Według danych resortu zdrowia, opublikowanych w czwartek 8 kwietnia, w ciągu doby w statystykach uwzględniono 954 zgony osób zakażonych koronawirusem. To bezsprzecznie najwyższa liczba od początku tej epidemii w Polsce - jak dotąd dzienna liczba raportowanych zgonów nie przekraczała 700.
Ministerstwo Zdrowia szybko wyjaśniło, że wskaźnik podbiły dane ze świątecznych dni, które spłynęły dopiero teraz. Ma chodzić o około 100 osób zmarłych w Wielki Piątek, około 130 w Wielką Sobotę i około 130 w Wielką Niedzielę, jak przekazał na konferencji prasowej rzecznik resortu Wojciech Andrusiewicz, zaległe dane z ostatniego poniedziałku nie są już tak istotnie duże.
Jednak nawet jeśli wziąć pod uwagę tę ponurą kumulację, nadal mówimy o ogromnej liczbie około 600 zmarłych osobach zakażonych koronawirusem (i tyluż rodzinnych tragediach) - w ciągu jednej doby. Jeśli spojrzeć na średnią siedmiodniową zgonów, to po chwilowym spadku, znów ona rośnie - co widać na grafikach przygotowanych przez Piotra Tarnowskiego, który od wielu miesięcy analizuje oficjalne dane dotyczące epidemii. Stan na 8 kwietnia to 427, podczas gdy w czasie drugiej fali pandemii, w listopadzie, wskaźnik ten był w okolicach 500.
W tym samym czasie spada wskaźnik średniej siedmiodniowej zakażeń w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców. To, że zakażenia nie przyrastają w tak gwałtownym tempie jak przed świętami, nie znaczy, że możemy odetchnąć z ulgą. Stan części zakażonych po pewnym czasie - to może być kilkanaście dni - pogarsza się na tyle, że muszą oni trafić do szpitala, a niektórym nie wystarcza zwykła terapia tlenowa i muszą zostać podłączeni do respiratora.
To właśnie sytuacja w szpitalach, a nie sam poziom zakażeń ma być teraz dla rządu kluczowa przy ewentualnych zmianach dotyczących restrykcji. "Teraz najważniejszym parametrem przy podejmowaniu decyzji o obostrzeniach jest zajętość łóżek i respiratorów, a nie dzienna liczba nowych zakażeń" - stwierdził we wtorek minister Adam Niedzielski.
Dzień później obowiązujące obecnie restrykcje zostały przedłużone do 19 kwietnia. Sytuacja w szpitalach jest zła, mimo dołączania kolejnych "covidowych" łóżek i respiratorów oraz przenoszenia części pacjentów z najbardziej dotkniętych regionów kraju (na razie chodzi przede wszystkim o Śląsk) do szpitali w innych województwach. Ogólne wskaźniki zajętych łóżek i respiratorów ciągle są w trendzie wzrostowym. W szpitalach leży ponad 34,8 tys. zakażonych, w tym ponad 3,3 tys. pod respiratorami.
W obu przypadkach to znacznie więcej niż w czasie drugiej fali pandemii. Jak to się rozkłada w województwach? Największy odsetek zajętych łóżek w szpitalach mamy w województwach mazowieckim - 85,5 proc. i śląskim - 85 proc. Ale zajętość powyżej 80 proc. notuje łącznie aż siedem województw, tylko w jednym - podlaskim - jest to mniej niż 60 proc.
Jeśli chodzi o respiratory, to zdecydowanie najgorzej jest w województwie małopolskim - tam zajętych jest 93 proc. takich urządzeń. W śląskim to 90,5 proc., w świętokrzyskim 87,2 proc., w podkarpackim 86 proc., a w mazowieckim 85,2 proc. - wynika z analiz Piotra Tarnowskiego opartych o dane, które gromadzi Michał Rogalski. Pod respiratory trafiają chorzy w najcięższym stanie i, niestety, z wypowiedzi lekarzy wynika, że wielu takich pacjentów nie przeżywa.
Eksperci ostrzegają, że za tymi liczbami pójdą dalsze podwyższone statystyki zgonów. Zwiększenie liczby pacjentów w szpitalach to efekt zakażeń na poziomie ponad 30 tys. dziennie sprzed kilku dni, za kolejnych kilka-kilkanaście najciężej chorzy zaczną umierać. - Na pewno z trendem wzrostowym w zakresie zgonów musimy się liczyć, bo jeżeli mieliśmy w ubiegłym tygodniu do czynienia z zakażeniami na poziomie 35 tys., to teraz właśnie falę tych zakażeń obserwujemy w szpitalach - mówił na czwartkowej konferencji prasowej Wojciech Andrusiewicz. Z modeli i wykresów, jakie zamieszczają także ekonomiści, wynikać może, że nawet jeśli minęliśmy szczyt zakażeń i zbliżamy się do szczytu hospitalizacji, to jeśli chodzi o śmierci zakażonych Polaków te szczyty dramatycznych danych jeszcze przed nami. Za wcześnie na optymizm, zwłaszcza że niewykluczony jest jeszcze "efekt Wielkanocy" - czyli wzrostu dynamiki zakażeń wywołanego świątecznymi wyjazdami i spotkaniami.