Dżuma i cholera. Politycy kontra OFE, co gorsze?!

Coraz wyższa jest temperatura walki o 270 mld zł już znajdujących się w OFE oraz o 8 mld zł rocznie, które ma do nich płynąć w przyszłości. Pojawiają się postulaty, by zlikwidować OFE i znacjonalizować zarządzane przez nie portfele inwestycyjne. W tym kontekście pisałem niedawno, że ?wszyscy jesteśmy Cypryjczykami?, przypominając słynne obniżenie przez rząd tej części składki, która nie idzie bezpośrednio do ZUS, ale wędruje do OFE.

Postawiłem tezę, że pieniądze w OFE są pewniejsze niż te "odkładane" w ZUS, gdyż państwowy ubezpieczyciel jedynie rejestruje na naszych kontach emerytalnych obietnicę, że zapłaci nam kiedyś jakieś pieniądze. A w OFE jest 270 mld zł prawdziwych, w części zainwestowanych w akcje spółek, zaś w części - w obligacje rządu (i co do tej części możemy się kłócić, czy jest to równie wirtualny pieniądz jak rejestry składek w ZUS, czy jednak nieco bardziej wiarygodne zobowiązanie). Podliczyłem konfiskatę, którą co roku uskutecznia rząd - przesyłając do OFE coraz mniej pieniędzy - na 3,5 mld euro.

Po tym blogowym tekście - jeśli nie czytałeś, możesz go znaleźć tutaj - który odbił się dość głośnym echem w internecie, miałem kilka spotkań z ekonomistami, którzy przekonywali mnie, że jest dość duża różnica między konfiskatami depozytów na Cyprze a polityką prowadzącą do zmiany alokacji pieniędzy przeznaczonych na przyszłe emerytury Polaków. Co ważniejsze, zmieniły się też okoliczności sporu o emerytury, bo ostatnio usłyszeliśmy o dziwacznych pomysłach Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych (czyli tych dżentelmenów, którzy zarządzają OFE i kasują za to setki milionów prowizji). Przypomnę w dwóch słowach, że środowisko OFE wpadło na pomysł, żeby OFE wypłacały ludziom emeryturę nie na zasadzie ZUS-owskiej, czyli dożywotniego dodatku do "państwowego" świadczenia, lecz... terminowo - np. przez 10 lat. A później już niech rząd się martwi. Albo opieka społeczna. Totalna nieodpowiedzialność? Głupota? Cynizm i chciwość? Nie wiem. Jedno jest pewne: bonzowie z OFE nie mogli dać lepszego prezentu ministrowi Jackowi Rostowskiemu, który dziś mógłby już spokojnie przygotowywać "skok" na pieniądze OFE i mieć absolutną pewność, że pies z kulawą nogą nie stanie w obronie funduszy emerytalnych.

To wszystko sprawiło, że muszę powrócić do tematu "cypryjsko-emerytalnego". Nie da się ukryć, że dziś argumenty tych, którzy uważają, że OFE są zbędnym obciążeniem dla kieszeni podatników, wyglądają mocniej niż jeszcze tydzień temu. Sądzę, że to jest dobry moment, by pokrótce je zreferować. Od razu zastrzegę, że nie będę się wdawał w szczegółowe rozważania na tematy drugorzędne - ile te OFE nas kosztują, jakie mają wyniki inwestycyjne, jaki jest skład ich portfela i czy konkurują między sobą tak jak powinny. Te wszystkie parametry można było dowolnie ustawić, pisząc prawo, na podstawie którego działają OFE. Jeśli dziś fundusze działają słabo, to jest to przede wszystkim winą rządzących (obecnych i poprzednich), którzy na to pozwolili. Przedstawiając pomysł likwidacji OFE, skupię się na argumentach zasadniczych, by nie powiedzieć - filozoficznych. No i liczę na Waszą ożywioną dyskusję: wrzucamy OFE do piachu czy... wskakujemy na barykady, by ich bronić?

Zmajstruj sobie prywatną emeryturę! Blog Subiektywnie o Finansach radzi, jak się za to zabrać

Podstawowym założeniem tych, którzy uważają, że OFE są zbędne, jest przekonanie, iż państwo zawsze będzie wypełniało swoje zobowiązania wobec emerytów. Zwolennicy emerytury z ZUS przekonują mnie, bym po prostu przyjął jako aksjomat, że w cywilizowanej demokracji nie istnieje opcja, iż taka instytucja jak ZUS zbankrutuje. Nawet w krajach, które formalnie są bankrutami, emerytury się ludziom wypłaca. Bo to zobowiązanie, którego państwo nie może się pozbyć. Może podwyższać podatki, zabierać innym, emitować obligacje i płacić emerytom na koszt przyszłych pokoleń... Wszystkie chwyty dozwolone. Z tego punktu widzenia nie ma sensu tworzyć między państwem a obywatelem dodatkowego pośrednika. Nawet jeśli w OFE są prawdziwe pieniądze, a na kontach w ZUS tylko wirtualne rejestry, to na koniec dnia wiarygodność państwa jako płatnika jest wyższa niż jakiejkolwiek prywatnej instytucji. Bo państwo i tak gdzieś zdobędzie pieniądze, żeby wypłacić emerytury.

Założenie drugie: składki emerytalne to podatek, a "prywatyzacja" podatków jest zła. Stopniowe przesuwanie składek z ZUS do OFE miało spowodować, że za kilka pokoleń emerytury "obecnych" emerytów w relatywnie niewielkim stopniu będą finansowane przez "przyszłych" emerytów. Wygląda jednak na to, że rzecz okazała się niewykonalna i dlatego - zdaniem przeciwników OFE - teraz trzeba odwrócić decyzję o przesunięciu części składek z państwowej do prywatnej "nogi" systemu emerytalnego. W sytuacji, w której nie ma szans na zbudowanie systemu według zasady "sam składam na moją emeryturę", składki emerytalne muszą mieć charakter parapodatku - czyli wrzucam moje składki do budżetu, on je wypłaca obecnym emerytom, a ja liczę na to, że na moją emeryturę podatki będą płaciły moje dzieci. Podatków nie wolno "prywatyzować", więc hipotetyczne "zabicie" OFE byłoby jedynie powrotem do normalności, cofnięciem przeprowadzonej w ostatnich latach "grabieży" publicznych podatków do prywatnych kieszeni.

Ci, którzy rządzą towarzystwami emerytalnymi, sami dostarczyli argumentu na poparcie tego poglądu, proponując terminową wypłatę emerytur. Dobitnie pokazali, że dla nich 270 mld zł składek "wyssanych" z państwowego budżetu to takie same pieniądze jak te pochodzące z dobrowolnych składek, które ktoś mógłby sobie odkładać na dodatkową emeryturę. Przeciwnicy OFE uważają, że żadna prywatna firma nie zrozumie potrzeb emeryta tak jak państwo. A najnowszy pomysł OFE tę hipotezę niestety właśnie potwierdził.

Jak według przeciwników prywatnych funduszy emerytalnych trzeba interpretować postawę osób, które uważają, iż pieniądze w OFE są jedynymi "prawdziwymi" składkami zabezpieczającymi ich interesy na emeryturze? Cóż, o ile z punktu widzenia osób mających pieniądze w OFE próbę ich zabrania można interpretować jako "kradzież", o tyle z punktu widzenia przeciwników OFE to ów przyszły emeryt jest "złodziejem", który "ukradł" publiczne składki i schował do prywatnej kieszeni zarządzanej przez jakiegoś bonza. I jeśli teraz te pieniądze wrócą do wspólnej kasy państwa, to będzie to "zabranie złodziejowi kradzionego". To jeszcze nie wszystko. Przeciwnicy OFE argumentują, że nie dość, iż "ukradłem" - jako zwolennik prywatnych funduszy emerytalnych - pieniądze z podatków do prywatnej kieszeni (a dokładniej "ukradł" je bonzo na moje zlecenie, przy akceptacji polityków i przechowuje u siebie), to jeszcze teraz rząd z powodu straty tych pieniędzy musi się zadłużać za granicą, emitując obligacje. A więc za moje egoistyczne zachowanie (jest nim zgoda na "zachachmęcenie" części wspólnych pieniędzy na prywatne konto w OFE) zapłacą moje dzieci i ich dzieci.

Samcik o podatkach: Idealna polityka prorodzinna? Wprowadźmy ekstra podatek dla bezdzietnych!

Sprawa jest więc taka: albo traktuję składki emerytalne w sposób egoistyczny i sprzeciwiam się wzrostom transferu do ZUS (skazując moje dzieci na spłacanie powstałego w ten sposób długu, najpewniej wysokimi podatkami), albo... jestem patriotą i przyjmuję jako pewnik, że jak już przejdę na emeryturę, to państwo mnie nie opuści i będzie wypłacać emeryturę nawet kosztem młodszych pokoleń. Przyjmując tę drugą koncepcję, oczywiście nie mam powodu, by bronić bonzów zarządzających OFE. Powinienem poprzeć likwidację prywatnych funduszy emerytalnych (lub ich osłabienie) i oczekiwać, że rząd - dzięki zaoszczędzonym w ten sposób pieniądzom - zrobi taką politykę prorodzinną, by w przyszłości moje dzieci bez bólu złożyły się na moją emeryturę. Smutne to, bo wychodzi, że znalazłem się między młotem, a kowadłem. Albo muszę liczyć na to, że państwo mi coś w przyszłości "da" (niektórzy od razu powiedzą - frajer), albo okazać się "złodziejem" pieniędzy publicznych działającym w zmowie z cynicznymi, nieodpowiedzialnymi "ofiakami". No i co, którą opcję wybieracie? Dżuma czy cholera?

Dołącz do żywej dyskusji na blogu autora i napisz, co o tym myślisz. Dżuma czy cholera?