Czy warto zainwestować w złoto?

Skoro inwestujemy już w fundusze inwestycyjne i obligacje, zerknęliśmy też na rynek walutowy, to najwyższy czas na coś innego. Dlaczego by nie włożyć niewielkiej części pieniędzy w instrumenty finansowe związane z ropą naftową, żywnością lub popularnym ostatnio złotem?

W zeszłym tygodniu w ramach "Edukacji w finansach" zakończyliśmy przyglądanie się rynkom walutowym. Prześwietliliśmy na wskroś możliwości inwestowania w waluty i zarabiania na zmianach ich kursów, sprawdziliśmy, kiedy opłaci się wziąć kredyt w euro lub we frankach, zastanawialiśmy się też nad możliwościami uchronienia się przed ryzykiem wzrostu rat, gdy kredyt w walucie obcej zaczyna grać nam na nerwach.

Dziś zaczynamy kolejny etap zagłębiania się w możliwości inwestowania naszych oszczędności: po funduszach inwestycyjnych i polisach unit-link oraz walutach obcych przyszedł czas na jeszcze bardziej zaawansowane pomysły. Na początek spróbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie, co można wycisnąć ze zmian cen różnych towarów. Dlaczego by nie mieć udziału we wzroście cen zboża, wieprzowiny, ropy naftowej, złota? Takie inwestycje są już dostępne w Polsce, i to nie tylko dla finansowych krezusów.

Czytaj też: Jak przytulić 3,7 miliarda dolarów, czyli niewiniątka z funduszy hedgingowych

Najwięcej miejsca poświęcimy inwestowaniu w złoto, bo to ostatnio najpopularniejszy metal szlachetny - ceny uncji kruszcu są najwyższe w historii, niedawno przebiły niebotyczną barierę 1300 dol. za uncję. Rośnie też cena srebra, miedzi oraz ropy naftowej. Czy warto ulegać tej gorączce i też zaopatrzyć się w jakąś inwestycję tego typu? Na to pytanie też spróbuję odpowiedzieć, ale... po kolei.

1. Dlaczego inwestujemy w złoto, ropę, wieprzowinę?

Jeśli masz jakąś lokatę w banku, kupiłeś obligacje rządowe, w twoim portfelu są jednostki jakiegoś funduszu inwestycyjnego, to pewnie teraz pukasz się wymownie w głowę i myślisz: po co mi jakieś złoto albo ropa naftowa? Rzeczywiście nie jest to inwestycja dla każdego. Towary i metale szlachetne są uznawane za dobre uzupełnienie inwestycji w akcje spółek i obligacje. Dlaczego? Ano dlatego, że zmiany cen złota, ropy naftowej, wieprzowiny z reguły są słabo połączone z rynkiem akcji i obligacji (spece od finansów nazywają to niską korelacją).

To oznacza, że wkładając takie inwestycje do portfela, możemy zabezpieczyć go w jakiejś części przed konsekwencjami ewentualnego załamania na rynku akcji. Rzecz jasna ta zasada nie działa bezbłędnie, ale np. cena złota i srebra często rośnie w czasie, kiedy inwestorzy sprzedają akcje. Dlatego osoby, które mają już portfel inwestycji liczony nie w tysiącach złotych, ale w dziesiątkach tysięcy, powinny pomyśleć nad włożeniem do niego domieszki czegoś innego. Czyli właśnie zainwestowaniu w jakiś kruszec lub surowiec.

Czytaj też: Gorączka złota, czyli firmy łowią naiwnych

2. Fundusz czy "struktura"?

Jeśli chcemy zarabiać np. na wzroście cen wieprzowiny, to oczywiście nie pójdziemy na targ i nie kupimy kilograma mięsa, wkładając do zamrażarki. Inwestowanie w surowce jest nieco bardziej skomplikowane - punktem odniesienia są ceny na światowych giełdach. Inwestorzy działający na giełdach towarowych handlują kontraktami na dostawy różnych produktów, i to w ten obrót giełdowy możemy się włączyć.

Najprościej zrobić to, kupując w banku tzw. produkt strukturyzowany, czyli "paczkę", w której schowane są jakieś kontrakty na złoto, srebro, miedź, wieprzowinę albo ropę naftową. Zwykle bank oferuje gwarancję kapitału, co oznacza, że na zakupie takiej "paczki" nie możemy stracić. Ale w zamian instytucja finansowa żąda, byśmy utrzymali inwestycję przez określony czas (bez tego ochrona kapitału nie działa), a także ogranicza możliwości zysku. Może np. określić w umowie, że wypłaci inwestorowi tylko 70 proc. wartości zmiany jakiegoś indeksu (np. odzwierciedlającego zmiany cen wieprzowiny).

Produkt strukturyzowany daje więc ograniczone możliwości zysku, w ostatnim czasie tego typu instrumenty finansowe dawały średnio tylko 4-5 proc. zysków w skali roku. To oznacza, że były wśród nich gwiazdy zarabiające dla klientów po kilkanaście procent, ale duża część "struktur" kończyła się wypłatą wyłącznie tego, co klient włożył, bez żadnych zysków. Więcej o produktach strukturyzowanych i związanych z nimi szansach oraz zagrożeniach opowiem w "Edukacji w finansach" za dwa tygodnie.

Czytaj też: Strukturalny problem struktur

Alternatywą dla "struktur" są zwykłe fundusze inwestycyjne. Niektóre z nich działają na rynkach towarowych lub surowcowych, np. kupując kontrakty na złote sztabki lub na baryłki ropy naftowej. Wyniki takiego funduszu są dość ściśle związane z cenami danego towaru lub surowca na giełdzie. Ale większość funduszy to takie, które nie kupują bezpośrednio towarów, ale lokują kapitał klientów w spółki giełdowe działające w danej branży. Np. fundusz BGF World Gold ma w portfelu akcje kopalni złota z całego świata. Ceny tych akcji wiążą się w pewnym stopniu z cenami złota, ale korelacja jest znacznie mniej ścisła niż w przypadku funduszy inwestujących bezpośrednio w sztabki.

Zarówno po "struktury" oparte na cenach towarów lub surowców, jak i po jednostki funduszy inwestycyjnych lokujących na tych rynkach zgłaszajcie się do banków, biur maklerskich oraz pośredników finansowych. Większość z nich ma dostęp do tego typu inwestycji.

Czytaj też: Lokaty strukturyzowane wstają z kolan. Ale co z tego, skoro rośnie im potężna konkurencja?

3. Gorączka złota, czyli komu sztabkę?

Zgodnie z obietnicą przyglądniemy się teraz najbardziej gorącej inwestycji surowcowej. W Polsce w złoto można inwestować na kilka sposobów. Poza produktami strukturyzowanymi oraz funduszami inwestycyjnymi można po prostu kupić monety lub złote sztabki. Narodowy Bank Polski oferuje złote monety, w Mennicy Polskiej zaś można kupić sztabki. No i oczywiście są jeszcze jubilerzy, u których można nabyć złotą biżuterię. Ale to już mniej inwestycja, a bardziej sztuka, bo w cenie biżuterii dużą część odgrywa praca jubilera, wartość kruszcu zaś jest na drugim miejscu.

Mennica oferuje inwestycyjne sztabki złota o wadze od 5 gramów do ćwierć kilograma. Np. taka o wadze 10 gramów kosztuje obecnie ok. 1500 zł. A ćwierćkilogramowa: 33,7 tys. zł. Kupione sztabki można zabrać ze sobą do domu albo powierzyć Mennicy, by je przechowywała. Mennica gwarantuje też odkupienie zakupionego wcześniej złota po cenie rynkowej.

Na monetach bitych przez NBP zarobić nie jest łatwo, bo ich cena zależy od popytu kolekcjonerów, a nie tylko od ceny złota. W portalu aukcyjnym Allegro niektóre monety osiągają znacznie wyższe ceny, niż wynosi ich wartość nominalna w NBP. Poszukiwane są amerykańskie dwu- i pięciodolarówki, bo są najdroższe proporcjonalnie do wagi kruszcu, z jakiego zostały wykonane. Przykładowo pięciodolarówka w kantorach kosztuje ok. 1,1 tys. zł, a cięższa 10-dolarówka jest zaledwie o 300 zł droższa.

Kiedyś hitem były 20-dolarówki, ale teraz ich wartość w zasadzie zrównała się z ceną kruszcu. Dlaczego? Okazuje się, że według szacunków jubilerów nawet 50 proc. będących w polskim obiegu 20-dolarówek to tzw. monety belgijki, też złote, ale bite w Belgii podróbki. W kantorach, gdy chcemy odsprzedać np. monetę, uzyskamy cenę niższą, niż wynika z wartości złota w Londynie. Kantor musi po prostu zarobić na pośrednictwie.

4. Czy złoto będzie zawsze szło w górę?

Tylko czy inwestycje w złoto zawsze będą tak błyszczały w portfelach jak w ostatnich miesiącach? Hossy na tym rynku bywają gwałtowne - np. w drugiej połowie lat 70. przez trzy lata cena uncji złota wystrzeliła z poziomu 117 dol. do 800 dol. Ale kruszec ma też za sobą bolesne upadki. Pod koniec lat 70. kurs spadł o połowę i utrzymywał się na niskim poziomie przez 20 lat.

O tym, że inwestycja w złoto wiąże się z dużym ryzykiem, świadczy też przykład z ostatnich lat. Od marca 2008 r., kiedy cena uncji osiągnęła rekordowy w historii poziom 1032 dol., w ciągu ośmiu miesięcy zanotowała spadek do 700 dol. Gwałtowny wzrost cen akcji, surowców i nieruchomości w ramach niezwykłej inwestycyjnej euforii musiał się kiedyś skończyć. Ale od końca 2008 r. do dziś cena uncji złota podskoczyła do z 700 do ponad 1300 dol.

Cena złota zależy od popytu zgłaszanego przez jubilerów, tego, czy banki centralne z całego świata kupują, czy sprzedają złoto, zmieniając skład swoich rezerw walutowych, a także od aktywności funduszy inwestycyjnych które kupują lub sprzedają kontrakty terminowe na dostawę sztabek. Eksperci zalecają, aby - niezależnie od tego, jak oceniamy perspektywy na rynku złota - inwestycja w ten kruszec nigdy nie stanowiła więcej niż 15-20 proc. naszego portfela.

Okiem eksperta

Jacek Buczyński, Deutsche Bank PBC

Złoto jest i właściwie zawsze było uznawane za jedną z najlepszych inwestycji w trudnych i niepewnych czasach. A wiele danych płynących w ostatnim czasie z gospodarek wskazuje, że w takim właśnie okresie się znajdujemy. Niepewność na rynkach finansowych nie zniknie zapewne w najbliższych miesiącach, a więc średnioterminowe perspektywy dla złota należy oceniać pozytywnie.

Popyt inwestycyjny generowany głównie przez fundusze inwestycyjne rośnie wyraźnie. Popyt jubilerski i przemysłowy jest stosunkowo stabilny, ale coraz większe nadzieje na przyszłość wiązane są ze zwiększeniem zapotrzebowania na złoto ze strony Chin. Zapasy kopalń nie wykazują tendencji wzrostowej, przy jednoczesnych niewielkich możliwościach obniżenia kosztów wydobycia. Oczekiwania na dalszą poprawę koniunktury mogą również wpłynąć na obniżenie poziomu sprzedaży złota przez banki centralne.

Otoczenie rynku daje więc dobre warunki dla dalszych wzrostów cen złota w średnim i dłuższym okresie, choć oczywiście jak w każdym trendzie należy liczyć się z korektami i niewykluczone, że mogą one przybierać bardziej dynamiczną postać.

Co jest dla Ciebie najbardziej wiarygodnym źródłem informacji o kredycie hipotecznym?