Od 1 do 6 maja włącznie w województwie śląskim potwierdzono 708 przypadków zakażenia koronawirusem. To niemal 38 proc. wszystkich zachorowań w całej Polsce w tym okresie (było ich 1865). Dla porównania, do 30 kwietnia województwo śląskie odpowiadało za niespełna 17,5 proc. wszystkich zakażeń w Polsce.
Oczywiście to, że województwo śląskie jest w czołówce regionów pod względem liczby zachorowań, nie jest żadną niespodzianką - to drugie najludniejsze województwo w kraju (za mazowieckim), więc siłą rzeczy ma też więcej osób z koronawirusem. Niemniej o ile w innych miejscach Polski można mówić na razie o pewnej stabilizacji czy nawet wypłaszczaniu krzywej zachorowań, o tyle na Śląsku sytuacja w ostatnich dniach jest mocno niepokojąca.
Większość zakażeń to ogniska w kopalniach. Jak informuje Polska Grupa Górnicza, koronawirus obecny jest już w zakładach wszystkich spółek, w tym w PGG zakażonych jest ok. 360 pracowników. Jak donosi TVP Info, łącznie w śląskich kopalniach zakażenie potwierdzono już u prawie 450 osób. Mowa wyłącznie o pracownikach - a wiadomo już, że zakażenia wykrywa się także u członków rodziny górników. Tysiące pracowników kopalń jest obecnie poddawanych kwarantannie i testom.
Agata Pustułka z "Dziennika Zachodniego" pisze, że Śląsk "może się chyba tylko modlić, żeby nie zostać drugą Lombardią". Do takiego scenariusza jest oczywiście bardzo daleko. Nie ulega jednak wątpliwości, że z punktu widzenia epidemiologii, kopalnia to bardzo "dobre" miejsce dla rozwoju koronawirusa.
Teoretycznie lepszym miejscem dla wirusa, ale i łatwiejszym dla nas pod względem kontroli i potencjalnej kwarantanny, byłyby tylko więzienia i koszary. No i - co się już przydarzyło - domy pomocy społecznej
- komentuje w rozmowie z next.gazeta.pl wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski. Duże zgromadzenia osób - szczególnie m.in. w windach, gdzie górnicy są ściśnięci, ciężka praca osłabiająca układ odpornościowy, obieg powietrza w kopalni siłą rzeczy gorszy niż na zewnątrz - to wszystko warunki, które sprzyjają zakażeniom koronawirusem. Dodatkowo, większość górników ze względu na warunki pracy cierpi na przewlekłe choroby dróg oddechowych, co naraża ich na ciężki przebieg zakażenia COVID-19.
Czy to, że górnicy mogli roznosić wirusa swoim rodzinom, a te z kolei dalej, może sprawić, że ostatnie wzrosty zachorowań na Śląsku nie będą tylko chwilowym pikiem?
Absolutnie nie można wykluczyć, że na Śląsku będziemy mieli centrum zakażeń w Polsce. Obym był złym prorokiem, ale jeżeli dodatkowo nałoży się na to potencjalna zapaść systemu opieki zdrowotnej, bo zacznie jeszcze chorować personel medyczny, to może to być prawdziwy problem
- mówi dr Dzieciątkowski i uczula na temat akcji #NieKłamMedyka.
Jeżeli ktoś podejrzewa u siebie COVID-19, jeżeli mógł mieć kontakt z zakażoną osobą, to niech powie o tym ratownikowi medycznemu, pielęgniarce, lekarzowi. Zostanie prawidłowo zaopatrzony. Nikt nie będzie pozostawiony na pastwę losu. Daleko nam jeszcze do Lombardii, żeby wybierać, kogo należy podłączyć pod respirator, a kogo nie. Nie, tutaj uspokajam. Ale żeby właśnie nie doszło do takich sytuacji, nie należy kłamać i konfabulować personelowi medycznemu
- apeluje wirusolog.
Skoro kopalnie są tak idealnym miejscem dla rozwoju koronawirusa, powstaje zasadne pytanie, czy coś można było zrobić wcześniej? Spółki górnicze komunikują, że wprowadziły wiele środków bezpieczeństwa. Chodzi m.in. o skrócony czas pracy tak, aby dwie zmiany nie spotykały się na tzw. podszybiu - czyli w miejscu, gdzie jedni wyjeżdżają windą na powierzchnię, a drudzy zjeżdżają do pracy. W windach ograniczono liczbę osób. Górnicy używają też maseczek czy okularów, i to także w drodze na stanowiska pracy, chociaż pojawiają się też relacje, że niektórzy mieli do dyspozycji jedną maseczkę na cały dzień. Systematycznie przeprowadza się dezynfekcje czy pomiary temperatury pracowników.
Tyle przynajmniej w teorii. Ale czy w każdej kopalni wszystkie zasady bezpieczeństwa były sumiennie stosowane, a górnicy odpowiednio nadzorowani - to już oczywiście osobna kwestia.
Czy trzeba jeszcze mocniej ograniczyć pracę górników - tym bardziej, że z powodu epidemii uniemożliwiono działanie innym branżom? Całkiem kopalń zamknąć się nie da - część prac technicznych, związanych np. z odwadnianiem czy wentylacją kopalń, należy wykonywać regularnie. Teoretycznie na jakiś czas można by mocniej zahamować wydobycie węgla bez zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego Polski. Jak wylicza Bartłomiej Derski z portalu wysokienapiecie.pl, zapasów węgla energetycznego mamy w Polsce na pół roku, węgla koksowego na około miesiąc.
Trzeba jednak mieć też oczywiście na względzie, że epidemia sama nie wygaśnie, pewnie dopóki większość z nas nie zachoruje albo nie wynajdziemy szczepionki. Więc zamykanie kopalń nie miałoby większego sensu
- uważa ekspert. Optymalnym rozwiązaniem wydają się wobec tego daleko idące środki ostrożności i ich gruntowna kontrola.
Problemem w kopalniach są wąskie gardła w postaci szybów windowych czy łaźni. Pewnie można by przeorganizować pracę tak, żeby przede wszystkim górnicy się w takich miejscach jak windy tak blisko nie stykali, dosłownie chuchając na siebie
- komentuje Derski.