Wioska Segel to kilkadziesiąt okrągłych chatek-szałasów, kilkuset ludzi i kilkaset kóz - to jedyny majątek i źródło utrzymania mieszkańców - w środku ogromnej, pustej, suchej przestrzeni. Biały samochód, którym przyjechałem, wydaje się jedynym śladem nowoczesnej cywilizacji w zasięgu wzroku.
To jest Kenia, ale daleko od safari. Cała północna część kraju to pustynia, na którą turyści, i ich pieniądze, docierają bardzo rzadko.
- Kiedy nie ma wody, nie ma jedzenia - słyszę.
Człowiek, który to mówi, ma może 30 lat, a może 50. Suchy, pomarszczony i żylasty, wygląda jak mumia swojego pradziadka. Ubrany w ciuchy z lumpeksu, kolorową szatę i starą bejsbolówkę z logo brytyjskiego Arsenalu. Nazywa się Hokho Qonchora, należy do plemienia Gabra i jest jednym ze starszyzny wioski Segel.
- W zeszłym roku dostaliśmy od rządu tylko pięć worków zboża, po 50 litrów każdy, po trzy worki ryżu i fasoli, dwie skrzynki oleju - wylicza. - Od kiedy nie pada, mamy problem z wodą i jedzeniem.
Nie pada już od lat, ale pasterze Gabra radzą sobie, jak mogą. Wodę dowozi im beczkowóz kilkadziesiąt kilometrów przez pustynię. Muszą jednak zapłacić, więc jeśli potrzebują wody, jeżdżą do Marsabit, odległej o kilkadziesiąt kilometrów stolicy dystryktu - sprzedać kozę albo dwie.
Pod wyschniętym drzewem stoją dwa duże plastikowe zbiorniki na wodę. Wspólnota starannie ją racjonuje: 20-litrowy zbiornik na rodzinę dziennie.
Trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby na skleconych z patyków i szmat chatkach dostrzec jeszcze jeden znak nowoczesności: małe baterie słoneczne. Służą, oczywiście, do ładowania telefonów komórkowych. Ma je każda rodzina, chociaż w Segel nie ma nawet zasięgu. Żeby porozmawiać przez komórkę, trzeba przejść dobre parę kilometrów.
Bateria słoneczna do ładowania komórki Krzysztof Miękus dla Polskiej Akcji Humanitarnej
Odwiedziłem wioskę Segel jesienią 2010 r., na parę miesięcy przed wybuchem wielkiego głodu, który może spowodować śmierć nawet kilkuset tysięcy ludzi .
Już wtedy koczownicy z ludów Gabra i Borana żyli w stanie chronicznego niedożywienia: tym ludziom nawet w najlepszych czasach groził głód. Nawet w czasach katastrofy - o to jestem gotów się założyć - nadal trzymają swoje telefony komórkowe w pogotowiu.
To nie jest nic zaskakującego: telefony komórkowe ma dziś w Afryce każdy, nawet biedak żyjący w slumsie wielkiego miasta za mniej niż dolara dziennie. Sieci komórkowe rozwinęły się tam błyskawicznie - i dziś aż 94 proc. Afrykanów z miast mieszka w zasięgu telefonu. Mniej ludzi ma tam dostęp do zdrowej wody pitnej - i do czystych, w miarę normalnych toalet .
Skąd ten boom? Jeden z wielu negatywnych stereotypów Afrykanów mówi, że skłonni są wydawać ogromne sumy na zbędne, luksusowe gadżety - zaniedbując tak podstawowe potrzeby, jak jedzenie czy mieszkanie.
Ludzie z Zachodu myślą tak od dawna. Już w XIX w. w Europie opowiadano, jak król Dahomeju (dziś Beninu) w Afryce Zachodniej, Glele, sprzedał 24 najpiękniejsze kobiety ze swojego kraju, żeby kupić za to jedną armatę (której nie użył, bo nie kupił amunicji).
Armatę do dziś można oglądać w lokalnym muzeum.
Później były opowieści o Idi Aminie, dyktatorze Ugandy w latach 70. XX wieku, który podobno korzystał z lodówki po to, żeby przechowywać w niej resztki swoich przeciwników politycznych - zanim je zjadł. Inny afrykański dyktator, władca Konga Mobutu, stworzył w swoim kraju - jednym z najbiedniejszych państw świata - program podboju kosmosu, i budował kosmodrom w dżungli.
Całkiem zaś niedawno, w 2002 r., ostatni absolutny władca afrykański, król Mswati III ze Swazilandu, chciał wydać 48 mln dol. na luksusowy odrzutowiec - dokładnie w tym samym momencie, kiedy kraj nawiedziła susza i połowa jego poddanych głodowała. Król lubi też luksusowe samochody - swoim faworytom rozdaje w prezencie nowe BMW, a sam kupił Maybacha za 500 tys. dol .
Te historie są prawdziwe - chociaż często bywają przesadzone: Idi Amin był oczywiście krwawym dyktatorem, ale najprawdopodobniej ludożercą nie był . Wiele z nich ignoruje też lokalny kontekst, który pozwala zrozumieć decyzje Afrykanów: król Dahomeju Glele zamienił swoje poddane na armatę dlatego, że potrzebował broni do nierównej walki z francuską armią kolonialną - której w końcu uległ. Decyzja króla staje się bardziej racjonalna, kiedy zrozumiemy warunki, w jakich ją podjął.
Telefon komórkowy jest jednak czymś zupełnie innym: to nie zbędny luksus, jak Maybach króla Mswatiego (chociaż najnowszy iPhone jest także w Afryce wymownym symbolem statusu - również pod tym względem Afrykanie nie różnią się od Europejczyków).
Znany ekonomista Jeffrey Sachs - niegdyś doradca Balcerowicza, a dziś jeden z najbardziej znanych publicznych specjalistów od rozwoju krajów najbiedniejszych - nazwał telefony komórkowe "najbardziej transformacyjną technologią" służącą rozwojowi . Krótko mówiąc, oszczedzając na jedzeniu po to, żeby wydać pieniądze na doładowanie minut w telefonie - ponad 90 proc. telefonów w Afryce to pre-paidy - Afrykanie dokonują racjonalnego wyboru.
Nie ma w tym też nic zaskakującego. Jeśli ktoś zarabia 30, 40 czy 100 dol. miesięcznie - i za te pieniądze musi utrzymać i wyżywić rodzinę, przy cenach wielu towarów wyższych niż w Polsce - zastanawia się nad każdym wydanym groszem. Afrykanie liczą je tak samo skrupulatnie, jak Polacy, a może nawet bardziej, bo mniej mogą sobie pozwolić na nieracjonalne wydatki. Wydają ogromną część dochodów na komórki, bo na nich - w bardzo praktyczny i kreatywny sposób - korzystają.
Tu telefon Krzysztof Miękus dla Polskiej Akcji Humanitarnej
W 2008 r. dr Jenny C. Aker, wówczas pracująca na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, opublikowała wyniki badań nad rynkami zbożowymi w Nigrze. To jeden z najbiedniejszych krajów świata, położony na skraju Sahary. W przygotowywanym przez ONZ rankingu Human Development Index Niger zajmuje od lat jedno z ostatnich miejsc (a czasami ostatnie).
Ludzie w Nigrze często nie mają pieniędzy na jedzenie. Ceny żywności są dla wszystkich - dosłownie - sprawą życia i śmierci.
Aker badała wpływ upowszechnienia telefonów komórkowych na ceny zbożna na lokalnych rynkach ( omówienie badań ). Niger ma fatalną infrastrukturę telekomunikacyjną - na 1000 mieszkańców przypadają tam dziś 2 linie telefoniczne. To gorszy wynik niż Polska - kraj przecież nie najbogatszy - miała przed II Wojną Światową. W efekcie komunikacja jest trudna i kosztowna, a ponieważ jest trudna i kosztowna, ceny żywności na poszczególnych targowiskach - nawet niezbyt odległych - wyraźnie się różniły.
Telefony komórkowe - które w 2007 r. objęły zasięgiem 78 proc. ludności Nigru - szybko wywróciły tę sytuację do góry nogami. Rynek żywności zaczął działać efektywniej: różnice w cenach zmniejszyły się o 20 proc. Efekt był większy na targowiskach położonych w najbardziej odległych targowiskach, połączonych najgorszymi drogami. W praktyce oznacza to, ze najbiedniejsi mieszkańcy najbardziej zapadłych wiosek przestali płacić za jedzenie więcej od lepiej skomunikowanych rodaków. "Stało się tak dzięki zmianie zachowań rynkowych handlarzy" - pisała dr Aker. "Telefony komórkowe sprawiają, że poszukiwanie lepszych ofert staje się tańsze, informacja bardziej powszechnie dostępna, a rynek transportu bardziej efektywny".
Komórki zmieniają życie Afrykanów także w dużo bardziej bezpośredni sposób. Najbardziej spektakularnym lokalnym wynalazkiem jest M-Pesa - oparty na telefonach komórkowych system przesyłania pieniędzy ("M" pochodzi od słowa "mobile", a "pesa" w suahili oznacza "pieniądze"). Opracowany w latach 2003-2007 za pieniądze brytyjskiej agencji ds. rozwoju system pozwala na przesyłanie pieniędzy z wykorzystaniem ogromnej sieci sprzedawców komórkowych "doładowań" - którzy w Kenii są dziś nawet w małych wioskach na środku pustyni.
Oryginalnie M-Pesa została pomyślana jako uzupełnienie mikrokredytów - systemu pożyczkowego dla najbiedniejszych - ale szybko się rozrósł i przeobraził w bank bez biur i kasjerów: użytkownicy M-Pesa mogą przesyłać pieniądze innym oraz łatwo "wpłacać" i "wypłacać" za pomocą komórek (gotówkę dostają w punktach, w których można kupić doładowania).
M-Pesa jest prosta, bezpieczna i błyskawicznie zdobyła ogromną popularność - w maju 2009 r. korzystało z niej 6,5 mln osób, które przeprowadzały 2 mln transakcji dziennie. Wzorowane na M-Pesa systemy działają dziś w Afganistanie i Tanzanii; wkrótce mają wystartować w Egipcie i RPA.
Razem z komórkami przychodzi internet - z którego Afrykanie uczą się korzystać bardzo szybko.
"Pozwoli szkołom i uniwersytetom w Afryce, które teraz prawie nie mają książek albo bibliotek, mieć dostęp do globalnych bibliotek online - niewiarygodnego bogactwa informacji" - przekonuje prof. Jeffrey Sachs . "To, jak sądzę, zmieni znacząco edukację - od szkoły podstawowej aż do uniwersytetów i instytutów badawczych, które aż do tej pory traciły ogromnie na braku dostępu do nowej informacji naukowej".
Thomas Friedman, komentator "New York Timesa" o liberalnych poglądach, autor wielu książek o globalizacji , lubi mówić i pisać o nadchodzącym "płaskim świecie" - w którym odległość od kulturowych centrów i ośrodków informacji przestaje mieć takie znaczenie, jakie ma w tej chwili. W świecie opisywanym przez Friedmana uczeń z małego afrykańskiego - czy polskiego, chińskiego albo urugwajskiego - miasteczka będzie miał podobny dostęp do informacji jak młody Amerykanin czy Francuz. Dla ludzi z najbiedniejszych krajów to szansa na ogromny awans cywilizacyjny. Afrykanie to świetnie rozumieją - i dlatego są skłonni wydać kilkadziesiąt dolarów, czyli sumę, którą trzeba oszczędzać przez wiele miesięcy, na telefon.
W Afryce warto oszczędzać na jedzeniu, by zapłacić za telefon Krzysztof Miękus dla Polskiej Akcji Humanitarnej
Dziś na kontynencie komórek używa już 400 mln osób - czyli ma je prawie co drugi Afrykanin. Komórki działają dziś nawet w tych krajach, w których państwo nie działa w ogóle. Kiedy w 2003 r. w Kongu-Brazzaville - nie mylić z Demokratyczną Republiką Konga! - oddziały rządowe walczyły w stolicy z bojówkami rabusiów i buntowników (którzy nazywali siebie "Ninja") - w stolicy kraju tygodniami nie działał prąd i wodociągi. Działały za to cały czas telefony komórkowe - i przywódcy zwaśnionych stron negocjowali warunki zawieszenia broni przez komórki. Komórki nadal działają w Brazzaville lepiej niż wodociągi (miasto systematycznie uznawane jest w międzynarodowych rankingach za jedno z najgorszych miejsc do życia na świecie - gorsze niż Bagdad).
Od podstaw zbudowano także sieć komórkową w Somalii, kraju, w którym od 1991 r. nie istnieje centralny rząd i toczy się wojna domowa. Działa za to sprawnie kilka sieci komórkowych, a rozmowy - także zagraniczne - należą do najtańszych na świecie. W Somalii nie działa ani publiczna edukacja, ani służba zdrowia, ostatnio panuje tam głód, a większą częścią rządzą dziś islamiści - zakazujący m.in. noszenia biustonoszy oraz oglądania meczów piłkarskich, bo jedno i drugie uważają za sprzeczne z religią nowinkarstwo. Wobec telefonów komórkowych Allah najwyraźniej nie wyraża zastrzeżeń.
"Nigdy nie miałem problemów z bezpieczeństwem" - powiedział w 2004 r., u szczytu wojny domowej, dziennikarzom BBC szef jednego z somalijskich telekomów. Dodał, że napastnicy rozumieją, że jeśli zrobią coś telekomom - telefony przestaną działać, a tego nikt nie chce.
Skąd ten oszałamiający afrykański sukces telefonów komórkowych? Bo stały się substytutem infrastruktury, która w tych krajach nigdy nie została - i długo nie zostanie - zbudowana. Rynek zboża w Nigrze był tak nieefektywny dlatego, że w kraju nie było dróg i tradycyjnych telefonów - i dlatego komunikacja pomiędzy poszczególnymi handlarzami była tak mało wydajna i droga. M-Pesa w Kenii odniosła sukces dlatego, bo tradycyjne banki są bardzo drogie dla biedaków - i korzysta z nich kilka procent populacji. Komórki pozwalają tanio "przeskoczyć" te niedostatki - relatywnie niewielkim kosztem. Rozwój krajów afrykańskich - których gospodarki rosną od ponad dekady w średnim tempie 5-6 proc. rocznie - będzie więc prawdopodobnie wyglądał inaczej niż rozwój krajów Zachodu: nikt nie będzie budował tam np. naziemnych linii - bo ten etap technologiczny Afrykanie po prostu przeskoczą.
Z punktu widzenia zwykłego człowieka komórki mają bardziej banalne zalety. "W odróżnieniu od wielu innych technologii, telefony komórkowe mają wiele funkcji (głos, SMS, internet) i wiele zastosowań - nie tylko rozmawianie z rodziną, ale też np. pozyskiwanie informacji handlowych albo o rynku pracy" - pisze dr Aker . Wiele z tych korzyści jest wymiernych i natychmiastowych - a nie czekać na określoną porę roku (jak np. lepsze odmiany nasion). "Wiele osób może korzystać z jednego aparatu" - dodaje dr Aker.
I korzysta. Nawet telefon komórkowy wystarczy, żeby otworzyć własny biznes. W wielu krajach można zobaczyć na ulicach ludzi, którzy wynajmują swój aparat na minuty.
Adam Leszczyński (ur. 1975) - publicysta, reporter, historyk. Pracuje w "Gazecie Wyborczej" i Instytucie Studiów Politycznych PAN. Autor m.in. reportażu "Naznaczeni, Afryka i AIDS" (wyd. 2003).