Z Longyearbyen do Petuniabukta w kwietniu po lodzie już nie przejedziesz. "Myśmy byli naocznymi świadkami tych zmian"

Maria Mazurek
Drewniana chatka z początku XX wieku, z zimną wodą, 60 km od najbliższego sklepu - w takich warunkach zaczynali tworzenie bazy polarnej naukowcy z UAM w Poznaniu. Dziś warunki nieco się zmieniły, choć do siedzib ludzkich jest równie daleko. Zmienia się też krajobraz wokół. - Ja pierwszego niedźwiedzia polarnego widziałem dopiero na swojej czwartej wyprawie, a od mniej więcej 10 lat mamy już ich wizyty co roku - opowiada nam prof. Grzegorz Rachlewicz, jeden z inicjatorów założenia bazy UAM w Arktyce.

Gazeta.pl rozpoczęła współpracę z naukowcami z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Korzystając z wiedzy ekspertów, chcemy pokazywać, jak zmiany klimatu wyglądają z bliska, z perspektywy tych, którzy ich badaniom poświęcili swoją karierę zawodową. Pod koniec sierpnia wraz z ekspertami ruszyliśmy na dwutygodniową wyprawę na Spitsbergen. Przyjrzymy się tam zmianom klimatu z bliska. Będziemy obserwować, jak prowadzone badania i zbierane pomiary, sprawdzimy, ile lodu stracił "podopieczny" lodowiec naukowców z UAM, Sven, a to wszystko opiszemy i pokażemy czytelnikom Gazeta.pl. Teksty o Spitsbergenie, artykuły napisane przez samych naukowców w ramach cyklu "Klimat z bliska", aktualności z życia w stacji polarnej, zdjęcia i materiały wideo będzie można przeczytać i obejrzeć na stronie głównej Gazeta.pl oraz w specjalnym obszarze strony Zielona.gazeta.pl.

Maria Mazurek: Czy pamięta pan, kiedy po raz pierwszy pojechał pan do Arktyki?

Prof. UAM dr hab. Grzegorz Rachlewicz, dziekan Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM: Nawet bardzo dobrze. To był 1987 rok, czerwiec, byłem wtedy studentem czwartego roku. Na wyprawę, którą przygotowywaliśmy przez rok w ramach Studenckiego Koła Naukowego Geografów UAM, pojechaliśmy we trzech - wspólnie z wyprawą instytutu, w którym później zacząłem pracować. Wyjazd był na miesiąc, w ten sam region środkowego Spitsbergenu, w którym później zbudowaliśmy naszą stację.

Zamieszkaliście w drewnianej chatce - Skottehytta. Jak wygląda to miejsce i jakie tam były warunki?

To był, a w zasadzie jest, bo wciąż stoi, stary domek, zbudowany w drugiej dekadzie XX wieku na potrzeby poszukiwań surowców mineralnych. Podobne domki stoją w różnych innych miejscach na Spitsbergenie. My już później, korzystając z tej chatki, znaleźliśmy pod podłogą szwedzkie gazety z 1914 roku, zatem sądzimy, że zapewne w tym mniej więcej czasie powstała. Wyprawy naszego ośrodka geograficznego na Spitsbergen były organizowane od 1984 roku i ich uczestnicy, w tym ja, spali w tej chatce.

Skottehytta w 2002 roku.Skottehytta w 2002 roku. Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Porównałbym ją do drewnianego domku kampingowego. Nie jakoś specjalnie dobrze zaizolowanego, ale mającego wszystko, czego potrzeba i przede wszystkim stanowiącego schronienie. Warunki w tym domku przypominały te z położonego na odludziu bieszczadzkiego schroniska. Zimna woda, piec, konieczność zorganizowania pobytu tak, by w jego trakcie nie trzeba było szukać sklepu - najbliższy był wtedy około 60 km od tego miejsca. Od początku wszystko przywoziliśmy więc ze sobą z Polski na czas całej wyprawy, poczynając od narzędzi i materiałów budowlanych do podremontowania chatki, przez sprzęt do prowadzenia badań, po naczynia i jedzenie.

Dlaczego ten akurat obszar Spitsbergenu został wybrany na miejsce prowadzenia badań? Jest oddalony nie tylko od skupisk ludzkich, ale i od innych polskich stacji arktycznych.

Po pierwsze chodziło o zainteresowania badawcze. Geneza naszych badań polarnych wiąże się z poszukiwaniem współczesnych odniesień do analizy dawnego środowiska - wielkiego czwartorzędowego zlodowacenia, które nasunęło się na obszar Polski. To tzw. metoda aktualizmu geologicznego: patrzymy, co się dzieje współcześnie, by móc odtwarzać to, co działo się kiedyś. Dlatego zdecydowaliśmy się na teren, na którym można obserwować współczesne procesy lodowcowe.

SpitsbergenSpitsbergen Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Po drugie, kilka miejsc na Spitsbergenie było już zajętych, a to zarekomendowali uczestnicy poznańskiej wyprawy eksploracyjnej z lat 70. Obszar ten ma specyficzny charakter, odbiegający od innych części Spitsbergenu. W porównaniu z zachodnim wybrzeżem, gdzie znajdują się pozostałe polskie stacje badawcze, warunki klimatyczne "u nas" są bardziej kontynentalne: jest zdecydowanie mniej opadów, nieco trochę chłodniej zimą i cieplej latem. Dzięki temu uzupełniamy się niejako z kolegami i koleżankami z innych ośrodków.

Wreszcie, mieliśmy też argument logistyczny. Punkt prowadzenia badań powstawał w latach 80., kiedy Polska współpracowała bardziej ze światem wschodnim niż zachodnim, a w sąsiedztwie istniała radziecka osada górnicza Pyramiden (albo Piramida), w której wtedy jeszcze tętniło życie. Dzięki temu stosunkowo łatwo było zorganizować wprawę, która jechała przez Moskwę i Murmańsk i z pomocą Rosjan dotrzeć na miejsce.

I można było sobie tak po prostu przyjechać i ten domek zająć?

Był do dyspozycji wszystkich. Tu trzeba wspomnieć o założeniach funkcjonowania Spitsbergenu jako obszaru należącego formalnie będącego pod opieką i jurysdykcją Norwegii, ale otwartego do prowadzenia badań naukowych i eksploatacji surowców naturalnych. W latach 20. XX wieku status regionu został ustanowiony w ramach pakietu ustaw, zwanego Traktatem Spitsbergeńskim. Polska została jego sygnatariuszem, więc Polacy mogli nie tylko wybudować na przykład stację Hornsund [Polska Stacja Polarna Hornsund im. Stanisława Siedleckiego prowadzona przez PAN - red.], ale też jeździć tam w czasie PRL bez potrzeby uzyskiwania paszportów i wiz. Polarnikom i badaczom trudno było wtedy wyjechać na Grenlandię czy Alaskę, za to w miarę swobodnie mogli organizować wyprawy na Spitsbergen - stąd tak silna reprezentacja polskiej nauki w tamtym miejscu.

Żeby skorzystać z takiego domku, z jakiego korzystaliśmy my, wystarczyło zgłosić chęć lokalnym władzom norweskim. Później pojawiły się przepisy, które w pewien sposób ograniczyły tę swobodę: wszystko, co zostało wybudowane przed II wojną światową, jest uznane jako zabytek kultury, wprowadzono przepis, że z takich domków mogą korzystać tylko stali mieszkańcy Spitsbergenu. Musieliśmy poszukać sobie innego miejsca.

Wybudowali państwo nową stację, która - teraz już przeniesiona - wygląda zupełnie inaczej. To pana zawodowo-naukowe dziecko. Jak dużym wyzwaniem była ta budowa?

Od początku kariery naukowej mocno ukierunkowałem się na badania polarne. Nie dało się kontynuować tam pracy w warunkach namiotowych - to opcja na kilka tygodni, nie miesięcy, choć jedną taką wyprawę, w 2010 roku, mieliśmy. Ale zaczęliśmy się też wtedy starać o wybudowanie stacji. Skorzystaliśmy z przychylności wielu osób i instytucji, zarówno z UAM, PAN, Akademii Morskiej w Gdyni, jak i Norwegów na Spitsbergenie. Bardzo pomógł nam prof. Ernst Hakon Jahr z Uniwersytetu w Kristiansand, doktor honoris causa naszej uczelni.

Stacja polarna UAM na Spitsbergenie, Zatoka Petunia (Petuniabukta)Stacja polarna UAM na Spitsbergenie, Zatoka Petunia (Petuniabukta) Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Dostaliśmy zgodę na postawienie dwóch domków kontenerowych, choć ja na początku myślałem raczej o zbudowaniu repliki naszej pierwszej chatki. Ogółem było to duże wyzwanie, bo koszt zakupu kontenerów oraz ich transportu śmigłowcem przekraczał nasze możliwości finansowe. Wraz z polską lokalną firmą wymyśliliśmy jednak kontenery składane, które w 2011 roku przewieźliśmy na miejsce i złożyliśmy siłami uczestników ekspedycji. Od tamtej pory mamy własną stację. Kilka lat później okazało się, że musimy ją przenieść na drugą stronę zatoki Petunia, gdzie stoi od 2015 roku, z dołożonym trzecim kontenerem.

Stacja polarna UAM na Spitsbergenie, Zatoka Petunia (Petuniabukta)Stacja polarna UAM na Spitsbergenie, Zatoka Petunia (Petuniabukta) Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Jak się mieszka i pracuje w takim miejscu, jakie są największe wyzwania dla naukowców?

Największym wyzwaniem jest logistyka i zabezpieczenie funkcjonowania stacji. Jest ona sezonowa, działa mniej więcej od czerwca do września, choć odwiedzamy ją też co kilka sezonów w warunkach zimowych. Trzeba więc najpierw każdą wyprawę dobrze zaplanować, w tym wszystkie zakupy. Załatwić kwestie formalne, jak pozwolenia na przywóz i wywóz - w jedną stronę towarów, w drugą próbek. Potem zamówić transport statkiem, zapakować to wszystko na pokład, a na miejscu wypakować. No i oczywiście jest jeszcze kwestia pozyskania środków, na projekty naukowe musimy zdobyć pieniądze, a nie zawsze jesteśmy w stanie pokryć ich koszt środkami uczelni.

Sama wyprawa po rozpoczęciu, oprócz pracy czysto fizycznej, właściwie niczym nie różni się od pracy terenowej w Polsce, oczywiście z poprawką na warunki meteorologiczne. To już jest czysta przyjemność.

SpitsbergenSpitsbergen Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Jak te warunki meteorologiczne wyglądają? Spitsbergen kojarzy się z mrozem, śniegiem i lodem.

Zimą temperatura spada tam do nawet minus trzydziestukilku stopni, latem jest już powyżej zera, choć coraz częściej blisko +10 stopni Celsjusza - skoki do plus kilkunastu stopni to efekt zmian klimatycznych. Zimą zamarza, przynajmniej częściowo, morze wokół Spitsbergenu, w tym zatoki w naszym sąsiedztwie. Bardzo wymagającym czynnikiem są silne wiatry, które potrafią wiać we wszystkich porach roku, do czego też trzeba przystosować infrastrukturę.

Wspomniał pan o zmianach klimatu. Jakie ma pan obserwacje dotyczące tego problemu, z ponad 20 wypraw, w których pan uczestniczył?

Myśmy byli naocznymi świadkami tych zmian. Ja zresztą od zawsze byłem wyczulony na to zjawisko, pokazywały je pomiary lodowców już w czasie mojej pierwszej wyprawy. Od tamtego czasu gromadzimy materiały, zarówno archiwalne, kartograficzne, jak i własne pomiary zmian. Pokazują nam one na przykład sukcesywne topnienie lodowców, zarówno w zakresie ich powierzchni jak i grubości czy też intensyfikację przenikania ciepła w głąb gruntu, przez co poziom wieloletniej zmarzliny się obniża.  

Obserwacje można prowadzić gołym okiem. Na przykład 20 lat temu, jesienią, na początku września temperatura spadała poniżej zera, była już pokrywa śnieżna. W ostatnich latach już czegoś takiego nie widziałem. Na początku lat dwutysięcznych fiordy w marcu-kwietniu były wciąż tak zamarznięte, że można było przejechać z Longyearbyen do Petuniabukta skuterem śnieżnym po lodzie. Teraz pokrywa lodowa w tym okresie występuje w zasadzie tylko przy samym lądzie brzegu i w głębi zatok.

SpitsbergenSpitsbergen Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Jakiego typu badania prowadzą na Spitsbergenie naukowcy z UAM? Pierwsze na myśl przychodzą oczywiście lodowce. 

Ze względu na przypisanie stacji do Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych, główny obszar naszych zainteresowań to rożne aspekty przeszłości i obecnego funkcjonowania środowiska abiotycznego, ale nie unikamy także tematów związanych z przyrodą ożywioną. Na stacji pracują geografowie i geolodzy, a chętnie gościmy również biologów czy chemików i inżynierów środowiskowych. Początkowo nasze prace dotyczyły głównie klasycznej problematyki budowy geologicznej i opisywania elementów geograficznych, takich jak rzeźba powierzchni Ziemi, wody, pogoda i klimat. Z czasem główny punkt ciężkości przesunął się na monitoring zmian współczesnych procesów zachodzących w obszarach polarnych.

Polscy naukowcy na SpitsbergeniePolscy naukowcy na Spitsbergenie Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Dysponujemy zapisem niektórych parametrów z ponad dwóch dekad, warunków meteorologicznych, hydrologicznych i glacjologicznych. Interesują nas także interakcje pomiędzy różnymi procesami, np. jak zmiany temperatury powietrza lub cyrkulacji atmosferycznej wpływają na zachowanie się wieloletniej zmarzliny, lodowców bądź szaty roślinnej, reprezentowanej na tym obszarze przez krzewinki tundrowe.

Zmiany klimatu w Arktyce z perspektywy małych krzewinek. Na zdjęciu Agata Buchwał, doktor Nauk o Ziemi UAM. Zmiany klimatu w Arktyce z perspektywy małych krzewinek

Coraz większym zainteresowaniem cieszą się także zagadnienia społeczne związane zarówno z warunkami życia ludzi w obszarach polarnych, jak i intensyfikacją ruchu turystycznego. Jeszcze dwadzieścia lat temu bywały sezony, w których przez całe tygodnie nie widywaliśmy żadnych "obcych". W ostatnich kilku latach, w szczycie sezonu, w lipcu i na początku sierpnia, musimy być gotowi na odwiedziny każdego dnia, co stwarza także możliwości ankietowania lub obserwowania zachowań ludzi pod kątem presji, jaką wywierają na środowisko naturalne, ciągle jeszcze w będące w niezmienionym stanie. A wzmożona działalność człowieka to wiadomo, spaliny, hałas, śmieci, te widoczne gołym okiem np. wyrzucane na morski brzeg i w postaci rozdrobnionej, jak coraz bardziej przebijająca się do naszej świadomości wszechobecność mikroplastiku i innych toksycznych substancji w wodzie czy w powietrzu, które także staramy się monitorować.

Poprzez wyniki naszych badań, ich popularyzację i podejmowane działania edukacyjne, próbujemy także dotrzeć do społeczeństwa z informacjami o stanie środowiska naturalnego, jego zmianach i działaniach, w jakie możemy się angażować, aby je chronić, sami starając się pokazywać jak o nie dbamy. Dążymy do minimalizowania na stacji emisyjności szkodliwych dla środowiska substancji i śladów naszej bytności w terenie.

No i są jeszcze niedźwiedzie. Muszę o nie zapytać. Jak radzą sobie ze zmianami klimatu i jak ludzie radzą sobie z ich sąsiedztwem?

Od początku lat 70. ubiegłego wieku obowiązuje zakaz odstrzału tych zwierząt. Spitsbergen i Svalbard w ogóle to ich królestwo, to one są tam gospodarzami. Człowiek jest tam gościem, który powinien im schodzić z drogi. I my oczywiście tę zasadę staramy się stosować. Środków bezpieczeństwa używa się w sytuacji skrajnej i przede wszystkim do tego, by niedźwiedzia odstraszyć. A muszą się one mierzyć z rosnącą presją, na Spitsbergenie pojawia się coraz więcej ludzi, więc coraz większe jest prawdopodobieństwo kontaktu. Do tego dochodzą zmiany środowiskowe, które wymuszają na niedźwiedziach pewne zachowania, wcześniej nie obserwowane, pojawiają się one na przykład w miejscach, w których ich wcześniej nie było.

Ślady niedźwiedzia polarnegoŚlady niedźwiedzia polarnego Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Ja pierwszego niedźwiedzia polarnego widziałem dopiero na swojej czwartej wyprawie, a od mniej więcej 10 lat mamy już ich wizyty co roku. Podejście Norwegów do tej kwestii dobrze pokazuje nasze doświadczenie sprzed kilku lat. Kiedy zadzwoniliśmy do biura gubernatora zgłaszając, że niedźwiedzica z młodym zamieszkała zaledwie kilkaset metrów od naszej stacji, powiedziano nam, że mamy je obserwować i w razie czego to my będziemy ewakuowani z tego miejsca, a nie niedźwiedzie odstraszane.

Stacja polarna UAM na Spitsbergenie, Zatoka Petunia (Petuniabukta)Stacja polarna UAM na Spitsbergenie, Zatoka Petunia (Petuniabukta) Fot. Archiwum prywatne prof. Grzegorza Rachlewicza

Czy jest coś, co pan wyjątkowo pamięta z tych kilkudziesięciu wypraw na daleką północ?

Bardzo mocno utkwił mi w pamięci pierwszy wyjazd, kiedy pierwszy raz leciałem śmigłowcem i miałem możliwość zobaczenia z różnych perspektyw czegoś, co wcześniej znałem tylko z książek. Szczególnie wspominam też ludzi, z którym współpracowałem i nadal pracuję. To, co nas łączy, to fascynacja tymi obszarami, a także byciem razem w wyjątkowych okolicznościach.

Wróci pan jeszcze na Spitsbergen?

Oczywiście! Tak się złożyło, że w 2020 roku pierwszy raz od 14 lat nie byłem w Arktyce. W tym roku też mi się nie uda, między innymi ze względu na pandemię, ale na pewno jeszcze tam wrócę. Mam nadzieję, że już w przyszłym roku, bo bardzo już mi tego brakuje.

Prof. Grzegorz Rachlewicz - geograf, geomorfolog, kierownik Pracowni Badań Kriosfery UAM. Zajmuje się współczesnymi procesami kształtującymi powierzchnię Ziemi, głównie w obszarach podbiegunowych, w związku z czym był uczestnikiem wielu wypraw na Spitsbergen, Grenlandię, Syberię i do Antarktyki, gdzie zimował w Polskiej Stacji im. H. Arctowskiego. Zapalony organizator, co pomogło mu w wybudowaniu stacji UAM na Spitsbergenie, a obecnie ułatwia pełnienie funkcji dziekana Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM. Z wielkiego zamiłowania do gór ucieka w nie jak najczęściej na wspinaczki, skitury, eksploracje jaskiń, sesje fotograficzne, a kiedy nie może wyjechać, chłonie literaturę - najchętniej górską i polarną.

Więcej o: