Koronawirus w Polsce. Nawet jeśli to już szczyt, to zejście będzie koszmarne [WYKRES DNIA]

Wygląda na to, że czwarta fala zakażeń koronawirusem w Polsce - w skali całego kraju - doszła w okolice szczytu. Jest to jednak szczyt zdradliwy - nie ma za nim stromego spadku. Wędrówka w dół będzie siermiężna, okupiona kolejnymi tysiącami śmierci. Już dziś Polska jest w światowej czołówce krajów, które tracą najwięcej obywateli z powodu COVID-19.
Zobacz wideo Na jakim etapie IV fali zachorowań jesteśmy? Ekspert wyjaśnia
Myślę, że jesteśmy na szczycie czwartej fali pandemii, tylko - jak wielu ekspertów podkreślało - ten szczyt może być niestety nie jednorazowym pikiem, tylko może utrzymywać się kilkanaście dni na takim poziomie

- mówił w czwartek w Radiowej Jedynce wiceminister zdrowia Waldemar Kraska.

Liczby potwierdzają te słowa. Tak naprawdę (oby) szczyt czwartej fali zakażeń mamy już od przełomu listopada i grudnia, gdy siedmiodniowa średnia dzienna liczba notowanych przypadków ustabilizowała się na poziomie ok. 23-23,5 tys. dziennie. Mowa oczywiście o tych "oficjalnych" zakażeniach - według szacunków dra Franciszka Rakowskiego, szefa zespołu modelującego ICM UW, rzeczywistych przypadków jest około sześciu razy więcej.

Obecny poziom zakażeń może utrzymać się jeszcze kilka dni, może około tygodnia. Później liczba zakażeń ma spadać, choć nie błyskawicznie.

Obecny szczyt wygląda inaczej niż jesienią 2020 r. i wiosną br., gdy był on wyraźnie zaznaczony i tuż po nim przyszły dość szybkie spadki. Wtedy jednak hamowanie fali było "wspomagane" przez poważne obostrzenia. Teraz są one znacznie węziej zakrojone. Czwarta fala m.in. na Podlasiu czy w Lubelskiem "zawróciła" samoistnie. - To efekt przewagi osób z odpornością na danym obszarze, po prostu zabrakło na nim potencjalnych nowych nosicieli wirusa - mówi dr Rakowski.

embed
  • Więcej o czwartej fali COVID-19 przeczytaj na Gazeta.pl
Na szczycie "posiedzimy" jeszcze około tygodnia, do okolic 11-14 grudnia, potem zejście ze szczytu. Na początku stycznia zejdziemy do poziomu z połowy listopada [średnia siedmiodniowa ok. 14 tys. zakażeń dziennie - red.], także jeszcze kawałek ciągle od końca fali. Łącznie w ciągu czterech tygodni prognozujemy ok. 470 tysięcy nowych przypadków - zejście ze szczytu trwa

- pisze na Twitterze dr Piotr Szymański z Politechniki Wrocławskiej, członek grupy badawczej MOCOS. To jeden z ośrodków analitycznych, których prognozami rozwoju epidemii w Polsce dysponuje Ministerstwo Zdrowia. 

Zejście ze szczytu powolne i bolesne

Nawet jeśli właśnie przechodzimy szczyt zakażeń, czwarta fala będzie się za nami ciągnęła jeszcze długo. To oznacza nie tylko kolejne dziesiątki i setki tysięcy zakażeń już po szczycie, ale też bardzo ciężki czas dla medyków w szpitalach oraz, niestety, kolejne tysiące zmarłych.

Gdy pod koniec listopada Łukasz Rogojsz z Gazeta.pl pytał dra Rakowskiego, jaki będzie okres świąteczny jeśli chodzi o pandemię w Polsce, jego rozmówca mówił, że nastroje będą mieszane.

Z jednej strony, będziemy widzieli, jak czwarta fala opada. Będzie nam towarzyszyć poczucie, że przeszliśmy przez ostatnią falę w tym procesie epidemicznym, w pierwszym wejściu wirusa do naszej populacji. To będzie źródło radości. Źródłem smutku będzie natomiast liczba hospitalizacji i zgonów, która na nas spadnie. W szpitalach lekarze będą ratować chorych ze szczytu czwartej fali. To będzie czas najcięższej pracy dla medyków i najtrudniejszej walki o zdrowie i życie Polaków

- komentował dr Rakowski. 

Zarówno z najnowszej prognozy ICM UW, jak i długoterminowej prognozy MOCOS (którą opisywaliśmy w połowie listopada) wynika, że druga połowa grudnia będzie okresem szczytu hospitalizacji lub niedługo po nim. Możliwe, że już wchodzimy w tę fazę - według danych Ministerstwa Zdrowia w minionych dwóch dniach liczba zajętych łóżek covidowych nawet delikatnie spadła (z ok. 23,6 tys. do nieco ponad 23,4 tys.). Ale to już stan, w którym - mimo wysiłków i zapewnień Ministerstwa Zdrowia - szpitale pękają w szwach.

Nie ma się też co spodziewać niestety, że zobaczymy bardzo wyraźne spadki w tej najgorszej statystyce - śmierci covidowych. W ostatnich dniach - nie licząc weekendów, gdy raportowanie "łapie opóźnienie" - Ministerstwo Zdrowia codziennie informuje o ok. 500-600 kolejnych ofiarach śmiertelnych COVID-19. Średnia siedmiodniowa to już blisko 400 śmierci dziennie. Tylko od początku listopada Ministerstwo Zdrowia poinformowało o ponad 10,3 tys. osób zmarłych z COVID-19 (blisko 6,6 tys. w listopadzie, niespełna 3,8 tys. w pierwszych dziewięciu dniach grudnia). Łącznie, od początku pandemii, zaraportował aż ponad 87,3 tys. covidowych zgonów.

W ostatnich dniach Polska jest w czołówce krajów całego świata pod względem liczby ofiar śmiertelnych COVID-19. Z danych portalu ourworldindata.org wynika, że więcej osób w ostatnich siedmiu dniach zmarło tylko w USA, Rosji, Indiach i na Ukrainie. Nasze plecy w tej dramatycznej statystyce ogląda mnóstwo liczniejszych państw świata. W przeliczeniu na milion mieszkańców jest przed nami trochę krajów z Europy m.in. Węgry, Chorwacja, Bułgaria, Słowacja, Czechy czy Ukraina. Ale w porównaniu z danymi z Zachodniej Europy u nas notuje się kilkukrotnie więcej zgonów covidowych w przeliczeniu na liczbę ludności.

Znów tysiące nadmiarowych zgonów

Dramat czwartej fali widać także w łącznych danych o wszystkich zmarłych w Polsce. Na podstawie tygodniowych danych z Rejestru Stanu Cywilnego można szacować, że w listopadzie w Polsce zmarło ok. 49 tys. osób. To mniej niż rok temu (wówczas ponad 64 tys.), ale jednak koszmarnie więcej niż w listopadach w poprzednich latach (zwykle ok. 33 tys.). Na razie (mniej więcej do końca listopada) zmarło w Polsce w 2021 r. ok. 465 tys. osób. Wszystko wskazuje na to, że w całym roku kalendarzowym po raz pierwszy w powojennej historii przekroczymy pół miliona zmarłych. 

Wracając do prognoz śmierci covidowych - dr Szymański pisze, że "jego" MOCOS prognozuje w końcu w najbliższym tygodniu szczyt na poziomie ok. 2,7 tys. ofiar śmiertelnych (przez tydzień, tj. o 386 średnio codziennie). Potem te liczby mają sukcesywnie spadać to ok. 2120 w tygodniu świątecznym i ok. 1,7 tys. na początku stycznia. To daje aż 9 tys. śmierci w miesiąc.

Problem w tym, że akurat bardzo wysokie statystyki zgonów już w tej fali negatywnie zaskakiwały. Naukowiec zastrzega, że w bardzo złym scenariuszu zamiast prognozowanych 9 tys. ofiar śmiertelnych COVID-19 w miesiąc, może być ich nawet o jedną trzecią więcej. 

Setki covidowych śmierci tygodniowo jeszcze długo

To na razie prognozy na około miesiąc w przód. Jak widać, nawet jeśli czwarta fala będzie trwale opadać (Ministerstwo Zdrowia boi się, że w pewnym momencie wariant omikron może odwrócić spadkowy trend), to ta droga w dół będzie jeszcze bardzo długo naznaczona fatalnymi liczbami. Prognozowane ok. 1,7 tys. covidowych zgonów tygodniowo na początku stycznia to ok. 240 dziennie. Słowem, czwarta fala jeszcze długimi tygodniami będzie zabierała co tydzień setki osób. 

Nieco nadziei wlewa tylko opinia dra Rakowskiego z ICM UW, iż czwarta fala może być ostatnią z tak dramatycznymi danymi jeśli chodzi o hospitalizacje i zgony. 

W tej chwili zamykamy proces uodparniania społeczeństwa, naturalną drogą dochodzimy do tzw. odporności zbiorowej. Jeśli piąta fala się pojawi, to będzie fala reinfekcji i infekcji poszczepiennych u już zaszczepionych. (...) Jeśli wiosną dotrze do nas piąta fala, na pewno będziemy obserwować wahania i narosty liczby przypadków, ale przy całkowitej odporności społecznej nie zobaczymy takiej fali hospitalizacji jak obecnie. Przynajmniej dopóki nie pojawi się wariant wirusa, który w znaczący sposób będzie odporny na przeciwciała, które wytworzyliśmy czy to na drodze szczepienia, czy naturalnego nabycia odporności

- mówił naukowiec w niedawnej rozmowie na Gazeta.pl.

Zobacz wideo Nowy król średniej półki? Huawei nova 9 zaskakuje aparatem i nie tylko [TEST]
Więcej o: