W naszym cyklu rozebraliśmy na czynniki pierwsze większość sposobów oszczędzania i inwestowania pieniędzy. Oszczędzania - gdy myślimy o zachowaniu realnej wartości zgromadzonych zaskórniaków - i inwestowania - gdy myślimy o ich pomnażaniu.
W orbicie naszych zainteresowań były już bankowe lokaty, konta oszczędnościowe, obligacje, fundusze inwestycyjne i produkty strukturyzowane. Dziś wsiadamy na jednego z bardziej narowistych koni w inwestycyjnej stajni. W kolejnych czterech odcinkach "Edukacji w finansach" będziemy wspólnie poznawali świat samodzielnego inwestowania w akcje. Sprawdzimy, jak wybrać spółki, które najlepiej rokują, i w jaki sposób inwestować na giełdzie, by się nie sparzyć i nie wystawić swoich pieniędzy na nadmierne ryzyko.
Wbrew obiegowej opinii samodzielne inwestowanie na giełdzie nie musi być dla gracza amatora rosyjską ruletką. Ale pod warunkiem że będziemy stosowali się do kilku zasad.
Po pierwsze: na giełdzie inwestujemy, a nie spekulujemy. Oczywiście, parkiet jest miejscem, gdzie w ciągu kilku dni lub tygodni można np. pomnożyć swój kapitał. Sęk w tym, że najczęściej taki zarobek staje się udziałem graczy najbardziej doświadczonych, najlepiej poinformowanych, żyjących w symbiozie z parkietem od bladego świtu aż do zamknięcia handlu. W dzisiejszych czasach amatorowi trudno jest wygrać ze spekulantami zawodowcami. Ale na pożarcie przez rekiny jesteśmy skazani tylko w krótkim terminie - na dłuższą metę wybór właściwej spółki i pozostanie jej wiernym przez lata może przynieść zyski porównywalne z tymi, które krótkoterminowi spekulanci osiągają dzięki skakaniu z kwiatka na kwiatek.
Czytaj też: Złoto może dojdzie do 2000 dol., ale nie będzie rosło bez końca
Po drugie: na parkiecie inwestujemy to, co możemy stracić. Na początek na inwestycje giełdowe przeznaczamy najwyżej co trzecią złotówkę ze swoich zaskórniaków. I to tylko tych, których nie potrzebujemy na bieżące wydatki i nie będziemy potrzebowali w przewidywalnej przyszłości. Nie ma nic gorszego niż konieczność sprzedawania akcji po niekorzystnym kursie, bo pieniądze są potrzebne np. na zakup samochodu.
Po trzecie: rozkładamy ryzyko. Tak samo jak przy innych inwestycjach nie wkładamy wszystkich jajek do jednego koszyka. Choćbyśmy nie wiadomo jak byli przekonani o świetlanych perspektywach jednej, konkretnej spółki, nie wkładajmy w jej akcje wszystkich pieniędzy przeznaczonych na zakup akcji. Pieniądze podzielmy na dwie-trzy spółki.
Czytaj też: Drżyjcie nieloty z funduszy inwestycyjnych!
Czytaj też: Jak zarobić na inwestycji w nie spłacane terminowo kredyty bankowe?
Po czwarte: ustalamy stop-loss. Na giełdzie najważniejsza jest konsekwencja. Kiedy pod wpływem emocji inwestor zaczyna zmieniać pierwotne plany, najczęściej przegrywa. Najczęściej spotykane błędy w inwestowaniu to niechęć do akceptowania straty (jeśli akcje spadną o 10 proc., to nie sprzedajemy ich, bo żal ściska serce, a kilka tygodni później musimy zaakceptować stratę znacznie większą) oraz nadmierna pazerność. Zarobiliśmy na danej spółce 30 proc., ale nie sprzedamy jej akcji, bo liczymy na jeszcze więcej.
Ale żadna hossa nie trwa wiecznie. Jedną z moich pierwszych inwestycji giełdowych był zakup akcji prywatyzowanego Banku Śląskiego. Mogłem je sprzedać, inkasując kilkunastokrotną przebitkę, ale... uważałem, że to mało. I kilkanaście miesięcy później sprzedawałem te papiery z przebitką "tylko" trzykrotną.
Aby się uchronić przed takim "frycowym", które zwykle płacą początkujący inwestorzy, warto zastosować prostą strategię - założyć sobie już na etapie kupowania akcji górny poziom akceptowalnych strat (tzw. stop-loss) i zysków. Po przekroczeniu przez kurs jednego z tych poziomów zamykamy oczy i po prostu pozbywamy się akcji spółki. Nawet jeśli serce i emocje podpowiadają inaczej.
Czytaj też: Zanim umrzesz, sprzedaj akcje, bo fiskus cię podliczy!
Czytaj też: Zgroza: najpopularniejsze polskie fundusze akcji mają najgorsze wyniki!
Po piąte: wybieramy spółki, które dobrze rokują. To oczywiście najtrudniejsza część całej "zabawy" w inwestowanie na giełdzie. Wymarzona spółka powinna kosztować niedużo w porównaniu z zyskami, które generuje, powinna wypłacać co roku sutą dywidendę, jej zyski powinny być z roku na rok coraz wyższe, powinna też wykazywać wyższą rentowność z prowadzonej działalności niż konkurenci działający na tym samym rynku i... powinno ją wyróżniać jeszcze kilka drobiazgów.
Przerażeni? Niepotrzebnie, w praktyce nie trzeba być inwestycyjnym guru, by znaleźć taką nieodkrytą jeszcze przez nikogo kopalnię zysków. Kiedyś jeden z giełdowych analityków zdradził mi jeden ze sposobów, które stosuje, dobierając spółki do zarządzanego przez siebie portfela. Po prostu idzie do sklepu lub salonu, który oferuje produkty albo usługi danej firmy i... obserwuje. Usiłuje zrozumieć, o co w danym interesie chodzi oraz czy ludzie kupują. Podobno kiedyś zadecydował o sprzedaży akcji sieci odzieżowej głównie dlatego, że... zobaczył w jej salonie pustki w sezonie wyprzedażowym.
Tak, w inwestowaniu na giełdzie ważna jest również intuicja. Wybierzcie akcje spółek, których wyroby was interesują, jesteście ich fanami i uważacie, że mają wysoką jakość. To oczywiście nie jest jedyny wyznacznik. Kiedy już ustalicie krótką listę kilku spółek, które są w orbicie waszych zainteresowań, trzeba oddzielić ziarno od plew.
Wejdźcie do jakiegoś biura maklerskiego albo zajrzyjcie do internetu i poszukajcie analiz, które na temat interesujących was spółek napisali specjaliści od zarządzania aktywami. Oczywiście nie namawiam was do torturowania własnych oczu i czytania ich w całości. Co to, to nie. Ale na kilku pierwszych stronach takiego raportu zwykle zawarta jest najważniejsza wiedza, jaką zdobyli analitycy na temat danej spółki - na podstawie prześwietlania ich finansów, porównań z konkurencją, rozmów z zarządem i wizyt w zakładach spółki. Sprawdźcie, na ile wyceniają daną spółkę eksperci. Oczywiście nie traktujcie ich analiz jak wyroczni. Oni też mogą się mylić, a wy możecie mieć inne zdanie od nich. I możecie wygrać. Bo - chyba się powtarzam... - na giełdzie liczy się również intuicja.
To tyle na początek naszej przygody z akcjami. W kolejnych odcinkach "Edukacji" będziemy kontynuowali giełdowe abecadło. Sprawdzimy, od czego zależą ceny akcji, jak można ocenić, czy dana spółka jest tania, czy droga, o co chodzi w analizie technicznej, a do czego służy fundamentalna. I jak za pomocą kilku liczb można zbadać sytuację danej spółki oraz jej perspektywy.
Dla Gazety
Jacek Buczyński, Deutsche Bank PBC
Świadome inwestowanie nie jest łatwe i dla osiągnięcia sukcesu konieczne jest konsekwentne przestrzeganie przyjętej strategii. Nie ma oczywiście jednoznacznego kanonu reguł inwestycyjnych, niemniej jednak znajomość i zastosowanie przynajmniej tych najważniejszych zwiększy prawdopodobieństwo, że inwestycja przyniesie zamierzone efekty.
Jedną z kluczowych zasad jest dywersyfikacja, czyli inwestycja w różne aktywa, w zależności od akceptowalnego poziomu ryzyka, przyjętego horyzontu inwestycyjnego, wiedzy o rynku finansowym itp. Lokując środki np. pomiędzy akcje i obligacje oraz np. nabywając akcje spółek z różnych branż, a nie tylko akcje jednej spółki inwestor zyskuje możliwość ograniczenia ryzyka posiadanego portfela inwestycyjnego.
Z dywersyfikacją wiąże się w pewnym stopniu inna zasada - by nie ryzykować w pojedynczych transakcjach zbyt dużej części kapitału. Określana jest jako zarządzanie wielkością pozycji. Jeżeli bowiem w pojedynczą pozycję (np. akcje określonej spółki) zaangażowana jest zbyt duża (w stosunku do akceptowanego przez inwestora ryzyka) część kapitału, wówczas rośnie także groźba poniesienia znacznych strat w przypadku niekorzystnego zwrotu koniunktury.
Inną ważną zasadą, bez której trudno wyobrazić sobie skuteczne inwestowanie, jest systematyczność i konsekwencja. Tylko jeśli będziemy z konsekwencją stosować przyjęte zasady postępowania z naszymi aktywami oraz kontrolować okresowo stan portfela inwestycyjnego, ograniczymy ryzyko poniesienia większych strat, a zarazem zwiększymy prawdopodobieństwo osiągnięcia założonego celu.