Rząd robi z UE kozła ofiarnego ws. drogiego prądu. Trzy kłamstwa na billboardach

"Polityka klimatyczna Unii Europejskiej = droga energia i wysokie ceny" - przekonują polskie spółki energetyczne w nowej kampanii (dez)informacyjnej. Bannery z takim sloganem w ciągu kilku dni wyrosły na terenie całego kraju. To nowa odsłona antyunijnej sagi, w której zła Bruksela tym razem winna jest rosnącym kosztom energii. Oto jak wygląda to w rzeczywistości.

Z rządową (bo to w nią wpisuje się kampania polskich elektrowni) narracją o ETS UE - czyli unijnym systemie handlu uprawnieniami do emisji - jest trochę jak ze słynnym pytaniem do radia Erewań: Czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody? Radio Erewań odpowiada: Tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach Dworca Białoruskiego i nie rozdają, tylko kradną.

Zobacz wideo PGE przedstawia się jako "lider zielonej zmiany". A jak jest naprawdę?

ETS stał się kozłem ofiarnym. Rząd musiał szybko znaleźć wytłumaczenie dla szybujących cen

 

Organizatorami najnowszej, utrzymanej w polexitowym duchu kampanii, są największe państwowe spółki energetyczne: PGE, Tauron, Energa, Enea oraz PGNiG. Wspólnym mianownikiem są zyski, jakie czerpią z produkcji tzw. brudnej, a więc pochodzącej z paliw kopalnych, energii. Polscy giganci energetyczni postawili na rozmach i szczodrze sypnęli pieniędzmi. Unia Europejska jest odmieniana przez wszystkie przypadki jako synonim drożyzny i nieuczciwego, dyskryminującego prawa.

"Opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 proc. kosztów produkcji energii" - głoszą reklamy na łamach prasy, spotach telewizyjnych i na wielkoformatowych billboardach, które stanęły w kilku polskich miastach. Na dole znajduje się dopisek: "Polityka klimatyczna UE = droga energia; wysokie ceny".

Przekaz uderza prostotą i pozorną logiką. Jest jednak jedno "ale". W dwóch zdaniach znalazły się aż trzy kłamstwa.

Kłamstwo nr 1. "Opłata klimatyczna Unii Europejskiej"

Środki pozyskane ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 przez państwa unijne są przychodem ich budżetów. Nie idą do Brukseli, tylko zostają w Warszawie. Tylko za ostatnie trzy lata, z tytułu aukcji uprawnień do emisji, polski budżet zasiliło ponad 50 mld zł. Pieniądze trafiają do budżetu państwa i powinny być wydane priorytetowo na transformację polskiej energetyki, a nie użyte do zasypywania dziur w budżecie. Dyrektywa ETS mówi jasno - większość środków powinna iść na cele klimatyczne. Za te pieniądze od lat powinna być prowadzona sprawiedliwa, zielona transformacja.

W 2020 roku (po 15 latach funkcjonowania systemu ETS) Polska powinna być krajem stojącym wiatrakami i panelami fotowoltaicznymi, z nowoczesnymi, zmodernizowanymi liniami energetycznymi. Krajem, który powoli odchodzi od węgla - zgodnie z zasadą sprawiedliwej transformacji. Regiony górnicze powinny właśnie z tych środków skorzystać w postaci godziwych odpraw i systemu szkoleń oraz zawodowego przekwalifikowania.

Kłamstwo nr 2. "60 proc. kosztów produkcji energii"

Przeszacowane są też, i to ponad dwukrotnie, koszty tzw. "opłaty klimatycznej UE". Jak wynika z wyliczeń niezależnego think tanku Forum Energii, cena emisji CO2 zawarta w cenie prądu to... 23 proc., czyli tyle, ile w latach poprzednich wynosił VAT. Opłata za energię w rachunkach to przede wszystkim zwiększenie stawek sieciowych (około 1/3 rachunku), kosztów systemów wsparcia, takich jak opłata mocowa i kogeneracyjna, ale także rosnące koszty produkcji energii elektrycznej z paliw kopalnych (również około 1/3 rachunku).

Kłamstwo nr 3. "Polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny"

ETS, mimo rynkowego osadzenia, nigdy nie miał być instrumentem do spekulacji. Zaplanowano go tak, aby doprowadzić do stopniowego wzrostu opłat za emisję.

Mechanizm powinien działać zatem na zasadzie metody kija i marchewki. Energia pozyskana z węgla ma być droga, bo jej wytworzenie niszczy klimat planety. Na czyste źródła energii jest za to dofinansowanie. Wiadomo było o tym od początku istnienia systemu, czyli od 2005 roku!

Warszawa nie protestowała przeciwko zasadom systemu ETS, który zachęcał (a wręcz zmuszał) do ekologicznej transformacji. Bo budżet państwa na tym zarabiał. Dziś politycy mówią o możliwym wypowiedzeniu tego porozumienia.

Od takich działań, zapowiedzi i kłamliwych kampanii (dez)informacyjnych zaczął się - a jakże - brexit. To niebezpieczna ścieżka, bo Brytyjczycy i ich klasa polityczna, jak się okazuje po latach, wcale nie chcieli wychodzić z Unii. Jednak nakręconej spirali brexitowej nie dało się już zatrzymać.

Polska, jako kraj węglem stojący, od początku miała jedne z największych przychodów z tytułu opłat za emisję. Pieniądze ze sprzedaży uprawnień powinny iść na transformację. Niestety, poszły w znacznej części na doraźne gaszenie budżetowych pożarów. Silne i wpływowe lobby węglowe (to samo, które wydaje teraz mnóstwo pieniędzy na billboardy) przez lata skutecznie blokowało ekologiczne źródła energii.

Zatem polityka klimatyczna UE to nie "wysokie ceny", tylko wizja niskoemisyjnej przyszłości, na którą umówiły się wszystkie państwa wspólnoty. Z kolei efekt wysokich cen można było ograniczyć, np. inwestując zawczasu w odnawialne źródła energii, wspólnoty energetyczne czy inne rozwiązania redukujące emisje i zmniejszające uzależnienie od węgla. A przede wszystkim środki te powinny iść na zwiększanie efektywności energetycznej, bo najtańsza energia, to ta niewykorzystana. Pieniądze na to były i nadal są. To lepsza inwestycja niż kłamliwe billboardy.

***

Autorzy: Piotr Chałubiński i Maciej Wereszczyński z Polskiej Zielonej Sieci, eksperci Koalicji Klimatycznej.

Więcej o: