Polski system opieki zdrowotnej zaczyna uginać się pod naporem chorych na COVID-19. Według czwartkowego raportu Ministerstwa Zdrowia, mamy obecnie zajętych przez nich ponad 15,7 tys. łóżek szpitalnych i 1345 respiratorów. Obie liczby są blisko dwukrotnie wyższe niż przed dwoma tygodniami.
Najnowsze dane z Urzędów Wojewódzkich wskazują, że na razie dla chorych na COVID-19 dostępnych jest łącznie niespełna 21,7 tys. łóżek i blisko 2 tys. respiratorów. W większości województw zajętych jest ponad 60, 70, a czasem nawet 80 proc. dostępnych łóżek i maszyn.
Rząd zapewnia, że "dla wszystkich starczy miejsc". Zapowiada dalsze poszerzanie bazy łóżkowej, w tym uruchamianie szpitali tymczasowych. Za miesiąc dostępnych ma być ok. 32-33 tys. łóżek, co według aktualnych prognoz, którymi dysponuje Ministerstwo Zdrowia, będzie liczbą wystarczającą.
Lokalnie jednak coraz więcej szpitali już teraz zgłasza problemy związane czy to z brakiem łóżek czy kadry medycznej. Co więcej, medycy ostrzegają, że podczas czwartej fali przebieg COVID-19 u wielu pacjentów jest bardzo ciężki.
Przede wszystkim więcej jest masywnych zapaleń płuc, polegających na tym, że na 25 pól w płucach zajęte są 23 lub nawet 24 pola. Tego wcześniej nie było, podczas poprzednich fal zakażeń zajętych było na ogół 12-15 pól w płucach
- mówiła PAP prof. Joanna Zajkowska, zastępczyni ordynatora Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcyjnych Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Wtóruje jej Marek Kiełczewski, kierownik szpitala tymczasowego w Płocku.
Chorzy przybywają do nas w dużo gorszym stanie klinicznym, niż to było w czasie poprzedniej fali
- mówił PAP. O tym, że chorzy na COVID-19 wzywają obecnie karetki już przy bardzo niskiej saturacji i często trafiają z ambulansów prosto pod respiratory, mówił także w środę rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz.
Z powodu większego zapotrzebowania na łóżka covidowe Szpital Uniwersytecki w Krakowie wstrzymał od wtorku do odwołania przyjęcia planowe na oddziały. Nie dotyczy to wyłącznie chorych na nowotwory i z udarami. Dyrekcja Radomskiego Szpitala Specjalistycznego ostrzega, że wkrótce może dojść do sytuacji, że zacznie brakować łóżek dla chorych z innymi schorzeniami niż COVID-19. Obecnie pacjenci zakażeni koronawirusem przebywają na niemal każdym oddziale lecznicy.
Napięta sytuacja jest także w ponownie otwartym szpitalu tymczasowym w Płocku, kolejne oddziały covidowe i szpitale tymczasowe otwierane są lub mają być m.in. w Słupsku, Warszawie, Chrzanowie, Malborku czy Wrocławiu, decyzje w tej sprawie są rozważane np. w Gdańsku. "Personel medyczny Szpitala Tymczasowego w Zielonej Górze jest na skraju wyczerpania – zarówno fizycznego jak i psychicznego" - ostrzega Radio Zachód. To tylko kilka relacji z różnych miejsc Polski, i wyłącznie z ostatnich dni.
Jest mało prawdopodobne, abyśmy mieli święta Bożego Narodzenia zakłócone COVID-em
- powiedział w czwartek PAP minister zdrowia Adam Niedzielski. Miał na myśli obostrzenia. Jest jednak z kolei wielkie prawdopodobne, że święta będą bardzo "zakłócone COVID-em" w domach medyków, a także w bardzo wielu domach osób, które w ciężkim stanie trafią do szpitali.
Według najnowszej, długoterminowej prognozy grupy MOCOS (skupionej m.in. wokół naukowców z Politechniki Wrocławskiej), szczyt zapotrzebowania covidowe łóżka szpitalne podczas czwartej fali koronawirusa wypada na "dość niekorzystny" okres 22-26 grudnia. Wówczas hospitalizacji może wymagać nawet ponad 40 tys. osób. To więcej niż w szczycie wiosennej fali (wówczas maksymalnie zajętych było ok. 35 tys. łóżek i ok. 3,5 tys. respiratorów) i diametralnie więcej niż rok temu (ok. 23 tys. zajętych łóżek i ok. 2,1 tys. respiratorów). A także, co najgorsze, więcej niż zakłada Ministerstwo Zdrowia.
Taki scenariusz, według ekspertów z MOCOS, może wystąpić, jeśli nie nastąpi rządowa interwencja, która mogłaby spowolnić czwartą falę. Wśród proponowanych przez nich środków zaradczych są m.in. obowiązkowe noszenie masek FFP2w zamkniętych miejscach spotkań, regularne testy w szkołach, wprowadzenie nauki zdalnej na uniwersytetach i, gdzie to możliwe, organizacja pracy w biurze domowym.
Z Ministerstwa Zdrowia po raz kolejny popłynął w czwartek jasny sygnał, że restrykcje na razie nie są poważnie rozważane. W rozmowie z PAP szef resortu Adam Niedzielski powiedział, że "sygnałem mówiącym o konieczności wprowadzania dodatkowych instrumentów np. nowych obostrzeń czy pewnych form przymusu szczepiennego dla wybranych, zagrożonych grup byłby utrzymujący się przez dłuższy czas - krytyczny dla wydolności systemu opieki - poziom 35-40 tys. zakażeń dziennie". - Teraz nie ma żadnych przesłanek, by tak postępować - podkreślał Niedzielski.
Jesienią 2020 r. rząd obostrzenia - które potem były dociskane lub nieco luzowane przez około pół roku - wprowadzał przy dużo niższych niż obecnie liczbach zakażeń, zgonów, hospitalizacji czy zajętych respiratorów. Jak tłumaczy w czwartek PAP Niedzielski, "wszystkie restrykcje do tej pory to była także forma obrony wydolności systemu opieki zdrowotnej".
W obecnej fali widzimy fundamentalne różnice w porównaniu z poprzednimi, jeśli chodzi o wzrost liczby zakażeń, jego tempo i hospitalizacje. Wydaje się, że wszystkie obiektywne warunki pozwalają nieco odważniej i bardziej liberalnie podchodzić do zarządzania epidemią
- przekonuje minister zdrowia.