Zysk całego sektora bankowego za 2015 to okolice 12 mld PLN. Szacowane straty z przewalutowania to blisko cztery razy więcej. Generalnie szczegółowe wyliczenia NBP wyglądają dość przerażająco. Zakładam jednak, że koszt wyliczony przez NBP zwolenników przewalutowania nie przestraszy. Zwycięży narracja mówiąca o tym, że banki są „winne” i muszą ponieść karę. Stracą więc ileś tam miliardów „za karę”, a do tego ci wszyscy, którzy przez banki cierpieli (finansowo) teraz dostaną odpowiednią i sprawiedliwą rekompensatę. Czyli z obydwu stron projekt jest słuszny. A jeśli bolesny dla banków to nawet lepiej. Problem w tym, że nie da się ukarać sektora bankowego tak, żeby nie poczuło tego państwo, które „karę” nakłada.
Wynika to z prostej przyczyny: banki kreują pieniądze. Robią to udzielając kredytów – w ten sposób powstaje znacznie więcej środków płatniczych niż w drodze fizycznego druku banknotów w NBP. Na koniec 2015 mieliśmy w obiegu gotówkę wartą 162 mld PLN. Pieniądza bezgotówkowego, czyli depozytów, które sobie przelewamy przelewami, czy płacąc kartą było 992 mld PLN. Ponad 6 razy więcej.
Teraz uwaga - te depozyty tam są dlatego, że ktoś kiedyś wziął kredyt. Bank stworzył kredyt z powietrza i dopisał kredytobiorcy odpowiednią kwotę na jego rachunku. Czyli tworząc kredyt stworzył także depozyt. A potem ten depozyt sobie krąży. My go mamy od pracodawcy, on ma od swojego klienta, jego klient od swojego klienta itd. itd. Ale na początku tego cyklu ktoś kiedyś wziął kredyt po to, żeby nim za coś zapłacić. Depozyty, które powstają w wyniku tego, że ktoś przyniósł do banku papierową gotówkę należą dziś już do rzadkości. Zdecydowana większość ludzi otrzymuje swoje dochody przelewem. Rzadkością jest też kredyt wypłacany w gotówce, a nie poprzez zasilenie rachunku w banku. Gospodarka robi się coraz bardziej bezgotówkowa. A to oznacza, że coraz bardziej oparta jest na kredycie bankowym. Czyli prawie cała kasa jaką codziennie obracamy jest pochodną działalności kredytowej prywatnych banków. To dlatego wszędzie na świecie są one tak potężne i praktycznie nietykalne.
Gospodarka rozwijając się (polska gospodarka rozwija się nieprzerwanie od 1991) potrzebuje też coraz więcej pieniędzy. Bo coraz więcej jest firm, coraz więcej towarów, transakcji, coraz więcej przelewów itd., itd. Po prostu rośniemy. Firmy zwiększają skalę działalności, kupują więc coraz więcej materiałów, wydają więcej na płace i na podatki, czasami też na inwestycje. Zwiększają więc swoje linie kredytowe. Bez tego musiałyby stać w miejscu, bo inaczej robiłby im się zator płatniczy.
A zator w wersji skrajnej może prowadzić do fali bankructw – kiedy po kolei padają uzależnione od siebie biznesowo firmy, bo każda kolejna nie dostała pieniędzy od poprzedniej, a ta poprzednia też czeka na pieniądze od swojego klienta itd. itd. Widzieliśmy to w budowlance 4 lata temu. Koszt budowy autostrad, żeby zdążyć na Euro2012 wzrósł, rząd nie dał jednak firmom więcej pieniędzy, banki też nie dały, bo firmy budowlane były już zadłużone „pod korek”, więc cała branża się „zatkała” i mieliśmy falę upadłości, bo nie było czym sobie płacić nawzajem. Na szczęście to była sytuacja dotycząca tylko jednej branży.
Jak się porządnie walnie w banki – na przykład tak za 44 miliardy złotych i to we wszystkie banki jednocześnie, to efekt może być taki, że się zrobi coś na kształt zatoru w całej gospodarce. Banki z kapitałem mniejszym o kilkadziesiąt miliardów (NBP szacuje, że fundusze własne banków zmniejszą się o jedną czwartą) będą musiały ograniczyć udzielanie kredytów – wprawdzie tworzą je „z powietrza”, ale z drugiej strony państwowe regulacje nakładają na nie ograniczenia – to ile bank może pożyczyć zależy od tego ile ma własnego kapitału. Jak kapitału będzie mniej, to kredytów też będzie mniej. Może się więc okazać, że wkrótce pieniędzy w polskiej gospodarce nie będzie przybywać. A to oznacza, że także sama gospodarka przestanie rosnąć. W najlepszym wypadku będzie miała z tym problem i będzie rosnąć wolniej. Wtedy w kolejnych latach nie będzie z czego finansować innych, skądinąd sympatycznych ale niestety bardzo kosztownych obietnic PiS.
Zgadzam się z tym, że banki często zachowują się nieładnie, a czasami (jak w przypadku odmowy uwzględniania ujemnych stóp procentowych na franku szwajcarskim) niezwykle nieładnie. Generalnie nie jestem ich fanem. Jednak nie mogę się zgodzić, że można je tak po prostu palnąć w czoło czterdziestoma czterema miliardami złotych za karę. Bo to będzie jak odmrażanie sobie uszu na złość mamie. Mama będzie cierpieć, ale my bardziej.