Bloomberg kilka dni temu dotarł do 61-letniego emeryta z Szanghaju, który ostatnio podjął decyzję o kupnie dwupokojowego mieszkania za 6,6 mln juanów - około 4 mln zł. Decyzję, że je kupi podjął niemal natychmiast po jego zobaczeniu. - Gdybym tego nie zrobił, nie mógłbym spać. Ceny mieszkań w mojej okolicy wzrosły o niemal 11 proc. w ciągu minionych dwóch tygodni - tłumaczył swoją decyzję.
Takich, jak on jest dużo więcej. To najczęściej nie ludzie, którzy wcześniej nie mieli mieszkania, ale dawni inwestorzy giełdowi, którzy po kilkumiesięcznych spadkach cen akcji na chińskich giełdach, postanowili poszukać szczęścia i zysków gdzie indziej - tym razem na rynku nieruchomości.
Taki jest również Liu Yihui, 35-letni inżynier. Pan Liu wystraszył się odpowiednio wcześniej załamania na giełdzie w Szanghaju - od połowy czerwca ubiegłego roku notowania jej głównego indeksu spadły o mniej więcej połowę. Sprzedał więc akcje, być może z pewną stratą, i kupił za 5 mln juanów apartament w Shenzen, jednym z najważniejszych chińskich miast.
- Widać odrobinę szaleństwa w tym, co ludzie robią teraz na rynku nieruchomości, ale co można zrobić innego? Powrót do akcji byłby groźny, pomyślałem więc chwilę i zainwestowałem w mieszkanie - tłumaczył Bloombergowi swój zakup Liu Yihui.
Odrobina szaleństwa? Pan Liu używa bardzo dyplomatycznego języka. Ceny mieszkań w Shenzen wzrosły w ciągu roku do końca stycznia o ponad 50 proc. W Szanghaju, największym chińskim mieście zamieszkałym przez 14,5 mln mieszkańców, o ponad 30 proc., z czego mniej więcej o jedną czwartą tylko w tym roku.
To wzrosty, których nie można w żaden sposób zestawić z podobnymi zmianami w zachodnim świecie. Nigdzie w Stanach, czy w Europie mieszkania nie drożeją w takim tempie.
Do biur nieruchomości w Szanghaju ustawiają się kolejki. W poniedziałek zdesperowani inwestorzy zablokowali w Szanghaju niewielką ulicę, tłocząc się przed jednym z biur nieruchomości - policja musiała wprowadzić porządek. Wcześniej lokalne władze wydały komunikat, że spieszyć się nie trzeba, biura działają siedem dni w tygodni, więcej osób personelu zostało skierowanych do obsługi klientów. W domyśle każdy kto chce, będzie mógł sobie kupić mieszkanie.
Niespotykany boom na rynkach mieszkaniowych wielkich chińskich miast można w największym stopniu wytłumaczyć ucieczką wolnego, ocalałego, kapitału z giełdy. Ale nie tylko.
Władze poluzowały ostatnio różnego rodzaju ograniczenia w kupowaniu mieszkań wprowadzone w 2013 roku, kiedy po raz pierwszy studzono mocno przegrzany rynek nieruchomości. Obniżono np. podatek od sprzedaży mieszkania i wysokość obowiązkowej wpłaty gotówkowej. Rząd w Pekinie to zrobił w ramach działań, które mają ożywić spowalniającą gospodarkę.
Poza tym w Chinach jest bardzo łatwo teraz o kredyt. Banki chętnie ich udzielają i ten proces dodatkowo może jeszcze przyspieszyć - Ludowy Bank Chin obciął kilka dni temu aż o 3 proc. poziom rezerw obowiązkowych. Banki będą przez to miały jeszcze więcej pieniędzy do pożyczenia.
A na rynku nieruchomości powstał do tego cały przemysł pożyczkowy. Pieniądze na kupno domu można zdobyć nie tylko w bankach, ale również w firmach pożyczkowych i. specjalnych finansowych serwisach społecznościowych. Totalne szaleństwo, większe zdecydowanie od tego, co działo się w USA w 2006 i w 2007 roku na rynku kredytów hipotecznych i co doprowadziło w 2008 roku do światowego kryzysu.
Czy grozi nam więc z powodu nowego szaleństwa zakupowego w Chinach kolejny globalny kryzys? Niekoniecznie.
Ceny nieruchomości rosną jak szalone tylko w kilku największych miastach. Z najnowszych danych chińskich statystyków, potem przeliczonych przez Reutersa, wynika że średnio ceny nowych mieszkań w Chinach wzrosły w do stycznia w ciągu roku tylko o 2,5 proc. To nie dramat.
Być może też Pekin coś wymyśli. Chiny to nie jest jednak państwo z wolnym rynkiem funkcjonującym tak jak na Zachodzie. W kluczowych momentach partia ingeruje.
Całkiem spokojnie spać jednak nie można. Problem bowiem w tym, że nie zawsze te ingerencje są udane i skuteczne.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce".