Przypomnijmy, Uber to aplikacja, która kojarzy pasażera z kierowcą, pozwalając temu pierwszemu zamówić przejazd z punktu A do punktu B. Jest nowocześnie - widzimy zdjęcie szofera, który po nas przyjedzie, obserwujemy na mapie jego przejazd i przede wszystkim z góry znamy koszt kursu.
Dziś firma rozpoczęła działalność w Polsce. Na razie oferuje w Warszawie usługę UberPOP, czyli najprostsze łączenie pasażera z prywatnym kierowcą. W innych krajach oferta jest szersza: od UberTaxi do UberBlack, czyli przewozów luksusowymi limuzynami.
Uber niemal wszędzie, gdzie się pojawia, wywołuje protesty zawodowych taksówkarzy. W ostatnich miesiącach protestowali m.in. Anglicy, Francuzi, Niemcy i Włosi. Dlaczego? Wszyscy boją się odpływu klientów, bowiem przejazdy z Uberem są sporo tańsze niż taksówkami.
Czy polscy taksówkarze również boją się nowej konkurencji? Z naszego artykułu wynika, że nie. Warto jednak zauważyć, że są oni już zaprawieni w wieloletnim boju z przedsiębiorcami oferującymi nielicencjonowane przewozy.
Przedstawiciele firmy jak ognia unikają pytań o legalność wprowadzonej dziś w Polsce usługi UberPOP. W samej aplikacji czytamy: "Firma Uber nie świadczy usług transportowych ani nie jest przewoźnikiem. Usługi transportowe oferuje Dostawca Usług Transportowych. Firma Uber pełni jedynie rolę pośrednika pomiędzy użytkownikiem a Dostawcą Usług Transportowych".
Wynika z tego, że prawnicy Ubera bardzo dokładnie przestudiowali polskie przepisy, zanim firma zdecydowała się wkroczyć na polski rynek. Będąc jedynie dostawcą aplikacji, umywa ręce i - jak twierdzi - nie chce wnikać w umowę pomiędzy pasażerem i kierowcą. "To, co oferują kierowcy Uber, nie jest transportem profesjonalnym. Te osoby świadczą tę usługę prywatnie i jest to obszar nieregulowany. Chcielibyśmy, aby był, ale na razie nie jest" - w ten sposób firma interpretuje organizowane przez siebie usługi.
Czy rzeczywiście nie mamy do czynienia z łamaniem prawa? Na polskim rynku działają już aplikacje wspierające wspólne przejazdy po kraju. O ile jednak w ich przypadku pasażerowie dorzucają się do kosztów paliwa, szoferom Ubera (reklamującym się jako "prywatni kierowcy") może być ciężko udowodnić, że nie zarabiają na przewożeniu pasażerów.
Tymczasem przeczytaj, czym Uber chce zaskoczyć polskich klientów i jakie są plany firmy na przyszłość w Polsce. Poniżej wywiad ze Swathy Prithivi odpowiedzialną za rozwój działalności Ubera w naszym kraju.
Swathy Prithivi: Przede wszystkim bezpieczeństwo, zarówno dla pasażera, jak i dla kierowcy. Pasażer ma możliwość sprawdzenia, kto będzie prowadził samochód, jeszcze zanim on przyjedzie, pozna markę, numer rejestracyjny, a także - co ważne - dokładną cenę za przejazd. Kierowca ma również zapewnione bezpieczeństwo, ponieważ każdy pasażer jest zarejestrowany w systemie.
- Zależy nam na tym, aby nasza usługa była dostępna cenowo dla każdego. Chcemy być najtańszym przewoźnikiem na rynku. Dlatego w Warszawie zaproponowaliśmy stawkę 5 zł za rozpoczęcie kursu, 1,40 zł za kilometr i 25 gr za każdą minutę jazdy. Co ważne, całą dobę obowiązuje u nas jedna taryfa. Oceniamy, że jesteśmy ok. 7 proc. tańsi od taksówek w dzień i ok. 25 proc. w nocy.
- Chcę zaznaczyć, że Uber działa zgodnie z miejscowymi przepisami w każdym kraju, gdzie jest dostępny. Polskie przepisy powstawały w zupełnie innej rzeczywistości, gdy nie było telefonów komórkowych, smartfonów, teraz czasy się zmieniły i również prawo musi dostosować się do zupełnie innego otoczenia technologicznego.
- To jest usługa realizowana przez osoby indywidualne dla osób indywidualnych. Na tym opiera się cała koncepcja UberPOP. Sama idea ridesharingu nie jest niczym nowym, cieszy się dużą popularnością na całym świecie, a dzięki naszej technologii można zapewnić zarówno jej bezpieczeństwo, jak i efektywność usługi. W Polsce dostępne są już aplikacje, które oferują wspólne przejazdy międzymiastowe, a teraz dzięki naszej technologii można tę usługę przenieść do miast.
- W takich miastach jak Londyn, San Francisco czy Nowy Jork, gdzie nasze przejazdy są o ok. 25 proc. tańsze niż kursy taksówek, nie zanotowano zmniejszonego popytu na usługi tradycyjnych korporacji.
Konkurencja na rynku sprawia, że jej uczestnicy starają się zapewnić klientowi lepszą usługę. Dzięki temu ostatecznie zyskują konsumenci, lecz na dobrą sprawę zyskują również kierowcy, którzy dzięki naszej aplikacji mogą zarobić dodatkowe pieniądze.
Chcemy, aby klient miał wybór i żeby wiedział, że Uber jest jedną z alternatywnych metod transportu miejskiego.
- Obecnie nasze wysiłki skupiamy na Warszawie, jednak w Polsce widzimy dużo atrakcyjnych lokalizacji, w których również chcielibyśmy zaistnieć. Jesteśmy ambitną firmą i będziemy chcieli udostępniać naszą usługę wszędzie tam, gdzie będzie na nią zapotrzebowanie.
- Niestety nie udostępniamy takich danych, mogę jedynie powiedzieć, że chcemy, aby docelowo było ich tylu, ilu potrzeba, aby klient nie czekał na samochód dłużej niż pięć minut. Naszą działalność rozpoczynamy w centrum Warszawy, w okolicach restauracji i nocnych klubów, czyli wszędzie tam, gdzie naszych przyszłych klientów jest najwięcej. Będziemy sukcesywnie rozszerzać rejon działania, z każdym kolejnym tygodniem czas oczekiwania na kierowcę będzie więc coraz krótszy.
- Chęć współpracy z nami wyraziło wielu studentów, lecz również osoby pracujące w dzień na etacie, w tym m.in. nauczyciele, pracownicy korporacji, a nawet jeden żołnierz. Wczoraj zgłosiła się do nas pierwsza kobieta, z czego jestem bardzo zadowolona. Naszym kierowcą może być każdy, kto ma własny samochód i chce zarobić dodatkowe pieniądze, wożąc pasażerów. Na całym świecie naszymi kierowcami są artyści, weterani, a nawet matki wychowujące dzieci. Taka jest koncepcja Uber.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Pieniądze.gazeta.pl - polub nas na Facebooku >>>