Problem z dostępnością - w tym cenową - mieszkań to jeden z głównych tematów kampanii przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi w Polsce. Lewica chce między innymi regulacji wysokości czynszów i zamrożenie oprocentowania kredytów hipotecznych sprzed 2022 roku, Koalicja Obywatelska kredyt 0 proc. na pierwsze mieszkanie i 600 zł dopłaty na wynajem dla młodych, PiS 435 mieszkań na 1000 mieszkańców i walkę z patodeweloperami, Trzecia Droga uwolnienie nieruchomości z Krajowego Zasobu Nieruchomości i odblokowanie programów zagospodarowania przestrzennego, a Konfederacja liberalizację przepisów charakterystyki energetycznej i brak decyzji środowiskowych, co miałoby obniżyć ceny o 30 proc.
O ile część z tych pomysłów jest według ekspertów realna z racji tego, że stanowi po prostu odwzorowanie trendu na rynku nieruchomości (jak zwiększenie wskaźnika mieszkań na 1000 mieszkańców), o tyle niektóre z realnością nie mają wiele wspólnego. Prof. Anna Szelągowska ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie o pomysłach Konfederacji mówi, że to "fikcja, zdecydowanie".
- Nie ma opcji, żeby mieszkania były tańsze. Jesteśmy już na takiej fazie wzrostu i rozwoju gospodarczego, że mieszkania nie będą tańsze. Wynika to między innymi z tego, że po pierwsze trzeba będzie dostosować klasy energetyczne budynków, i większość budynków będzie musiała spełniać przynajmniej klasę D. Trzeba będzie inwestować w termomodernizację, to będzie dodatkowo podnosić koszty - mówiła prof. Szelągowska w "Porannej rozmowie Gazeta.pl". Podkreślała, że jako kraj członkowski UE nie możemy się temu sprzeciwiać.
- Poza tym musimy myśleć też o przyszłych pokoleniach. O tym, aby te mieszkania, które będą budowane, były użytkowane przez lata i w takim standardzie, by faktycznie mogły ograniczać koszty ich użytkowania, bo to jest głównym celem budownictwa zeroemisyjnego czy też budownictwa niskoenergetycznego - podkreślała.
Jej zdaniem w Polsce, jeśli wziąć pod uwagę statystyczny deficyt mieszkaniowy, mamy nadwyżkę mieszkań. Tyle tylko, że za suchymi liczbami zbyt często kryje się fatalna jakość. - Bardzo dużo zasobów mieszkaniowych, tutaj mówimy nawet w skali dwóch milionów, wymaga generalnych remontów z racji tego, że nie spełniają kryteriów - zaznaczała ekspertka SGH w rozmowie z Karoliną Hytrek-Prosiecką. Pod koniec zeszłego roku łazienki nie miało ponad 800 tysięcy tzw. zasobów mieszkaniowych.
- Nakłady, jakie są wymagane na istniejący stan zasobów mieszkaniowego, są naprawdę ogromne i będzie to dużym wyzwaniem dla każdego rządu i każdej partii, bez względu na to, która dojdzie do władzy - stwierdziła. - Żeby mówić o tym, co opłaca się remontować, trzeba przeprowadzić ekspertyzy, dlatego że większości takich budynków, pustostanów w ogóle nie opłaca się z ekonomicznego punktu widzenia remontować. O wiele taniej byłoby wyburzyć daną nieruchomość i wybudować na jej miejsce nowy budynek, zgodnie z obowiązującymi normami prawa budowlanego i oczekiwaniami, które będą narzucone, na wymogi techniczne takich budynków, wynikające z dyrektywy unijnej, czyli zeroemisyjność bądź energooszczędność - podkreśliła.
Ekspertka zwróciła też uwagę na niezbyt często podnoszony czynnik, który wpływa na wzrost cen mieszkań - i nie chodzi o rządowe programy takie jak "Bezpieczny kredyt 2 proc." (choć on też wydatnie podbił koszt zakupu nieruchomości). - Jest jeszcze jedna kluczowa rzecz, która faktycznie decyduje o cenach mieszkań. Obecnie udział gruntu w cenie jednego metra kwadratowego mieszkania w Warszawie stanowi w granicach od 25 do 30 proc., trzy lata temu było to 15 proc. - zaznaczyła prof. Anna Szelągowska.
Całej rozmowy, w tym oceny niektórych pomysłów wyborczych partii oraz sytuacji na rynku najmu mieszkań, można posłuchać pod TYM LINKIEM.