1. Właśnie okazało się, że inflacja w strefie euro w grudniu to 0,2 procent. Mniej niż się spodziewano. Rynek się zmartwił, bo bardzo niska, bliska zeru inflacja w Europie to kłopot. Utrudnia spłacanie długów i zwiększa ryzyko powrotu recesji. Europejski Bank Centralny od miesięcy próbuje więc inflację pobudzić, ale mu się to nie udaje. A skoro tak, to.
2. Być może ECB będzie się w tym roku decydować na kolejne kroki mające przesunąć inflację z okolic zera w stronę bliższą 2 procent. Czyli może dalej obniżać stopy procentowe i zwiększać dodruk euro. Tymczasem amerykański Fed ma w tym roku stopy procentowe podnosić, a to oznacza że.
3. Inwestorzy oczekując niższego oprocentowania w Europie i wyższego oprocentowania w USA sprzedają euro i kupują amerykańskie dolary. Bo najróżniejsze aktywa w dolarach, które można znaleźć na globalnych rynkach finansowych (jest tego cała masa) będą teraz wyżej oprocentowane, a te w euro zapewne niżej. W efekcie takiego przepływu kapitału.
4. Kurs dolara wobec euro rośnie. Jest właśnie najwyżej od 3 grudnia. W wielu analizach i prognozach wielu globalnych banków można wyczytać, że tak będzie dalej i że nie jest to krótkoterminowa fanaberia.
Okej, ale co to ma do złotego ? Idźmy dalej.
5. Rynki wschodzące na całym świecie rozwijają się szybciej niż te dojrzałe. Ale jest to możliwe tylko dlatego, że płynie do nich kapitał zagraniczny, przede wszystkim w dolarach. W krajach takich jak Chiny, Brazylia, Rosja, Indie, RPA, Turcja poziom zadłużenia zagranicznego firm jest wysoki, albo bardzo wysoki. Kiedy Fed podnosi stopę procentową w USA, a do tego dolar zyskuje na wartości firmy w krajach wschodzących zaczynają mieć problemy z obsługą długu w USD. Inwestorzy to wiedzą i zaczynają bać się o możliwy kryzys na rynkach wschodzących. A skoro się boją to.
6. Zaczynają uciekać z tych rynków sprzedając lokalną walutę i kupując swoje ukochane dolary. W 2015 bardzo wyraźnie traciły na wartości waluty wszystkich krajów wschodzących, które mają wolne rynki walutowe.
No dobrze, ale akurat polskie firmy nie są zadłużone w dolarach, jeśli już to bardziej w euro, które przecież nie drożeje. To prawda, ale to nic, bo.
7. Globalny inwestor nie ma w zwyczaju dogłębnego analizowania tego, co się dzieje w poszczególnych państwach. No chyba, że interesuje się tylko jednym rynkiem (ale wtedy nie jest globalny). Przez sporą część kapitału spekulacyjnego rynki wschodzące są traktowane jako jeden duży worek z różnymi walutami. Kiedy ten kapitał ucieka, to ucieka ze wszystkich rynków jednocześnie. W drugą stronę działa to podobnie. Jak napływa, to też na wiele rynków jednocześnie. Czyli jeśli ktoś obawia się o kryzys w Chinach, Brazylii, Turcji, czy Rosji, to zwijając swoje manatki przy okazji wyjdzie też z Polski.
8. Na sprawy globalne nakładają się sprawy lokalne. Złoty od początku 2016 stracił już 2,2 procent – w tempie utraty wartości wyprzedza go tylko turecka lira. Czyli w tym roku nasza waluta traci nie tak samo jak wszyscy, ale nieco bardziej niż wszyscy. Zapowiedź zwiększania wydatków budżetowych, niepewność dotycząca przyszłej Rady Polityki Pieniężnej, czy wreszcie absolutnie fatalne dla Polski nagłówki w zachodnich gazetach w ostatnich dniach z pewnością złotemu nie pomagają.
9. Aby jednak wszystko było jasne: takie sprawy lokalne mogą tylko nasilać albo łagodzić trend wynikający z tego, co się dzieje na globalnym rynku walutowym. To dodatkowy „wzmacniacz”. Główna przyczyna ruchu złotego jest jednak zwykle związana z globalnym rynkiem walutowym. Dolary są najdroższe od 3 grudnia. Kurs dolara wobec euro też jest najwyżej od 3 grudnia. Przypadek? Nie sądzę.