Gazeta.pl rozpoczęła współpracę z naukowcami z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Korzystając z wiedzy ekspertów, chcemy pokazywać, jak zmiany klimatu wyglądają z bliska, z perspektywy tych, którzy ich badaniom poświęcili swoją karierę zawodową. Na stronie Zielona.gazeta.pl powstała dedykowana sekcja, w której publikowane będą autorskie materiały w ramach akcji "Klimat z bliska".
Rozmawianie o klimacie jest z definicji trudne. Przeciętny człowiek odczuwa klimat tam, gdzie żyje, a jego percepcja w sposób naturalny ogranicza się zwykle do perspektywy długości własnego życia. Większość ludzi zapewne zgodzi się z powyższym stwierdzeniem, ale w praktyce oznacza to, że komunikowanie spraw klimatycznych społeczeństwu jest utrudnione ze swej natury. A ludzie oczekują prostych i natychmiastowych odpowiedzi, i to najlepiej jeszcze, żeby wyjaśnienia naukowców pokrywały się z tą ich, ograniczoną w tym ujęciu, percepcją - co jest niemożliwe. Oczywiście, byłoby lepiej, gdyby już w szkole podstawowej uczono tego, czym jest metoda naukowa i jak odróżnić rzetelne, weryfikowalne stwierdzenia naukowe od pseudonaukowego bełkotu bądź stwierdzeń opartych na autorytecie. Na pewno byłoby to lepsze niż "ugruntowanie do cnót niewieścich" czy "wspomaganie" zaufania społeczeństwa przez stwierdzenie typu "ja się nigdy nie zaszczepiłem na grypę, bo uważam, że nie."
Skutki zmian klimatycznych trudniej jest też - użyję celowo tego słowa - zaakceptować w Polsce i Europie niż tzw. krajach Trzeciego Świata. Nawet jeśli zdarzają się u nas katastrofy, a zdarzają się coraz częściej, to jednak zwykle dotyczą one "innych", a nie nas bezpośrednio, oglądamy je w telewizji i czytamy o nich w internecie. Ciągle raczej nie brakuje nam wody w kranach, a jeśli tylko mamy pieniądze, to możemy kupić jedzenie pochodzące praktycznie z całego świata. Marnujemy go zresztą tak dużo, że nie powinien nas opuszczać rumieniec wstydu. Ale taki stan sytości może się już wkrótce skończyć. Dlatego zaproszę Was na krótką podróż do Afryki Zachodniej, gdzie ludzie w większym stopniu, wręcz bezpośrednio, uzależnieni są od tego, co daje im Ziemia, a zmiany klimatu w połączeniu z eksploatacją środowiska poczyniły znaczne spustoszenie. Warto przypomnieć, że wśród 28 krajów raportowanych jako ekstremalnie zagrożone przez globalnie ocieplenie aż 22 to subsaharyjskie kraje Afryki.
Wraz z zespołem zacząłem jeździć do Afryki regularnie od 2007 roku. Mimo że jesteśmy biologami zainteresowanymi głównie komunikacją dźwiękową ptaków, w ciągu tych kilkunastu lat nietrudno było sobie uświadomić problemy, jakie dotykają tamtejszych mieszkańców oraz ich związki zarówno z globalnymi zmianami klimatu, jak i współistniejącymi zjawiskami o bardzo różnorodnym charakterze (od braków żywności przez brak lub chwilowy nadmiar wody aż po lokalne konflikty zbrojne). Przyszło nam to z łatwością, ponieważ podczas badań żyliśmy praktycznie tak jak miejscowi i spotykały nas te same, czasem ekstremalne, niedogodności dnia codziennego. Jesteśmy najprawdopodobniej jedyną grupą badawczą z Polski, której baza (w górach Kamerunu) została przejęta przez lokalnych partyzantów, na kilka godzin aresztowały nas też siły prorządowe.
Naszą docelową lokalizacją przez wiele lat był obszar gór Bamenda Highlands w północno-zachodniej prowincji Kamerunu. Góry zachodniej Afryki tak naprawdę zaczynają się już w Zatoce Gwinejskiej - wyspy Świętego Tomasza i Bioko są efektem wulkanicznej aktywności tego obszaru sprzed wielu milionów lat. Zresztą część wulkanów - w tym najbardziej spektakularny, wyrastający jakby wprost z oceanu i liczący ponad cztery tys. m n.p.m. Mnt. Cameroon - jest wciąż czynna. Góry te tworzą szereg "wysp", a raczej "archipelagów wysp" górskich lasów deszczowych, zaczynających się nawet już na 700 m n.p.m. (tylko na Mnt. Cameroon), a kończących zwykle nieco poniżej 3000 m n.p.m.
Las Kilum-Ijim wokół Jeziorak Oku, jedno z miejsc w zachodnim Kamerunie gdzie prowadził badania Zakład Ekologii Behawioralnej Fot. Tomasz Osiejuk
Charakteryzują się one specyficznym klimatem oraz roślinnością i stanowią jedne ze światowych centrów bioróżnorodności w zasadzie wszystkich form lądowego życia. "Oceanem", który kiedyś otaczał te wyspy, były odmienne w charakterze lasy nizinne, które zostały już bardzo mocno zniszczone przez człowieka. W efekcie mamy dziś do czynienia z resztkami górskich (nazywanych też mgielnymi) lasów, znajdującymi się w strefie permanentnego oblężenia przez człowieka, który próbuje na wszystkie sposoby dobrać się również do nich. Kiedyś nie było to takie proste, ale od lat siedemdziesiątych XX wieku poczyniliśmy znaczące "postępy" i dziś my - ludzie - jesteśmy już w stanie szybko i sprawnie zniszczyć praktycznie wszystko.
Nasze badania prowadziliśmy w Kamerunie latach 2007-2017, w jednym z ostatnich niemalże nietkniętych fragmentów leśnych, który ocalał pomimo braku formalnej ochrony, ponieważ znajduje się we wnętrzu trudno dostępnego krateru. Trudno tam wejść, trudno stamtąd wyjść, a już na pewno wydobyć na zewnątrz wycięte drzewo.
Wnętrze górskiego lasu tropikalnego w okolicy Bamendy w Kamerunie. Typowe siedlisko dla wielu endemicznych gatunków ptaków Fot. Tomasz Osiejuk
Stąd też fragment ten eksploatowany był w niewielkim stopniu, przede wszystkim przez zbieraczy ziół i pszczelarzy z najbliższej wioski Big Babanki, a okazjonalnie również przez lokalnych myśliwych, głównie w okolicach świąt, kiedy popyt na tzw. bushmeat wzrasta.
Gdy zaczynaliśmy badania, byliśmy wniebowzięci niemal jak Maklakiewicz i Himilsbach w kultowej komedii Kondratiuka. Z jednej strony mieliśmy prawdziwy górski las mgielny, gdzie mogliśmy obserwować sporą liczbę endemicznych gatunków ptaków - w tym takie, których zasięgi są już ledwie kropkami na mapie Kamerunu, jak krępaczek obrożny (Platysteira latycinctai), nektarnik kameruński (Cyanmitra oritis) i turak turak kameruński (Tauraco bannermani).
Krępaczek obrożny (Platysteira laticincta) na gnieździe. To zagrożony wyginięciem przedstawiciel rodziny krępaczków, którego zasięg ograniczony jest wyłącznie do pasma Bamenda Highlands w zachodnim Kamerunie Fot. Tomasz Osiejuk
Nektarnik kameruński (Cyanomitra oritis) choć preferuje górskie lasy, to radzi sobie całkiem nieźle, ponieważ wystarczają mu nawet stosunkowo niewielkie pozostałości drzewostanów wzdłuż strumieni. Ważne aby rosły tam rośliny, których nektar preferuje Fot. Tomasz Osiejuk
Z drugiej zaś strony, a i też fizycznie z drugiej strony krateru, mieliśmy przed sobą obszar, który człowiek już przekształcił i który stara się nadal eksploatować, choć trzeba przyznać, że raczej z mizernym skutkiem. Mogliśmy rok po roku patrzeć, co dzieje się w wyniku działalności człowieka i jak na to nakładają się zmiany klimatyczne.
W tym miejscu warto nakreślić nieco szerszą perspektywę. Wycięcie bądź wypalenie czasem nawet ponad 80 proc. powierzchni lasów w danym regionie, które nastąpiło w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat w Kamerunie, miało duży i zasadniczo negatywny wpływ na środowisko. Ludność tego kraju jest bardzo niejednolita, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że różnorodne grupy rolnicze pojawiły się tam historycznie niedawno, a łowiecko-zbieracki etap życia mają one dawno za sobą. Las więc nie był dla nich naturalnym środowiskiem (jak chociażby dla tzw. pigmejów). Był wypalany lub wycinany po to, by zdobyć miejsca po uprawę. Tak długo jak proces przygotowywania nowej ziemi i przemieszczania się po jej eksploatacji następował w pewnych cyklach, a ludziom raczej nie groził nadmiar żywności, tak długo człowiek pozostawał z lasem we względnej równowadze. Kiedy jednak mógł karczować las sprawniej, a żywność produkować na sprzedaż i to nie tylko lokalną, lecz także na większy handel, degradacja środowiska zaczęła postępować lawinowo.
Okolice wioski Big Babanki, gdzie na wysokości 1000-1500 m n.p.m. praktycznie cały las został już wykarczowany i przeznaczony na pola. Drzewa pozostały wyłącznie wzdłuż strumienia, tworząc wąski pas zdolny do utrzymania jedynie niektórych gatunków leśnych Fot. Tomasz Osiejuk
Bez lasu woda w porze deszczowej spływa bardzo szybko, pola można eksploatować krótko i trzeba wyrywać kolejne połacie drzew. Do tego w wylesionych obszarach natychmiast pojawia się inwazyjna tu paproć orlica pospolita (Pteridium aquilinum), która potrafi dorastać do trzech metrów wysokości, pokrywając zwartym baldachimem liści w zasadzie gołą ziemię. Nic nie rośnie pod nią, nic nie jest się w stanie przebić nad nią, nic jej nie je. Po spaleniu najszybciej znowu wyrasta... znowu paproć. Jest tutaj trochę jak ósmy, obcy pasażer Nostromo, po prostu nie do zabicia.
Powyżej strefy pól jest jeszcze gorzej. Ludzie wypalają las pod pastwiska, ale miejsca takie zajmowane są ekspresowo przez widoczną na zdjęciu inwazyjną paproć (szarobrunatny kolor) pokrywającą całe stoki. Takie teren nie nadaje się ani na pastwisko a i z trudem porasta roślinnością górską Fot. Tomasz Osiejuk
Tak więc jednym z głównych efektów ubocznych "szykowania" lasu pod uprawę lub pastwisko są spektakularne, pokrywające całe hektary, wyschnięte łany paproci. Z naszych obserwacji wynika, że po spaleniu jakiegoś obszaru potrzeba około 10 lat, aby w miejsce paproci zaczęły się pojawiać liczniej zakrzewienia, które dają jakąś nadzieję na zatrzymanie procesu degradacji gleby i pojawienie się czegoś, co można by nazwać lasem... za jakiś czas. Ale wtedy najczęściej ludzie znów je wypalają.
Na to wszystko nakładają się dość dramatyczne globalne zmiany zachodnioafrykańskiego monsunu. Najlepiej widoczne były na północ od naszego terenu badań, w strefie Sahelu. Najpierw 30 lat wyniszczającej suszy, a potem dwie ostatnie dekady ze wzrastającą liczbą nagłych powodzi, między którymi występowały znowu okresy suszy i głodu. Wyobrażacie sobie pojedynczy opad deszczu, który przyniósł 263 mm za jednym zamachem? To mniej więcej połowa średniego rocznego opadu dla Polski. A taki spadł we wrześniu 2009 r. w stolicy Burkina Faso. Takie incydentalne potopy zdarzają się coraz częściej, ale zasadniczo równowaga między porą deszczową i suchą stała się krucha.
Kiedy rozpoczynaliśmy badania w Kamerunie, pora deszczowa kończyła się około połowy listopada, niemniej jeszcze w połowie grudnia zdarzały się nawet dwu-trzydniowe ulewy. Ale każdego kolejnego roku było gorzej. Wciąż przyjeżdżaliśmy koło 10 listopada, ale pod koniec okresu wyjazdów o deszczach w takiej porze wtedy już nikt nie pamiętał. Na początku naszych wypraw, około godziny 16-17, nad nasze góry nadciągała fala chmur, mgły z nizin przynoszące tak potrzebną roślinności i zwierzętom wilgoć. Przy ostatnich wyjazdach mgła zdarzała się już tylko od czasu do czasu, a nawet nabieranie wody do picia z naszego strumienia sprawiało trudność na dobre trzy miesiące przed końcem pory suchej. Ale mieliśmy też zjawiska ekstremalne z drugiej strony - czasem miesięczne opady pod koniec pory deszczowej pobijały pięciokrotnie swoje poprzednie rekordy.
Zmiany te oczywiście znajdowały swoje odzwierciedlenie w awifaunie. Co ciekawe, w ciągu kilkunastu lat liczba gatunków ptaków na badanym terenie nieco się zwiększyła, natomiast o około 20 proc. spadła ogólna liczebność ptaków. Ten wzrost liczby gatunków jest jednak tylko pozornie dobrą wiadomością, ponieważ te "nowe" gatunki to po prostu pospolite i niewymagające górskiego lasu ptaki, które wkraczają z niższych obszarów w tereny powstałe po jego degradacji. Następuje homogenizacja awifauny, za chwilę zostaną tu wyłącznie takie pospolite, niewymagające wiele od środowiska gatunki. Potwierdzają to już obserwacje wypadania ze składu awifauny tych najcenniejszych gatunków, mogących przeżyć tylko w lesie górskim.
Lada moment pozostałości lasów ciągnące się wzdłuż strumieni mogą przestać być wystarczające dla utrzymania swego rodzaju przyjaznej macierzy dogodnych środowisk, między którymi ptaki mogą swobodnie się przemieszczać. Już zniknęło największe turako błękitne (Corytheola cristata) czy trogony (z rodzaju Apaloderma), zresztą dotyczy to też prawie wszystkich większych ssaków. Szympansy z Bamenda Highlands znamy już tylko z lokalnych opowieści i literackich doniesień, sami nigdy ich tutaj nie spotkaliśmy. Nasze badania pokazują również ciekawe efekty behawioralne tych zmian w środowisku. Na przykład fakt, iż las, który kiedyś był zwartym płatem pokrywającym całe masywy górskie, funkcjonuje dziś jako sieć wąskich pasów ciągnących się wzdłuż strumieni, sprawia, że ptaki w takich miejscach żyją w zupełnie innych warunkach socjalnych. Ich terytoria położone są liniowo, ptaki mają więc mniejszą niż wcześniej liczbę sąsiadów, a komunikacja dźwiękowa ograniczana jest przez hałas strumieni.
Nasze eksperymenty pokazały, że dla osobników przy szczególnie hałaśliwych strumieniach dystans, z jakiego można usłyszeć rywala, spada nawet o połowę, co oczywiście przekłada się na skuteczność obrony terytorium.
Zmiany klimatu, skutkujące w tym rejonie zasadniczo mniejszymi opadami, ale lokalnie ich ogromnym nadmiarem, nie ułatwiają oczywiście życia również ludziom. Produkcja rolna, która jest tu niezwykle trudna, ponieważ całkowicie niezmechanizowana i wymagająca codziennej wspinaczki do kilkuset metrów w pionie, staje się mniej przewidywalna, a zdarzają się też po prostu katastrofy naturalne.
Region, w który pracowaliśmy, stanowi część dawnej kolonii brytyjskiej i w przeciwieństwie do znaczącej części Kamerunu jest angielskojęzyczny (chodzi o dominujący język urzędowy, bo w Kamerunie mamy ponad 300 różnych języków lokalnych). Władze centralne znacząco ograniczyły jakiekolwiek finansowanie regionu, do którego pod koniec naszych badań było już nawet trudno się dostać ze względu na pogarszającą się jakość dróg. W efekcie jesienią roku 2016 rozpoczął się bunt (Anglophone Crisis), który przekształcił się w ciągnącą się już pięć lat specyficzną wojnę domową. W pewnym stopniu te lokalne ciągoty do utworzenia odrębnego państwa (tzw. Ambazonii) są efektem doświadczanej biedy i kompletnego braku perspektyw rozwoju.
Przykre jest też to, że mimo licznych porwań i walk, w których zginęło już około 3500 osób, a około 80 proc. dzieci nie może chodzić do szkół, to wciąż zbyt mało, by informacje o tym w ogóle przebiły się do świadomości Europejczyków. Tymczasem tam ludzie siedzą pod wulkanem - i tym prawdziwym, i tym polityczno-socjalnym, napędzanym w dużej mierze pogarszającymi się warunkami do prowadzenia zrównoważonej gospodarki rolnej. W 2017 r. byliśmy w Kamerunie ostatni raz, ponieważ kontynuowanie badań było już zbyt niebezpieczne. Podeszliśmy więc do tych samych gór od strony Nigerii, zaczęliśmy też badania w Ghanie i Ugandzie. Nie zmienia to jednak faktu, że ten rejon Afryki zmienia się tak szybko, że niedługo może nie będzie czego tam ratować i na pewno nie poradzi sobie z tymi problemami sam. Mieszanka wpływu zmian globalnych i eksploatacji ponad miarę lokalnych zasobów skutkuje coraz większą zapaścią i otwiera furtkę wszelkim ekstremizmom, a to nigdy nie wróży dobrze. Niestety, na razie możemy śmiało powiedzieć, że nie potrafimy za bardzo mieszkańcom Afryki pomóc, choć zawsze chętnie korzystamy z jej zasobów.
Prof. dr hab. Tomasz Osiejuk jest biologiem, założycielem i kierownikiem Zakładu Ekologii Behawioralnej na Wydziale Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest też absolwentem tego Wydziału, ale odbywał liczne staże badawcze między innymi w Norwegii, USA (Cornell University) i Francji.
Jego zainteresowania zawsze związane były z zachowaniem zwierząt, a szczególnie z bioakustyką, która zajmuje się wszelkimi aspektami komunikacji dźwiękowej. Najważniejsze badania, jakie realizuje aktualnie jego zespół, dotyczą ewolucji sygnałów i strategii komunikacji u ptaków. Dotyczą m.in. mechanizmów zapewniających rzetelność sygnałów czy możliwości manipulowania odbiorcą. Od jakiegoś czasu w Zakładzie rozwijane są też projekty ekoakustyczne, w których stosuje się zautomatyzowane metody monitoringu akustycznego. Aktualne projekty badawcze realizowane są od strefy borealnej Europy, przez szereg krajów afrykańskich aż do Australii.
Prof. dr hab. Tomasz Osiejuk Fot. archiwum prywatne