Polacy są jedną z największych potęg na rynku usług transportowych w Europie. Boleśnie odczuła to Ukraina, gdzie, jak wylicza agencja Inforesist, brakuje aż 120 tys. zawodowych kierowców - informuje logistyka.wnp.pl.
Mamy 15 autobusów w garażu, które mogłyby obsługiwać trasy, ale nie ma kierowców. Są w Polsce
- mówi dyrektor firmy przewozów miejskich Witalij Dziubak z ukraińskiego Czerniowca. Wyjaśnia też, że w ciągu trzech lat 30 kierowców wyjechało do pracy do Polski.
Kierowcy zarabiają u nas od 4 do 5 tys. hrywien, a w Polsce, jak twierdzą, dostają 800, a nawet 1000 euro. Do tego dochodzi jeszcze wyżywienie i często nocleg. I tamtejsze samochody mają zupełnie inną jakość"
- dodaje.
Podobne problemy mają inne ukraińskie zakłady transportu miejskiego - nawet 20 proc. tamtejszego taboru stoi bezczynnie z powodu braku pracowników. Wszystko wskazuje na to, że większość ukraińskich kierowców wchłonęły nasze firmy transportowe. Jesteśmy bowiem liderem branży transportowej w Europie - obsługujemy ok. 25 proc. przewozów. Samych tirów na polskich numerach jest aż 200 tys.
Ukraińców przyciągają oczywiście zarobki. Kierowca autobusu miejskiego we Lwowie jest w stanie zarobić równowartość ok. 1100 zł. W Polsce zarobi na tym samym stanowisku od 3 do 4 tys. zł. W przypadku kierowców tira pensje są bardziej zróżnicowane i zależą od obsługiwanych tras, ale może liczyć 5-8 tys. zł.
Czytaj też: Twój kierownik może zarabiać kilka razy więcej od ciebie. Mamy wyliczenia.
Ukraińscy kierowcy nie zapełniają jednak luki na naszym rynku - wciąż brakuje na nim ok. 50 tys. kierowców.
Sytuacja polskich firm transportowych może się jednak pogorszyć. Komisja Europejska chce zmienić unijną dyrektywę dotyczącą delegowania pracowników, w tym kierowców. Zmiana polega na wyliczaniu składek składek na ubezpieczenia wedle stawki w kraju, w którym pracuje pracownik delegowany. A to może znacznie zmniejszyć konkurencyjność naszych przewoźników.