą, że już nie mamy kulturowych narzędzi do tego zadania. No to trzeba będzie czytać książki. Bo między innymi w literaturze można znaleźć narzędzia mentalne, żeby zmierzyć się z prawdą.

I co teraz czytasz?

Tłumaczę książkę Christophera Bollasa "Znaczenie i melancholia. Życie w czasach chaosu" i odnoszę wrażenie, że ten brytyjski psychoanalityk wszystko przewidział, brakuje tylko rozdziału wprost mówiącego o pandemii. Bollas opisuje, co się działo z naszymi - europejskimi albo szerzej, z zachodnimi - umysłami od XIX wieku. Pokazał przemiany zachodzące w kulturze, które doprowadziły do tego, że myślenie straciło jakość wertykalną, czyli że nie idzie już w głąb. Dziś dominuje myślenie horyzontalne, gdzie wszystko jest tak samo powierzchowne i ma takie samo znaczenie, czyli w efekcie nic nie ma znaczenia, wszystko musi być szybkie, natychmiastowo skuteczne i pozbawione głębszej refleksji. Bo po co mam siedzieć i myśleć o trudnych rzeczach? Normopatia - czyli patologia normy - to zjawisko coraz powszechniejsze, mamy stale rosnącą grupę pacjentów, których funkcjonowanie opiera się na tym, że nie istnieje to, czego nie widzę. Donald Trump jest być może tego przykładem. "Niemożliwe, żeby było groźne coś, czego ja nie widzę" - stwierdził na początku pandemii, zanim dotarło do niego, że to jednak jest groźne.

Wybieramy liderów, którzy nam obiecują, że nie będziemy się musieli zajmować niczym przykrym i trudnym, tylko będziemy szybko zasuwali do przodu i odnosili wyłącznie sukcesy. Oni są porażająco naiwni. Dopóki nic wielkiego się nie dzieje, ta naiwność jest dla nich wsparciem, bo nie myślą, oni są głównie działaniem. Ale jak nie da się dalej iść bez refleksji, to tacy ludzie stają się kompletnie bezbronni, ta naiwność staje się zabójcza. Także dla tych, którzy na nich głosowali.

Czyli główna rzecz, z którą psychicznie każdy musi sobie teraz poradzić, to niepewność?

"Poradzić" - to już jest ten produktywny kierunek, który nie będzie pomocny. Więc nie tyle sobie "poradzić", co radzić, układać się z tym. To jest dłuższy proces. Niepewność będzie naszym chlebem powszednim być może przez lata. Odwiedziła nas, rozgościła się i twierdzi, że nigdzie się nie wybiera. Lepiej więc się z nią zaprzyjaźnić albo przynajmniej zakolegować. Musimy znaleźć na to wewnętrzne narzędzia, ale nie po to, żeby sobie z niepewnością "poradzić" i znowu ją wysłać gdzieś na koniec świata, tylko aby móc z nią żyć. Nie twierdzę, że dzięki temu będziemy cali w skowronkach, być może będzie nam trudno, ale żyć z czymś - nawet z trudem - jest czymś innym, niż wyrzucać to za drzwi. To zresztą nie jest wcale najgorsza rzecz, bo może efekt będzie taki, że zaczniemy realniej myśleć o zagrożeniach. Na przykład o tych klimatycznych, zdrowotnych, ale także - to bardzo ważne - o solidarności międzyludzkiej. Nie wiem, czy sobie z tym poradzimy na dłuższą metę, bo ludzkość nigdy nie osiągnęła mistrzostwa w uczeniu się na podstawie doświadczenia. Na razie spodziewam się szału odrzucenia.

Szału odrzucenia?

Mieliśmy go już wcześniej. Kryzys klimatyczny? Produkujmy dalej! Co się będziemy przejmować, że natura nam grozi palcem.

Teraz ten szał odrzucenia objawia się pisaniem do gazet manifestów, że nie warto było zamrażać gospodarki, ogłaszać kwarantanny, może trochę starych ludzi by umarło, ale bez przesady.

Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz, bo nie czytam tej całej pandemicznej publicystyki. Moja praca jest teraz naprawdę obciążająca, bardziej niż kiedykolwiek, muszę codziennie ogarnąć ileś ataków lęku, które dopadają pacjentów, w dodatku pracujemy zdalnie, telefonicznie i to jest nowe, a więc ciągle niełatwe dla wszystkich. Nie mam przestrzeni na śledzenie debat, więc nie rozmawiaj ze mną o polityce, z kimś innym musisz o tym pogadać.

Okej. Ja muszę to wszystko śledzić i dostaję kociokwiku. Co dzień inna koncepcja, co chwilę inne przewidywania dotyczące pandemii, co tydzień nowy pomysł ekonomiczny, co parę dni zmiana nastrojów.

Koleżanka opowiadała mi, że jej przyjaciółkę - wybitną ekspertkę - poproszono, żeby napisała, co się będzie działo w gospodarce przez najbliższe lata. Po trzech dniach ekspertka wyprodukowała jedno zdanie: "Nie mam pojęcia". I postanowiła napisać tekst o tym, dlaczego nie ma pojęcia, dlaczego nic nie wie.

I to jest okej?

To objaw zdrowia psychicznego i kontaktu z rzeczywistością. Bo warto opisywać to, co realne, a realna teraz jest głównie niepewność. I to podstawowy temat na publicystykę. Oczywiście są ludzie odpowiedzialni za gospodarkę i oni muszą podejmować jakieś decyzję, a nie rozkładać ręce. Ale jeśli ktoś jest komentatorem i czuje, że nagle nic nie wie, no to powinien poczekać, aż się rzeczy trochę ułożą. W teorii psychoanalitycznej ta umiejętność czekania ma zresztą swoją nazwę - "zdolność negatywna" - i jak ktoś to ma, to może czuć się naprawdę dobrze wyposażony psychologicznie na nadchodzące czasy.

Zdolność negatywna? Czyli?

Coś, co umysł ludzki potencjalnie ma na wyposażeniu, ale nie u każdego jest to łatwo dostępne,  często wymaga wypracowania. Pierwszy użył tego określenia XIX-wieczny poeta John Keats. W liście do swoich braci napisał, że geniusz Szekspira polegał na "zdolności negatywnej", czyli umiejętności wytrzymywania niewiedzy i niepewności bez uciekania się do natychmiastowych wyjaśnień. I rzeczywiście widać to w dramatach Szekspira. Podam jeszcze inny przykład: w mowie noblowskiej Wisławy Szymborskiej pada stwierdzenie, że istnieją dwa uskrzydlone słowa: "nie wiem". Chyba lepiej się tego nie da powiedzieć.

Ale po co nam teraz to "nie wiem"?

Po co nam negatywna zdolność wytrzymywania niewiedzy? Dlaczego to jest twórcze i jednocześnie tak cholernie trudne? Bo tylko w ten sposób możemy wejść na jakiś nowy obszar, nie poruszać się wyłącznie w obrębie znanych rozwiązań, które mogą być kompletnie nieadekwatne. A sytuacja obecnego świata - mam wrażenie - na tym polega, że dotychczasowe rozwiązania stały się anachroniczne i nieadekwatne.

Zrobiłeś ze mną kiedyś wywiad dla "Wysokich Obcasów" o tym, dlaczego ludzie powtarzają stare błędy, wpadają w kolejne bardzo podobne tarapaty życiowe albo wchodzą w kolejne nieudane relacje, do których dobierają sobie podobnych partnerów. Nie dlatego, że te "powtórki z rozrywki" uważamy za świetne, bo często mamy dobre rozpoznanie sytuacji. Tylko nasz umysł tak działa, że kieruje się w stronę znanego. Nieznośnego, męczącego, często niszczącego nas psychicznie - ale jednak znanego. A żeby się skierować w stronę nieznanego, to potrzebna jest właśnie zdolność negatywna. Dlatego niedużo jest geniuszy na świecie, bo to są ludzie, którzy potrafią iść pod prąd, myśleć inaczej niż współcześni, wytrzymać chaos i niepewność, narazić się na odrzucenie. I w pewnym sensie wszyscy musimy teraz stać się takimi geniuszami, jeżeli chcemy, żeby nasze życie rozwijało się, a nie więdło. Żebyśmy jako społeczeństwa nie błądzili cały czas po tych samych obszarach.

I gdzie w sobie szukać "zdolności negatywnej"? Jak ją w sobie zbudować?

Baza kształtuje się w dzieciństwie, w dobrym rodzicielstwie. Przyszedł mi teraz do głowy przykład znajomej młodej mamy; zanim to wszystko wybuchło, wpadłyśmy na siebie przypadkowo w dość ruchliwym i krzykliwym miejscu Warszawy. Ona zwykle unika chodzenia z dzieckiem w tak głośne otoczenie, ale tym razem specjalnie tam przyszła. I mówi mi tak: "Mały strasznie marudził, myślałam, że choruje i chciałam już dać mu lek, ale wstrzymałam się i w końcu dotarło do mnie, że on się nudzi, tutaj popatrzył sobie na te wszystkie kolory i się uspokoił". Dzięki zdolności negatywnej rodziców - czyli dzięki temu, że zanim coś zrobią, zanim coś powiedzą, to trochę posłuchają dziecka, przyjrzą się całej sytuacji - dziecko się uczy, że ta chwila niepewności nie jest czarną dziurą, która cię zassie, tylko raczej jest takim miejscem, do którego mama i tata się udają, żeby znaleźć najlepsze rozwiązanie. Tacy rodzice nie lecą natychmiast z plastrem, jak dziecko płacze, nie traktują łez jak krwotoku, tylko potrafią zapytać, o co chodzi, i potrafią o tym pomyśleć. Wtedy dziecko dostaje coś, czego rzeczywiście potrzebuje, a nie to, co ma jak najszybciej sprawić, żeby nie czuło tego, co akurat czuje.

Kiedy rozmawiam z pacjentami, używam czasem takiej metafory, że terapia polega na zbudowaniu dodatkowego pokoju, którego wcześniej w umyśle nie było. W tym pokoju nie ma za dużo mebli, ale jest krzesło, na którym można usiąść i pomyśleć, poddać się czemuś, co część osób - tych normopatycznych - uważa za marnowanie czasu, czyli po prostu refleksji.

To mi się trochę kojarzy z prof. Geremkiem, który w takim "pokoju refleksji" pyka sobie fajkę i spokojnie duma. A tymczasem wszystkich nas zalewa teraz ogromny chaos, z którym coś trzeba zrobić.

No ale ten pokój po to właśnie jest, żeby w nim wytrzymać chaos. Wręcz na drzwiach powinien mieć tabliczkę "chaos i niepewność", a mimo to wchodzisz tam i wiesz, że jest bezpiecznie. Nie jest to pomieszczenie 20 cm na 20 cm, tylko co najmniej dwa na trzy metry, nie jest to pokój bez podłogi, w którym się spada.

Ten chaos będzie trwał, będziemy zalewani sprzecznymi teoriami: Kiedy to się skończy? Czy tak robić, czy siak robić? Ale na tym stabilnym krześle da się to wytrzymać.

I takiego pokoju każdy teraz potrzebuje?

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Bo nie jest tak, że ktoś kupi w OBI zestaw do budowy świata wewnętrznego i sobie zrobi taki pokoik. Czasem ktoś ma w głowie takie zakurzone pomieszczenie, no to sobie odkurzy i tam wróci, przecież większość z nas ma takie zasoby w psychice. Ale czasami to bywa bardzo trudne.

A jacy ludzie mają teraz łatwiej? Jaki typ osobowości lepiej znosi czasy chaosu i niepewności?

Nie lubię tego podziału na typy osobowości, moim daniem to nie jest zbyt przydatne. Ale przypomniała mi się teraz książka Hermana Hesse "Siddhartha". Bohater po kilku latach medytacji postanawia w końcu zarobić pieniądze. Udaje się do bogatego kupca, żeby u niego się zatrudnić. Kupiec pyta go: "Czego się dotąd nauczyłeś, co umiesz?". Na co Siddhartha odpowiada: "Umiem myśleć. Umiem czekać. Umiem pościć". Zdolność wytrzymywania frustracji, zdolność pogłębionej refleksji, umiejętność czekania, wytrzymywania przejściowej niewiedzy, to są te umiejętności, które mogą być teraz cenniejsze od nie wiadomo jakiej wiedzy na różne tematy albo tzw. kompetencji społecznych. Jak to umiesz, to nie dostajesz kociokwiku zalewany sprzecznymi wiadomościami.

Świat po pandemii prawdopodobnie nie będzie zupełnie inny od tego, jaki znamy, ale jednak będzie się znacząco różnić. Też dlatego, że to nie jest jednorazowe wydarzenie, nadchodzą kryzysy klimatyczne i to, co się dzieje teraz, być może przygotowuje nas na kolejne podobne sytuacje. Musimy umieć o tym myśleć. Książka Franco De Masiego "Kres istnienia" w wersji anglojęzycznej nosi tytuł "Uczynić śmierć możliwą do pomyślenia". Można to zdanie trochę przekształcić i powiedzieć: uczynić obecny kryzys możliwym do pomyślenia. Przyjąć w nasze progi rzeczywistość, której wcześniej zaprzeczaliśmy, odwracaliśmy od niej głowy, eksportowaliśmy ją gdzieś na drugi koniec świata, a teraz ona przyszła do Europy i mówi: "Oto jestem, albo będziecie o mnie myśleć, albo nie będziecie, ale ja i tak nigdzie już się nie wybieram".

Umiejętność myślenia o rzeczywistości nie zmienia jej w sensie twardym, ale może nie wszystko da się zmienić. Bliscy umierają, związki się rozpadają, ludzie przechodzą kryzys wieku średniego, spotykam się z tym ciągle w gabinecie, przed tym się nie da uciec, ale możemy o tym myśleć. I to nie jest tylko kwestia naszego lepszego samopoczucia psychicznego, ale też działań, które podejmujemy, i ewentualnych dalszych zniszczeń, które te chaotyczne działania mogą przynieść. Najgorszym rozwiązaniem dla świata byłoby teraz masywne zaprzeczenie, czyli to, co uprawiają Trump, Bolsonaro, paru innych przywódców: nic takiego się nie stało, za miesiąc odmrozimy gospodarkę, zrobimy wybory w środku pandemii, a potem wszystko wróci do normy, nadal będziemy spalać ropę, gaz i tuczyć zwierzęta antybiotykami. Przesuwamy w ten sposób szok na trochę później. Lepiej się oswajać z tym, co nieuchronne, ale nie w trybie paniki. Po to mamy różne mechanizmy obronne, żeby prawdę przyjmować stopniowo, z czymś się żegnać, na coś nowego być gotowym.

***

Danuta Golec jest psycholożką, psychoterapeutką, członkinią Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej. Tłumaczka i wydawczyni - założyła Oficynę Ingenium, która publikuje książki z dziedziny psychoanalizy.

Więcej o: