Koronawirus ze szczególną siłą uderzył w branżę lotniczą. W skali globalnej straty przekroczyły już dawno 100 mld zł. Kryzys odczuwa też nasz narodowy przewoźnik. LOT, jak wiele europejskich i światowych linii, nie jest w stanie prowadzić normalnej działalności.
Ratunkiem może być np. zmniejszenie wynagrodzeń. W niektórych wypadkach spadłyby one o połowę, a obniżka potrwałaby trzy lata. W efekcie, stewardesy przez ten czas zarabiałby 2,6 tys. zł, a piloci 7 tys. zł brutto - informuje "Dziennik Gazeta Prawna". W ubiegłym tygodniu o sprawie pisała też "Gazeta Wyborcza".
- To skandaliczna propozycja. Skąd zarząd wziął te trzy lata? Jeśli wiele rejsów udałoby się przywrócić za kilka miesięcy, to dlaczego mamy latać za obniżone − i to aż tak – wynagrodzenie? - skomentowała w rozmowie z "DGP" Agnieszka Szelągowska z największego w spółce związku zrzeszającego stewardesy.
Związkowcy zastanawiają się też, co z wynagrodzeniem zarządu. - Gdy pytaliśmy o obniżki dla zarządu, usłyszeliśmy, że jemu obciąć płace może tylko właściciel, czyli minister aktywów - wyjaśniła w rozmowie z "Wyborczą" Szelągowska.
Przedstawiciele linii komentując doniesienia mediów, stwierdzili, że rozwiązania planowane przez firmę pozwalają na "podtrzymanie wszystkich miejsc pracy i powrót do poziomów wynagrodzeń sprzed wstrzymania rejsów po wznowieniu działalności operacyjnej". Spółka zaznaczyła, że konkretne kwoty wynagrodzeń przedstawi do wiadomości pracowników.
Czytaj też: LOT jednak nie przejmie Condora. Polska Grupa Lotnicza zrezygnowała z zakupu niemieckich linii