Jeśli komuś nie wystarcza własnych oszczędności na zakup samochodu albo mieszkania, to idzie do banku i stara się o kredyt. Umawia się z bankiem, że w ustalonym terminie odda pożyczone pieniądze i będzie płacić odsetki w zamian za możliwość używania kapitału. Banki nie drukują pieniędzy, lecz finansują akcję kredytową z depozytów klientów, a zarabiają na różnicy między ceną depozytu i kredytu. Stąd biorą się procenty. Za rozstanie się z pieniędzmi bank płaci klientowi - to oprocentowanie depozytu. Chętny na pożyczkę też umawia się z bankiem - to oprocentowanie kredytu.
Państwo też stoi w kolejce, aby pożyczyć pieniądze. Nie kusi jednak lokatami, jak to czynią banki, ale sprzedaje obligacje, czyli swoje papiery wartościowe. W zamian za pozyskanie cennego finansowania oferuje pewien procent. Dzięki obligacjom rząd może wydawać więcej, niż ściąga z podatków. Obligacyjny dług jest obsługiwany z bieżących wpływów państwa.
Obligacje są emitowane na ogromną skalę. W tym roku Polska pozyska w ten sposób grube miliardy złotych. Wśród klientów przeważają przede wszystkim wielkie krajowe i zagraniczne instytucje finansowe, które kupują obligacje na przetargach. Jednak pewną część swojego długu państwo chce też ulokować w portfelach swoich obywateli, oferując im detaliczne obligacje skarbowe. Kusi oprocentowaniem, które często jest konkurencyjne do lokat bankowych.
Decydując się na jakąkolwiek formę oszczędzania, powinno się zwracać uwagę nie tylko na nominalne oprocentowanie obligacji albo lokaty, ale również na to, jak ma się to do poziomu inflacji. Jest powiedzenie, że "złotówka dziś jest warta więcej niż złotówka jutro". W tym jednym zdaniu zaszyfrowane jest znaczenie zmiany wartości pieniądza w czasie. Nie widzimy tego zjawiska, patrząc na stuzłotowy banknot z wizerunkiem Władysława Jagiełły. Przecież dziś banknot wygląda tak samo, jak będzie wyglądać jutro, za tydzień albo za rok. Ale jeśli pójdziemy z nim do sklepu za rok, to płacąc nim, dostaniemy mniej towarów albo usług. Powód? Spadnie wartość pieniądza, czyli doświadczymy na własnej skórze zjawiska inflacji.
Dlatego warto zawsze spojrzeć zarówno na nominalne oprocentowanie obligacji, jak i stopę inflacji. Dopiero różnica między tymi procentami da nam realny zysk. Przykładowo - jeśli oprocentowanie obligacji wynosiło 5,5 proc., a wskaźnik inflacji 4 proc., to oszczędzający wcale nie zarobił przez rok realnie 5,5 proc., tylko 1,5 proc. (minus podatek Belki).
Pierwszorzędnym celem inwestycji w obligacje jest wygranie z inflacją, czyli ochrona realnej wartości posiadanych pieniędzy. Można zrobić to na dwa sposoby. Kto lubi zakłady, może założyć się z ministrem finansów o to, jaka będzie inflacja w przyszłości, i zgodzić się na pożyczenie państwu pieniędzy na stały procent. Oznacza to, że umawia się dziś, ile dokładnie dostanie, co do grosza, np. za dwa lata. Jeśli inflacja będzie niższa niż procent zaakceptowany przez nabywcę obligacji, to wygra zakład, gdyż realnie zarobi. Jednak w czarnym scenariuszu, gdyby inflacja poszybowała w górę, może na tym realnie stracić. Choć oczywiście zgodnie z umową otrzyma przy wykupie papierów swoje odsetki razem z nominałem obligacji, to biorąc pod uwagę inflację przewyższającą oprocentowanie, będzie mógł kupić mniej towarów i usług niż dwa lata wcześniej.
Nie każdy inwestujący w obligacje chce się jednak zakładać o poziom inflacji. Kto kręci nosem na stały procent, ten może wybrać obligacje ze zmiennym oprocentowaniem. Ich odsetki liczone są na różne sposoby w zależności od przyjętej konstrukcji obligacji. W jednym modelu, o ile inflacja w przyszłości nadal będzie wielką niewiadomą, właściciel obligacji będzie pewien, że ponad inflację otrzyma uzgodnioną marżę, która będzie w praktyce jego realnym zyskiem. W ten sposób może sobie zaklepać z góry swój realny zysk nawet na cztery albo dziesięć lat. W drugim modelu o odsetkach zdecyduje zmiana ceny, po jakiej banki pożyczają sobie pieniądze na rynku międzybankowym, czyli tzw. stawka WIBOR.
Strategia dywersyfikacja oszczędności jest równie ważna jak zrozumienie realnego zysku uwzględniającego inflację oraz umiejętny wybór między postawieniem na stały albo zmienny procent. Chodzi o to, aby - mówiąc w przenośni - nie wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka, czyli zmniejszać ryzyko, rozkładając oszczędności na wiele instrumentów finansowych, w tym obligacje skarbowe. W portfelach inwestycyjnych obligacje mogą służyć jako część bezpieczna, zapewniająca niewielki zysk, odporna na zmiany koniunktury giełdowej, co szczególnie docenia się w czasie bessy.