Pani Jadzia z sanepidu: Żadnego worka pokutnego nie będę zakładać

Kamil Rakosza
Jadwiga Caban-Korbas - słynna pani Jadzia z sanepidu w Słubicach - dała się zapamiętać Polakom jako bohaterka konferencji prasowej w pierwszych dniach epidemii koronawirusa w Polsce. Wystąpienia, po którym została zwolniona z funkcji dyrektorki Powiatowej Inspekcji Sanitarnej w przygranicznym mieście. W rozmowie z nami Jadwiga Caban-Korbas opowiedziała o planach przeprowadzki, swoim pochodzeniu, a także o tym, jak wspomina początek epidemii COVID-19 w Polsce.

4 marca mija rok od stwierdzenia w Polsce pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem. Nikt nie przeczuwał jeszcze wtedy, jak najbliższe miesiące zmienią naszą rzeczywistość pod wieloma względami. Tysiące Polaków straciło bliskich, zmagało się z problemami zdrowotnymi, walczyło o przetrwanie w biznesie i na rynku pracy. Po 12 trudnych miesiącach pokazujemy w Gazeta.pl pandemiczną codzienność z różnych perspektyw. Spoglądamy także w przyszłość - z ostrożnością, ale i nadzieją. Wszystkie teksty na ten temat znajdziesz tutaj.

****

Kamil Rakosza, Next.gazeta.pl: Udała się już przeprowadzka do Warszawy?

Jadwiga Caban-Korbas: Panele leżą na podłodze. Brakuje stołu i krzeseł. Pierwszy transport rzeczy jest przygotowany. Myślimy o tym, żeby pojechać do Warszawy z początkiem marca, ale to jeszcze nie będzie przeprowadzka. Raczej rekonesans. Przeprowadzka totalna nastąpi dopiero wówczas, kiedy sprzedamy nasz dom w Słubicach. A to przesunęło się w czasie.

Zobacz wideo Po epidemii SARS miał powstać system zapobiegania wybuchom pandemii. Dlaczego zawiódł?

A czemu akurat stolica? Jakaś dobra oferta pracy?

Nie, nie. Kilka lat temu stwierdziliśmy wspólnie z mężem, że na tzw. emeryturę przeniesiemy się do Warszawy, żeby móc swobodnie korzystać ze wszystkich obiektów kultury i żyć dla siebie.

Do tej pory myślałem, że na jesień życia ludzie wybierają spokojniejsze miejsca niż Warszawa.

Ale my nie będziemy mieszkali w centrum Warszawy, tylko na dalekiej Białołęce. Do centrum będziemy mieli 14 kilometrów. Planuję spędzać pół roku z kulturą, drugie pół z przyrodą. Dlatego zwolnienie mnie w zeszłym roku z funkcji dyrektorki sanepidu w Słubicach nie sprawiło mi żadnej krzywdy.

Czyli nie żałuje pani utraty tamtej pracy?

Nie żałuję głównie z tego powodu, że nie da się długo firmować ekwilibrystycznych posunięć swoich zwierzchników. No bez przesady. I tak prawie 30 lat wytrwałam.

Mówiąc o "ekwilibrystycznych posunięciach zwierzchników" ma pani na myśli to, czego wszyscy byliśmy świadkami na przestrzeni ostatniego roku?

Nie, nie tylko z aktualną sytuacją epidemii koronawirusa w Polsce. Również z wieloma innymi, dziwnymi poleceniami, przed którymi musiałam oganiać się jak kijem. Tyle.

Jak zaczęła pani pracę?

Skończyłam studia medyczne na Akademii Medycznej w Szczecinie. Istniała tam funkcja dziekana odpowiedzialnego za dalsze losy absolwentów uczelni. Po prostu szukał dla nich miejsc pracy. Kilka osób z mojego rocznika, w tym mnie, wysłano do Gorzowa Wielkopolskiego. Tamtejszy wojewódzki urząd ds. zdrowia przekierowywał ich następnie do różnych szpitali powiatowych w obrębie ówczesnego województwa gorzowskiego. Mnie wysłano właśnie do Słubic.

Okolice Gorzowa Wielkopolskiego to pani rodzinne strony?

Nie, ja pochodzę z Częstochowy.

A jak trafiła pani na stanowisko dyrektorki tamtejszego sanepidu?

Odchodził akurat lekarz, który dotychczas pełnił tę funkcję. Ówczesny dyrektor szpitala poprosił mnie natomiast, żebym ubiegała się o stanowisko dyrektorki. Skontaktowałam się z ówczesną dyrektorką wojewódzką w sanepidzie, ona przedstawiła mnie lekarzowi wojewódzkiemu i po wstępnej rozmowie moja kandydatura została przyjęta.

Dużo hejtu spadło na panią po zeszłorocznym występie w mediach?

Nawet nie śledziłam ani tych nagrań, ani komentarzy internautów. Co ciekawsze treści przynosili do mnie moi pracownicy i tylko te czytałam. Bezpośrednio nikt nie zwrócił się do mnie z hejtem poza tym, że dostałam burę od pacjenta zero. Wykręcił mój numer i zwyzywał mnie przez telefon.

Pani konflikt z pacjentem zero był nagłaśniany w mediach. Skończyło się w sądzie?

Nie, co pan. Czy ja wyglądam na kogoś, kto chciałby oglądać pacjenta zero na sali sądowej? Pacjent zero, za pośrednictwem swojego pełnomocnika, wystąpił z wnioskiem o zadośćuczynienie finansowe za poniesione straty. Nie wiem jakie, ale nieważne. Żądał również oficjalnych przeprosin w lokalnej telewizji HTS. No i ja to żądanie spełniłam. Potem próbował jeszcze pisać coś na własną rękę. Odpisałam, że roszczenia zostały spełnione i proszę o kontakt za pośrednictwem przedstawiciela prawnego, ponieważ dalsze pisma pozostawiam bez odpowiedzi. Dał spokój.

Jak pani pamięta 4 marca 2020 r., początek pandemii w Polsce?

Z mojej perspektywy tego dnia nic wielkiego się nie wydarzyło. Burmistrz Cybinki - miejscowości, z której pochodził pacjent zero - zrobił awanturę panu staroście, że jest już pierwszy przypadek w Polsce, a on nie zwołuje posiedzenia zespołu zarządzania kryzysowego.

No to pan starosta zwołał posiedzenie i zaprosił na nie i mnie. Miałam zreferować sytuację, żeby miejscowi się uspokoili. W sklepach zaczynało już brakować rzeczy po tym, jak się na nie rzucili w panice.

 

"Cybinka wygląda, jakby ją korniki zżarły".

Tak było (śmiech). Nota bene to nie ja jestem autorką tego zdania. To szefowa miejscowej policji zrelacjonowała mi sytuację właśnie w tych słowach. A zadzwoniłam do nich wtedy z prośbą o to, żeby puścili jakiś patrol pod dom żony pacjenta zero. Kobieta wystraszyła się ludzi, którzy zaczęli kręcić się przy jej posesji.

Szczerze powiem, że nie widziałam ani oryginalnego nagrania z moim wystąpieniem, ani tego zmanipulowanego przez telewizję HTS Kościerzyna. Sytuacja jak sytuacja. Zrobiłam wszystko, żeby zabezpieczyć ludzi na terenie zarówno tego miasteczka, jak i całego powiatu.

A wystąpienie, jak wystąpienie. Co roku dyrektor powiatowego sanepidu musi przedstawić stan sanitarny danego powiatu. Niejednokrotnie występowałam także przed kamerami naszej lokalnej HTS Słubice. A te moje wygłupy? To, że ja tam powiedziałam "psik telewizja, to się wytnie", wynikało z tego, że ja znam tych dziennikarzy. Przypisano mi potem, że powiedziałam "PiS telewizja". Zresztą, ja mam manierę mówienia o rzeczach trudnych w sposób prosty. Czasem przy tym zażartować, żeby rozładować napięcie.

Żeby lepiej dotarło.

Nie widziałam żadnego powodu, żeby popadać w panikę. Wiedziałam, że najgorsze w roku pandemii czeka nas na jesień. Wtedy wiosną 2020 r. apelowałam do ludzi o to, żeby się nie wypalali. Żeby oszczędzali siły. Dbali o siebie. Nie miziali się z nikim nieznajomym, jak to już z polskimi trzema buziakami bywa. Chodziło mi głównie o to, żeby ludzie podchodzili z dystansem do osób, których statusu zdrowotnego nie znają.

Nie wszystkim jednak przypadł do gustu pani sposób przekazu.

Może gdyby burmistrz Cybinki nie popadł w nieuzasadnioną panikę i lepiej słuchał tego, co do niego mówiłam, nie było tego show. Ja o tę telewizję nie prosiłam. Nie przemawiałam zresztą do wszystkich moich rodaków między Odrą a Bugiem, tylko do lokalnej społeczności, którą znam.

Rzecznik Praw Obywatelskich, przeintelektualizowany człowiek, oburzył się po moim wystąpieniu. Dopatrzył się w nim jakichś naruszeń, a potem poszła w ruch cała machina. A już dopatrywanie się w tym moim wystąpieniu jakiegoś drugiego, politycznego dna przez niektórych to po prostu zwykły absurd. Mnie polityka nigdy nie interesowała. Jeśli ktoś rządzi dobrze, to niech rządzi nawet do końca świata. Ja politykować sobie mogę jak to każdy Polak - w domu przy stole w stanie wskazującym na spożycie (śmiech).

Moim zdaniem wystarczyło zostawić ten zmanipulowany materiał HTS Kościerzyna bez odzewu i internet w końcu by się nim znudził. A co do mnie, to na pewno nie mam zamiaru za nic przepraszać, żadnego worka pokutnego nie będę zakładać.

A jak ocenia pani działania "tych z góry" w kontekście epidemii COVID-19 w Polsce?

Po pierwsze, widać absolutny brak przygotowania do zwalczania epidemii koronawirusa w Polsce. W lutym 2020 r. już sporo wiedzieliśmy o tym wirusie, mimo to nie przygotowano od tamtej pory żadnej właściwej strategii. Począwszy od zakupów sprzętu i testów, po wprowadzenie odpowiednich metod testowania na COVID-19. Decyzji o tym, jak stacje epidemiologiczne mają przecinać ścieżki wirusa. Jak powinno się to dziać w mniejszych powiatach, a jak w większych. Nic nie zostało w odpowiedni sposób przygotowane.

Społeczeństwo również nie zostało w odpowiedni sposób przygotowane na to, co działo się jesienią. Państwo nie powinno karać ludzi, tylko ich edukować. Budować zaufanie społeczne. Co do wprowadzonych obostrzeń, to ja uważam, że wszystko powinno działać przy pewnych ograniczeniach, np. pół widowni w teatrze i w kinie czy pół wolnych miejsc w restauracji.

Szczególnych nadzorem powinny natomiast zostać objęte Domy Pomocy Społecznej i Zakłady Opiekuńczo-Lecznicze. Nie zostało to jednak zrobione ani w lutym, ani w okresie letnim, ani teraz.

Więcej o: