Fundusze inwestycyjne - lekarstwo na kryzys?

Kryzys zalewa Europę, więc pogoda do inwestowania w fundusze jest bardzo zmienna i niepewna. Ale ryzyko wzrostu inflacji każe nie odwracać się całkiem plecami od powierników.

W funduszach inwestycyjnych mniej lub bardziej systematycznie odkłada pieniądze 2,5 miliona Polaków. I ta liczba od pewnego czasu nie rośnie. Widać, że taki sposób lokowania oszczędności to domena osób zaprawionych w bojach, którym nie są straszne okresowe spadki wartości inwestycji i długie, nawet kilkuletnie bessy. Ci, którzy pozostają wierni funduszom, mają coraz większy wybór. Oferta powierników jest bowiem znacznie szersza niż kiedyś i obejmuje wyraźnie większe spektrum możliwości niż tylko akcje, obligacje i bony skarbowe.

W ostatnich kwartałach hitem były m.in. fundusze inwestujące w obligacje emitowane przez firmy (bardziej ryzykowne, ale z wyższym potencjałem zarobku niż zwykłe fundusze obligacji). Po upadłościach firm budujących autostrady, które odbiły się na wynikach kilkunastu funduszy inwestujących w obligacje, ten boom prawdopodobnie zelżeje, ale i tak będzie to ciekawa alternatywa inwestycyjna na kryzys (obligacje korporacyjne zwykle są oprocentowanie w zależności od stawki WIBOR, a więc mogą być swego rodzaju tarczą przeciwko inflacji).

Wcześniej w modzie były fundusze działające na rynku surowcowym - kupujące m.in. kontrakty terminowe na złoto, srebro, ropę naftową. Wciąż nowe pieniądze płyną do funduszy inwestujących w portfele sprzedawanych przez banki wierzytelności. Na ich odzyskiwaniu z pomocą firm windykacyjnych można czasem zarobić lepiej niż na akcjach lub obligacjach (choć wysokie jest też ryzyko). Niestety, ta ostatnia grupa funduszy przeważnie oferuje swoje usługi tylko bogatym, specjalnie zaproszonym klientom. Trudno wejść do nich ot tak, z ulicy (choć niekiedy można kupić na rynku wtórnym obligacje rozprowadzane przez firmy ściągające złe długi).

Do tego dochodzą egzotyczne fundusze przeznaczone dla dużych inwestorów, inwestujące w prywatne szkoły, szpitale albo w innowacyjne przedsięwzięcia, które są dopiero we wstępnej fazie badawczej i nie wiadomo, czy coś z nich będzie. Coraz więcej funduszy inwestuje też w konkretne sektory gospodarki. Ostatnio w modzie są fundusze spółek farmaceutycznych i medycznych, które teoretycznie powinny najlepiej znieść giełdową bessę, bo popyt na ich produkty i usługi jest w mniejszym stopniu uzależniony od zmian koniunktury w gospodarce. Powiernicy na kryzysowe czasy szczególnie polecają fundusze oparte na tzw. spółkach dywidendowych, czyli takich, które co roku dzielą się z akcjonariuszami zyskiem. Niekiedy ów zysk bywa porównywalny z dochodem z lokaty bankowej, co oznacza, że fundusze inwestujące w ten sposób są mniej podatne na giełdowe bessy.

Czy fundusz może być lekarstwem na kryzys?

Dlaczego w dzisiejszych kryzysowych czasach inwestorzy z większymi oszczędnościami, przekraczającymi kilka tysięcy złotych, powinni zwrócić uwagę na fundusze? Przyczyną jest ryzyko wzrostu inflacji. Europejski Bank Centralny wprowadził już na rynek kilkaset miliardów euro świeżej gotówki, po to by zapewnić płynność kulejącym bankom oraz ratować rządy państw przed niewypłacalnością. Po Irlandii, Grecji i Portugalii do kroplówki zostaną podłączone banki w Hiszpanii. Nie można wykluczyć - a zdaniem wielu ekonomistów jest to wręcz przesądzone - że obrany przez Europę sposób na wychodzenie z kryzysu prędzej czy później zaowocuje plagą inflacji, która zacznie w znacznie szybszym tempie niż dziś zjadać realną wartość oszczędności zgromadzonych przez nas w bankach.

Oczywiście nie ma pewności, że drukowanie pieniędzy na pewno skończy się wzrostem inflacji przekraczającym granice rozsądku i czy lekarstwem na inflację będą fundusze inwestycyjne, których notowania są przeważnie uzależnione od sytuacji rynkowej. Ale warto pamiętać, że powierzone im pieniądze są przeważnie inwestowane w kawałki przedsiębiorstw, które - o ile oczywiście nie wpadną w kłopoty lub nie zbankrutują z powodu kurczącej się gospodarki - będą stanowiły nawet w kryzysie realną wartość. Jest szansa, że będą wypłacały dywidendy i generowały zyski przekładające się na wzrost "prawdziwej" wyceny, którą inwestorzy prędzej czy później zauważą. W ocenie wielu analityków akcje na giełdach są dziś tanie. Wskaźniki mówiące, ile przeciętnie trzeba płacić za złotego zysku firmy giełdowej, są na poziomie, który w przeszłości rzadko był aż tak niski (dla wtajemniczonych: wskaźnik C/Z dla spółek z indeksu WIG20 jest dziś w okolicach 9-10). Oczywiście coś, co jest tanie, zawsze może być jeszcze tańsze, ale z drugiej strony - może też zyskiwać na wartości szybciej niż inflacja.

Prześledźmy to na przykładzie. Jeśli mam 10 tys. zł i przez dziesięć lat będę trzymał tę kwotę na lokacie lub koncie oszczędnościowym, to przy średnim oprocentowaniu 4,5 proc. - i po uwzględnieniu podatku Belki od zysku z odsetek - po upływie dekady będę miał 13,5 tys. zł. Te 13,5 tys. zł będzie po dziesięciu latach warte tyle, ile dzisiejsze 10 tys. zł. Bo w tym czasie ceny - z powodu inflacji - pójdą w górę o 30-40 proc. Będę miał więc nominalnie więcej pieniędzy, ale realnie będę mógł za nie kupić tyle, ile dziś za 10 tys. zł. Pewnie, że lepiej na tym wyjdę niż na trzymaniu 10 tys. zł pod poduszką, ale wciąż nie będę bogatszy, uchronię tylko realną wartość swoich pieniędzy.

Z inwestowaniem jest inaczej. Trzeba podjąć pewne ryzyko, ale w zamian można liczyć na to, że - jeśli wszystko pójdzie dobrze - realna wartość pieniędzy nie tylko zostanie utrzymana, ale wręcz wzrośnie. O ile? Z analizy firmy doradczej Dalbar, która policzyła, ile wynosiły zyski z inwestycji w akcje i obligacje na przestrzeni ostatnich 20 lat, wynika, że średnia roczna stopa zysku amerykańskiego indeksu akcji S&P 500 wyniosła w latach 1988-2008 dokładnie 8,35 proc. rocznie. A jak to wygląda w Polsce? Serwis Opiekun Inwestora obliczył niedawno, że w ostatnich dziesięciu latach średni wynik inwestycji w fundusz inwestujący w obligacje wyniósł 7,3 proc., a ci, którzy wybrali fundusze akcji, średnio osiągnęli 8 proc. zysku rocznie.

Jak przetestować swoje możliwości?

W wieloletniej perspektywie z uwzględnieniem procentu składanego każdy punkt procentowy przekłada się na niemałe różnice w finalnej wartości uzbieranego kapitału. Przykładowo, inwestując dziś 100 tys. zł na 20 lat przy stopie zwrotu 4 proc. rocznie, na koniec odbierzemy 219 tys. zł, a przy stopie 8 proc. będzie to już 466 tys. zł! Nawet między 7 a 8 proc. zysku różnica sięga 80 tys. zł, a więc prawie całej początkowej sumy!

Jeśli zdecydowaliśmy się na pomnażanie pieniędzy, a nie tylko zachowywanie ich realnej wartości, to czas na kilka porad, jak złapać tego byka za rogi, aby nie zrobił nam krzywdy. Zwłaszcza że czasy są bardzo niepewne i nie ma żadnego pewnego sposobu pomnażania pieniędzy. Oczywiście nie każdy z nas ma predyspozycje, aby inwestować pieniądze. Jeśli z obawy przed stratą miałbyś nie spać po nocach i codziennie zaczynać dzień od sprawdzania wartości jednostek uczestnictwa swoich funduszy, to szkoda zdrowia. Inwestowanie nie jest może jakąś ciężką i bardzo ryzykowną pracą, ale musisz mieć pewną odporność na stresy związane z tym, że twoich pieniędzy jest raz mniej, raz więcej.

Przygodę z funduszami zacznij więc od małego testu, który pozwoli ci zbadać twoje predyspozycje do inwestowania i tolerancję ryzyka. Testowo zainwestuj w fundusz inwestycyjny niewielką kwotę - np. 1000 zł - i zobacz, jak reagujesz na jej wahania. Jeśli któregoś dnia z twoich pieniędzy zostanie tylko 850 zł, to będzie ci to psuło humor i odbierało chęć do życia? Mam nadzieję, że nie. Lepiej, jeśli szybko się przyzwyczaisz, że pieniędzy jest raz więcej, a raz mniej. Tym bardziej że dopóki nie pozbyłeś się jednostek funduszu, twoja strata jest tylko na papierze.

W inwestowaniu nie unikniesz ryzyka, że coś się nie uda. Nie unikniesz przejściowych strat. Powinieneś przestrzegać podstawowych zasad ostrożnego inwestowania, z których niektóre wywodzą się z psychologii rynków (o nich wspomniałem przed tygodniem: nie daj się ponieść emocjom, unikaj "mentalnego księgowania" zysków i strat, nie zgaduj najlepszego momentu na inwestycję), a inne - ze zwykłej statystyki.

Inwestować, żeby nie stracić (lub stracić mało)

Inwestuj długoterminowo. W perspektywie kilku-, kilkunastu lat inwestowanie na giełdzie - czy to bezpośrednio, czy za pośrednictwem funduszy - powinno przynieść wyższe zyski niż trzymanie pieniędzy na lokacie. Choć oczywiście pewności nie ma - podpowiada nam to jedynie historia.

Inwestuj systematycznie. Wpłacaj do funduszu co jakiś czas pewną kwotę. Unikniesz wejścia do funduszu ze wszystkimi pieniędzmi "na górce". Wpłacając stałą kwotę, automatycznie zmniejszasz swoje ryzyko - w dobrych czasach kupisz za nią mniej drogich "cegiełek", a w złych - więcej tanich.

Nie poddawaj się impulsom stadnym. Inwestuj z siłą spokoju. Nie przejmuj się, gdy w gazetach czytasz, że nadchodzi bessa, a w ciągu jednego dnia twój fundusz stracił 3 lub 5 proc. I nie wpadaj w euforię, kiedy wszyscy krzyczą, że nadchodzi wielka hossa. Spokojnie rób swoje - kupuj po trochu nowe udziały. Jest mała szansa, że jako klient funduszu zdołasz przechytrzyć giełdowych rekinów trzęsących cenami akcji. Znacznie bardziej prawdopodobne, że zanim zdążysz zareagować, tendencja się nagle odwróci i stracisz pieniądze.

Jeśli masz stres - ustaw stop-loss. Niektórzy inwestorzy, jeśli nie mają strategii długoterminowej, od razu po włożeniu pieniędzy w wybrany fundusz ustawiają sobie docelowy poziom zysku (po jego osiągnięciu, żeby nie wiadomo jak rozgrzana była hossa, wychodzą z inwestycji i zabierają osiągnięty zysk). Podobna strategia dotyczy cięcia strat - od razu na początku inwestycji możesz ustawić sobie poziom, poniżej którego nie będziesz akceptował dalszych spadków. A po jego osiągnięciu umarzasz udziały, nie rozpaczając z powodu straconych pieniędzy i nie zastanawiając się, czy przypadkiem za chwilę nie nastąpi długo oczekiwane odbicie.

Jeden fundusz czy więcej? Niezależnie od posiadanej kwoty pieniędzy powinieneś rozłożyć oszczędności przeznaczone na inwestowanie w fundusze pomiędzy dwa fundusze zarządzane przez dwie różne rodziny funduszy (TFI). Sposób zarządzania pieniędzmi w poszczególnych TFI nieco się różni - jeden fundusz ulokuje pieniądze w akcjach większych spółek, inny - w mniejszych. Jeden dorzuci do polskich akcji jakieś zagraniczne, inny - nie. Stąd właśnie biorą się pewne różnice w wynikach funduszy.

Magiczne słowo "dywersyfikacja". To dążenie do takiego różnicowania inwestycji, aby ograniczyć ryzyko wpadki. W szerszym pojęciu dywersyfikacja polega na tym, żeby nie wkładać wszystkich pieniędzy do funduszy - część trzymać na lokatach, w obligacjach, może też w złotych monetach albo innych inwestycjach odpornych na wpływ inflacji. W węższym pojęciu oznacza ona, by nie wkładać wszystkich pieniędzy do jednego funduszu, ale wybrać co najmniej dwa. W znaczeniu geograficznym dywersyfikacja oznacza, że powinieneś - w miarę możliwości - wybrać takie fundusze, z których jeden inwestuje pieniądze w Polsce, a drugi - za granicą. Jednak dywersyfikacja to nie tylko odpowiedni portfel. To także rozkładanie inwestycji w czasie (wpłaty regularne zamiast jednorazowych). Dywersyfikacja jest ważna. Im więcej obszarów (geograficznych, branżowych itp.), na których będziesz ją stosował, tym bezpieczniej dla ciebie.

Patrz na prowizje, ale i na wyniki. Inwestowanie w fundusze nie jest darmowe. Na starcie zapłacisz kilka procent prowizji pośrednikowi, który ułatwił ci zakup. Sam fundusz pobiera z kolei opłatę za zarządzanie, ale ona jest już uwzględniona w cenie jednostki uczestnictwa, więc nie musisz się nią przejmować. Czy warto patrzeć na prowizję? Jeśli masz okazję skorzystać z promocji i nie płacić jej w ogóle - warto skorzystać. Jednak tylko jeśli chcesz pójść do funduszu na dwa-trzy lata. Przy dłuższej inwestycji znacznie większe znaczenie mają wyniki osiągane przez fundusz.

Dlaczego funduszom czasami się nie udaje

Tylko co trzeci fundusz inwestujący w akcje ma wyniki lepsze niż indeks giełdowy, czyli średnia wyciągnięta ze wzrostów cen akcji. Czy to oznacza, że zarządzający funduszami nie znają się na swojej robocie? Nie do końca. Głównym problemem są opłaty za zarządzanie funduszem, które pochłaniają ok. 4 proc. pieniędzy klientów. Żeby pokryć te koszty z nawiązką, fundusz musi osiągać wyniki znacznie lepsze niż średnia giełdowa. A to jest trudne.

Druga sprawa to wielkość funduszu: im potężniejsza jest góra pieniędzy, tym trudniej nią zarządzać. Wielki fundusz może inwestować tylko w 20-30 największych polskich spółek, bo tylko one są wystarczająco płynne, by móc bez problemu kupić kilkaset tysięcy lub kilka milionów akcji na jednej sesji. Wszystkie małe, obiecujące spółki, które mają szansę rosnąć najszybciej, są poza zasięgiem takiego funduszu.

Trzeci problem to ryzyko: żaden zarządzający nie lubi przegrywać z kolegami z konkurencyjnych funduszy. Czasem więc wybierze do portfela kilkanaście spółek dających w miarę pewny, ale niewielki zysk, nie wychylając się z inwestycjami, na których może sporo zyskać, ale i stracić. To powód, dla którego do funduszy, tak samo jak do każdego innego sposobu lokowania oszczędności, trzeba podchodzić z rozsądkiem. Mają one mnóstwo zalet, ale nie są i nigdy nie będą maszynką do zarabiania.

Czy wybierając fundusz, warto kierować się wysokością zysków? To, że fundusz w ostatnim roku radził sobie bardzo dobrze, wcale nie oznacza, że tak samo będzie w przyszłości. Zanim się zdecydujesz, sprawdź wyniki funduszu w dłuższej perspektywie, np. w ciągu dwóch, trzech, czterech lat. Porównaj wyniki funduszu z innymi należącymi do konkurencyjnych towarzystw.

Jeśli jakiś fundusz pod względem wypracowywanych zysków w jednym roku jest najlepszy, a w drugim wlecze się na samym końcu stawki, to oznacza, że prowadzi dość ryzykowną strategię. Inwestuje w papiery wartościowe, których ceny bardzo mocno się zmieniają. Na dłuższą metę lepszy jest fundusz, który w każdym roku jest blisko czołówki, nawet jeśli ani razu nie był najlepszy. Przynajmniej wiesz, czego się po nim spodziewać.

Maciej Bitner, Wealth Solutions

Kryzysowe warunki inwestowania skłaniają do zastanowienia, co ewentualnie kupić, by uchronić się przed inflacją i pomnożyć kapitał. Zachęcają względnie tanie akcje, ale jeżeli kryzys będzie trwał, to nawet solidne akcje będą osuwać się wraz z rynkiem. Pewności nie ma, lecz o ile nie da się wykluczyć stopniowego pogarszania się sytuacji, o tyle raczej pozwala wierzyć, że unikniemy zupełnej katastrofy. Ponieważ jednak kryzys ma już kilkuletnią historię, możemy poszukać w niej jakiejś odpowiedzi. Sytuacja bowiem pod pewnymi względami przypomina tę z końca sierpnia 2008 r. Wtedy także wiadomo było, że świat znajduje się na krawędzi recesji, ale nie było jeszcze widać oznak tak poważnego kryzysu, jaki uderzył w kolejnych miesiącach. Akcje były już silnie przecenione i ich kursy zachęcały do zakupów. Warto więc przyjrzeć się, które sektory dobrze spisały się od tego czasu, pozwalając na pomnożenie majątku inwestorów.

Spośród całego spektrum branż, w które można zainwestować w Polsce i w Europie, skupimy się na dwóch, które uważane są za symbole ofensywnych i defensywnych strategii na rynku akcji i funduszy inwestycyjnych. Jako reprezentanta tych pierwszych wybierzemy branżę bankową, która szczególnie silnie reaguje na to, co dzieje się w gospodarce. Jeśli kryzys szybko minie, największym beneficjentem będą instytucje finansowe, których portfele kredytów zaczną od razu wyglądać lepiej, skończą się też ich problemy z płynnością. Z kolei za tradycyjnie antykryzysową branżę uważa się sektor farmaceutyczny. Wysoki udział w przychodach dają mu wydatki rządowe - i to takie, z których rządy zrezygnują dopiero w ostateczności. Ponadto branża farmaceutyczna cieszy się zainteresowaniem inwestorów ze względu na wykorzystywanie fundamentalnego dla dzisiejszego świata trendu, jakim jest starzenie się społeczeństw. Nie wszyscy wiedzą, że dotyczy on nie tylko krajów Zachodu, ale i rynków wschodzących, zwłaszcza Chin.

Piotr Tukendorf, zarządzający DB Funds

Wybierając fundusze inwestycyjne, Polacy najchętniej zdaliby się na opinię doradcy finansowego. Tak wynika z badania instytutu Homo Homini przeprowadzonego na zlecenie Deutsche Banku PBC. Jeśli już mieliby podjąć decyzję na własną rękę, to kupiliby fundusz z najlepszymi wynikami osiągniętymi w ostatnim czasie. Ta druga strategia może, niestety, prowadzić do... szybkich strat. Homo Homini na podstawie rozmów z Polakami posiadającymi oszczędności ustalił, że aż 40 proc. z nich, inwestując w fundusze, najchętniej wybrałoby takie, które rekomenduje im doradca finansowy. Poleganie na wiedzy i doświadczeniu zawodowców wydaje się dobrą strategią, tym bardziej że w drugiej kolejności Polacy, wybierając fundusz inwestycyjny, bazowaliby na jego wynikach w ostatnim czasie. To kryterium obrałby co trzeci ankietowany. Historycznymi wynikami funduszu przy jego zakupie chętniej kierowałyby się panie. Aż 43 proc. ankietowanych kobiet wskazało na tę odpowiedź.

Niestety, bazując wyłącznie na historycznych wynikach z ostatniego okresu, narażamy się na niebezpieczeństwo zakupu papierów przy wysokich wycenach, dodatkowo z dużym prawdopodobieństwem, że ich cena w najbliższym czasie spadnie. Wyniki z ostatniego roku lub kilku miesięcy nie powiedzą nam bowiem, co stało za dobrymi wynikami danego funduszu, czy wyniki te się powtórzą, czy też może ostatnie wzrosty były wynikiem czystego przypadku. Wybór właściwego funduszu wymaga znacznie bardziej wnikliwej analizy. Wybór funduszy możemy powierzyć specjalistom, jednak warto im zadać dwa ważne pytania: jaka jest powtarzalność wyników danego funduszu oraz czy zarządza nim stabilny, wciąż ten sam zespół.

Emerytury kobiet. Jakie zmiany przygotował rząd dla pracujących Polek? >>

Czy inwestowanie w fundusze to dobry sposob na przetrwanie kryzysu?
Więcej o: