"Zbierz to sam" może okazać się przydatną inicjatywą na czas pandemii, lecz warto zaznaczyć, że nie jest to nowy pomysł. Jeden z rozmówców Wirtualnej Polski - Maciej Rola, prowadzący Gospodarstwo Ekologiczne Rolówka w Pomiechówku pod Warszawą - przyznaje, że na jego polach klienci od kilku lat sami mogą zbierać owoce borówki amerykańskiej, truskawek, malin i jagód.
Inicjatywa "zbierz to sam" to rozwiązanie, dzięki któremu klienci sami mogą zebrać owoce z pola lub sadu udostępnionego przez rolnika. Na miejscu waży się je i sprzedaje zwykle po cenie niższej niż w sklepie, lecz wyższej niż ta, którą rolnik otrzymałby w skupie. Zdaniem Roli zainteresowanie taką formą jest duże. Ten system jest znany także w USA i krajach Europy Zachodniej jako pick-your-own.
W Polsce na podobnej zasadzie funkcjonuje również platforma internetowa MyZbieramy.pl. - To skraca łańcuch dostaw i promuje sprzedaż bezpośrednią u rolnika prosto z pola. Wszyscy na tym korzystają. Klienci - bo kupują taniej, rolnicy - bo nie tylko mają "za darmo" zebrane plony, ale również otrzymują lepszą cenę - mówił w rozmowie z WP Mirosław Biedroń z Tarnowa, pomysłodawca portalu.
Choć rolnicy chwalą samą inicjatywę, to nie uważają jej za sposób na uzdrowienie trudnej sytuacji wielkopowierzchniowych gospodarstw. Zdaniem Macieja Roli z Rolówki akcja "zbierz to sam" nie sprawdzi się wszędzie. Klienci nie zastąpią wykwalifikowanych pracowników, którzy są w stanie zebrać dziesiątki, a nawet setki kilogramów owoców dziennie. Dodatkowo istnieje ryzyko zniszczenia plantacji przez niedoświadczonych zbieraczy.
- Wpuszczając klientów na pola, trzeba się też liczyć z pewnymi stratami, związanymi z nieumiejętnym zbieraniem czy poruszaniem się po plantacji. Gospodarstwa, które decydują się na tę formę, to zwykle mniejsze pola, często z przygotowaną do tego infrastrukturą. Miejscem do odpoczynku, czasem placem zabaw dla dzieci i innymi formami agroturystyki - argumentował Maciej Rola.