Ponad 30,5 tys. nowych odnotowanych przypadków koronawirusa w Polsce - wynik najwyższy od kwietnia 2021 r. - można potraktować jako ostateczną i symboliczną bramę, którą przeszliśmy z czwartej do piątej fali pandemii.
Jaka będzie nowa fala zakażeń? Tego oczywiście dopiero się dowiemy na własnej skórze. Prognozy wskazują, że piąta fala będzie dużo bardziej gwałtowna niż poprzednie (bardzo szybko narośnie, ale już w połowie lutego powinna się także dynamicznie cofać). Niemal na pewno znów postawi system opieki zdrowotnej w Polsce w bardzo trudnym położeniu - nawet jeśli zwykle przebieg zakażenia wariantem omikron jest lżejszy niż w przypadku mutacji delta, to mimo wszystko skala przypadków (według analityków MOCOS w dwa miesiące omikronem może zakazić się nawet ponad połowa populacji Polski) może skutkować nawałem hospitalizacji i zgonów przynajmniej podobnym jak podczas czwartej fali.
Wiemy już jednak, jak kończy się w Polsce czwarta fala pandemii, która zalała kraj jesienią 2021 r. Jest to bilans nie tylko tragiczny sam w sobie, ale także druzgocący w zestawieniu z innymi krajami.
Od początku listopada 2021 r. do 19 stycznia br. włącznie Ministerstwo Zdrowia poinformowało o łącznie o 26 053 osobach zmarłych na COVID-19 (oraz w związku ze współistnieniem COVID-19 z innymi chorobami, chociaż - o czym później - to dość kontrowersyjny podział). To te oficjalne ofiary, choć być może było ich nieco więcej, bo liczbę nadmiarowych zgonów w Polsce tylko w ostatnich trzech miesiącach 2021 r. można szacować nawet na ponad 40 tys.
W badanym okresie od 1 listopada 2021 r. więcej osób niż w Polsce zmarło na COVID-19 tylko w USA, Rosji, na Ukrainie i w Indiach (źródło: ourworldindata.org). Za wyjątkiem Ukrainy są to kraje wielokrotnie liczniejsze od Polski.
Ktoś mógłby rzec - Polska to mimo wszystko duży kraj, w przeliczeniu na milion mieszkańców sytuacja może nie była tak zła? Cóż, nie była "tak zła" tylko w tym sensie, że w globalnym zestawieniu wyprzedzają nas nie cztery kraje, a dziewięć (Bułgaria, Gruzja, Trinidad i Tobago, Węgry, Chorwacja, Słowacja, Łotwa, Ukraina oraz Bośnia i Hercegowina).
Polskie liczby wyglądają dramatycznie w zestawieniu m.in. z zachodem Europy. W części krajów w tym samym czasie wykrywano porównywalną liczbę przypadków na milion osób (np. Niemcy), w niektórych nawet wyższą (np. Belgia, Holandia). A jednak to w Polsce statystyki zgonów były kilkukrotnie wyższe.
Przyczyn zapewne jest wiele. Jedną z nich jest dość szeroko zakrojona w Polsce tzw. covidowa szara strefa osób, które podejrzewają u siebie zakażenie (lub nawet potwierdziły je np. marketowym czy aptekowym testem - w listopadzie pokazywaliśmy na Gazeta.pl dane o wielkim wzroście sprzedaży testów w aptekach), ale nie są ujęte w oficjalnych statystykach - bo to oznacza izolację dla zakażonego oraz kwarantannę dla jego domowników. Na zachodzie Europy wykonuje się zdecydowanie więcej "oficjalnych" testów, także wśród osób niewykazujących objawów zakażenia. To winduje liczby przypadków.
W listopadzie ub.r. Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia, mówił, że "gros pacjentów" z COVID-19 w Polsce zgłasza się po pomoc za późno. Tłumaczył, że w karetce często mają wykonywany pierwszy (przynajmniej oficjalny) test, a z ambulansu wielu trafia prosto pod respirator. Nie jest to odosobiona opinia, także lekarze alarmowali m.in. że pacjenci odmawiali wezwania karetki mimo wyraźnych wskazań ku temu (m.in. bardzo niskiej saturacji).
Andrusiewicz w tej samej wypowiedzi dla mediów mówił też, że "Polacy są społeczeństwem, które nie dba o swój stan zdrowia, i gdy dotyka nas epidemia, odbija się to w statystykach hospitalizacji i zgonów". To może kontrowersyjna teza, ale rzeczywiście obciążenie chorobami przewlekłymi Polaków jest relatywnie wyższe niż na zachodzie Europy.
Z kolei prof. Piotr Kuna, kierownik II Katedry Chorób Wewnętrznych UM w Łodzi, w grudniowej rozmowie z PAP przyczyn olbrzymiej fali zgonów szukał m.in. w "potężnym zanieczyszczeniu powietrza w Polsce".
Badania amerykańskie jednoznacznie pokazują, że zanieczyszczenie powietrza plus COVID-19 dają pięciokrotne nasilenie ryzyka zgonu. Polska jest krajem, w którym jakość powietrza w ostatnim czasie jest koszmarna. Szczególnie właśnie w takim miesiącach jak listopad czy grudzień. Tu szukajmy jednej z przyczyn
- mówił prof. Kuna. Wskazywał także na niedostateczną opiekę części lekarzy POZ nad pacjentami z COVID-19, wskutek czego nie udało się uniknąć niektórych hospitalizacji i śmierci. Braki lekarzy wykwalifikowanych w leczeniu pacjentów z covidowym zapaleniem płuc, w tym także w obsłudze respiratorów, również zapewne dołożyły swoje do dramatycznej górki zgonów.
Jeszcze inne wyjaśnienie ogłosili w zeszłym tygodniu naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Zidentyfikowali oni wariant genetyczny, który około dwukrotnie zwiększa ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19, a nawet śmierci. Z ich badań wynika, że taki gen ma ok. 14 proc. Polaków, zaś w Europie to "tylko" ok. 9 proc.
Tyle, że w opinii modelarzy można taką okolicznością wytłumaczyć tylko niewielką część covidowych zgonów, a "winne" jesienno-zimowej fali zgonów było raczej po prostu "puszczenie" w dużej mierze pandemii jej naturalną drogą. Nie wprowadzono istotnych obostrzeń, nie pilnowano przestrzegania tych obowiązujących. Nie zdecydowano się także na wprowadzenie tzw. paszportów covidowych, które działają w części krajów Europy i które zmotywowały wiele osób do zaszczepienia się.
Nie bez znaczenia jest oczywiście także poziom zaszczepienia przeciw COVID-19. Ok. 65 proc. zaszczepionych dorosłych (oraz 76 proc. w wieku 60 plus) plasuje nas w trzeciej dziesiątce Unii Europejskiej. Również w końcówce stawki plasujemy się pod względem odsetka osób zaszczepionych dodatkową dawką (przyjęło ją ok. 28,5 proc. dorosłych w Polsce).
Warto też na koniec uściślić kwestię raportowania covidowych zgonów w Polsce i innych krajach. W listopadzie 2021 r. w rozmowie w radiu RMF FM minister zdrowia Adam Niedzielski sugerował m.in. że nie można porównywać liczby covidowych zgonów w Polsce np. z danymi z Niemiec. Przekonywał, że u nas zliczane są zarówno śmierci na COVID-19, jak i z powodu współistnienia tej choroby z innymi schorzeniami, a w Niemczech tylko z powodu COVID-19.
Po pierwsze, portal Konkret24 dowiedział się w Instytucie Roberta Kocha - agencji, która podaje dane pandemiczne w Niemczech - że raportowane są tam zarówno śmierci z powodu COVID-19, jak i sytuacje, gdy zmarły poza zakażeniem SARS-CoV-2 miał też zdiagnozowane inne schorzenia.
Po drugie, ocena, czy dana osoba zmarła z powodu COVID-19 czy współistnienia tej choroby z innymi jest często kwestią dyskusyjną. Dowodem niech będą dane, które analizowaliśmy na Gazeta.pl na początku grudnia 2021 r. Pokazaliśmy, że w części województw COVID-19 (sam, bez chorób współstniejących) odpowiadał za 40-60 proc. wszystkich zgonów osób zakażonych koronawirusem, a w innych niespełna 10 proc. To pokazuje dużą uznaniowość lekarzy kwalifikujących zgony.
Niektórzy lekarze trzymają się tylko i wyłącznie samego procesu, który doprowadził do zgonu. Inni lubią bardzo dużo napisać o tym, co z pacjentem się działo i co mogło wpływać na jego zdrowie. To rodzi pewną konfuzję. Pojawia się retoryka, że osoby umarły w wyniku splotu wielochorobowości - że to choroby współistniejące doprowadziły do zgonu, a COVID-19 "działał" w tle. A tak naprawdę to jest prosta piłka - jeśli wyjściową przyczyną zgonu jest COVID-19, to oznacza, że ta osoba, gdyby nie zakaziła się koronawirusem, nadal by żyła
- wyjaśniał w rozmowie z Gazeta.pl Rafał Halik, ekspert zdrowia publicznego i specjalista epidemiolog.