Fine Brothers spopularyzowali filmowanie reakcji ludzi na pokazywane im rzeczy. Być może widzieliście ich filmik z dziećmi, które widzą odtwarzacz VHS:
Psa Wardęgi:
Czy też reakcje dorosłych na Netflix :
Prosty pomysł chwycił. Na przykład reakcje dzieci na stare komputery obejrzało ponad 17 mln osób na całym świecie. Według Forbesa , Fine Bros zajmują trzecie miejsce na liście najlepiej zarabiających youtuberów - mogą liczyć na 8,5 mln dolarów rocznie. Jeszcze niedawno ich kanał na YouTube miał ponad 14 mln subskrypcji, jednak dziś liczba ta wynosi poniżej 13,7 mln. A pewnie jeszcze mniej, bo jak pokazuje specjalny licznik , osób, które przestają obserwować kanał Fine Brothers Entertainmen , przybywa. Powód? Chciwość twórców.
Format filmowania reakcji dotarł nawet do Polski, choć w nieco zmienionej formie:
I właśnie takie "kopie" nie do końca spodobały się "twórcom" oryginalnego formatu. Dlatego też Fine Brothers wpadli na pomysł licencjonowania swojego programu. Fine Brothers udostępniałoby twórcom całą otoczkę i zapewniało marketingowe wsparcie, ale wymagałoby podziału zysków od każdego, kto chciałby z nimi współpracować i kręcić reakcje innych ludzi. A jeśli ktoś wolałby działać na własną rękę? Wtedy mogłoby się okazać, że wykorzystuje nie swoją licencję i jego filmik byłby kasowany.
Czyli filmiki na YouTube zaczęłyby przypominać telewizyjne programy - youtuberzy nie robiliby więc własnych materiałów, tylko byliby podczepiani pod markę stworzoną przez Fine Brothers. Tak jak ma to miejsce w telewizji. W końcu wiele popularnych w Polsce programów to "lokalne" wersje zachodnich produkcji.
Stworzoną? W tym rzecz, że nie. Ta kwestia nie spodobała się ludziom, którzy zaczęli krytykować Fine Brothers i karali ich wycofywaniem subskrypcji. Wiele osób zwracało uwagę na to, że ekipa wcale nie wymyśliła "reakcji", więc nie mają prawa uznawać się za właścicieli pomysłu. Tym bardziej nie mogą czerpać korzyści finansowych z "udostępniania" formatu.
Krytyka była tak duża, że Fine Brothers zrezygnowali z udzielania licencji na filmiki, w których dzieci czy dorośli reagowaliby na pokazywane im przedmioty, filmy i tym podobne rzeczy.
To dobry dowód na to, że zdecydowany głos społeczności się liczy. Ale też zapowiedź zmian, które mogą wstrząsnąć YouTubem.
Co by się stało, gdyby Fine Brothers nie ugięło się pod naporem krytyki i wprowadziło licencję? Zapewne liczba subskrypcji zmalałaby jeszcze bardziej, ale raczej trudno uwierzyć w to, że ich kanał nagle stałby się niszowy i nie miał widzów. Łatwo za to wyobrazić sobie scenariusz, że pomysł by się powiódł.
Dla wielu nieznanych twórców byłaby to szansa, żeby się pokazać. Fine Brothers mogłoby wziąć pod swoje skrzydła autorów filmików z całego świata i pokazywać dzieła podobne do "oryginału" własnej publice. Początkujący nie zmarnowaliby szansy jaką byłoby dotarcie do milionów widzów. Wystarczyłby pomysł, by Fine Brothers zauważyło debiutantów i pomogło wspinać się im po szczeblach kariery. Wprawdzie ze względu na podział zysku nie zarobiliby tyle, co na "własnej działalności", ale można się z tym pogodzić, skoro Fine Brothers przyciąga publikę.
Tylko od razu nasuwa się pytanie - po co Fine Brothers miałoby współpracować z maluczkimi?
Polscy youtuberzy przyznają, że kariera na YouTube wcale nie jest taka łatwa i przyjemna. Swego czasu szacowano, że SA Wardęga na filmie z psem-pająkiem mógł zarobić od 50 do 300 tysięcy złotych . Sporo, ale to materiał, który obejrzało grubo ponad 50 mln ludzi. Mało który polski youtuber może liczyć na taką widownię.
Możemy się domyślać, że dla Fine Brothers współpraca z małymi twórcami byłaby średnio opłacalna i po prostu niepotrzebna. Lepiej działać z większymi, a tych słabych po prostu eliminować. Przeciwnicy pomysłu popularnych youtuberów obawiali się, że właśnie w ten sposób wykorzystano by fakt, że kręcenie "reakcji" jest zastrzeżone. Każdy "podobny" - a pole do nadinterpretacji jest przecież duże - filmik zaliczany byłby do grona tych, które nielegalnie wykorzystują licencję, bez zgody twórców. I Fine Brothers miałoby monopol na tworzenie tego typu treści.
Liczba subskrypcji kanału ciągle spada fot. livecounts.x10host.com fot. livecounts.x10host.com
Im się nie udało, ale nie możemy wykluczyć, że innej grubej rybie z YouTube nie zamarzy się podobny plan. I nagle okaże się, że ktoś zastrzeże "pranki" albo śmieszne filmy z kotami. I jeśli ktoś będzie chciał nagrać nabranego kolegę, będzie musiał współpracować z tym, który udziela licencji na youtubowe wkrętki.
Nie tak dawno Sony chciało zastrzec nazwę "Let's Play", która dobrze znana jest fanom gier - w ten sposób nazywane są filmiki z nagranym fragmentem gry. Z tej nazwy korzystali wszyscy i nie należy ona do nikogo. Wprawdzie nie wiadomo, czy Sony robiłoby jakieś problemy tym, którzy później używaliby hasła "Let's Play" w swoich materiałach, ale sam plan był dość niepokojący. Na szczęście się nie powiódł, bo taki znak handlowy już zarejestrowano.
To jednak pokazuje, że coraz więcej osób chce sięgnąć po nazwy i pomysły "niczyje" (czyli takie, które są od dawna i nie wiadomo, kto jest ich autorem) by na nich zarobić. Póki co Internet się broni, ale czy jest w stanie tę walkę wygrać?