Gazeta.pl jest partnerem wyprawy Mateusza Waligóry na biegun południowy. Co tydzień będziemy relacjonować jej postępy.
Mateusz Waligóra: Może nie brzmię, ale jestem w całkiem dobrej kondycji.
97 kilometrów.
Podobno tak. Wszyscy mówili, że w tym roku ostatnie pola zastrug, czyli zasp nawianego i zamarzniętego śniegu, to prawdziwe piekło. I ja się na to piekło przygotowywałem. Straszono nas, że tak wysokich zastrug nie było od kilku lat.
Lepiej, niż myślałem. Może właśnie dlatego, że przygotowywałem się na piekło. Jedno już przeżyłem na początku wyprawy. Najtrudniejsze do przebycia zastrugi napotkałem na 82. stopniu szerokości geograficznej południowej. Były wielkie jak samochody, w dodatku uformowane z litego lodu. Tam też widziałem jedyną do tej pory szczelinę. Moje sanie były wówczas potwornie ciężkie, ważyły prawie 120 km. I ciągle się wywracały. Tamte zastrugi wiatr uformował w osi północ-południe. Czyli w kierunku mojej drogi. Sanie ciągle się blokowały. Natomiast teraz zastrugi wyrastały w osi wschód-zachód i łatwiej się je omijało.
Raczej po płaskim, ale nie do końca. Jestem na płaskowyżu antarktycznym na wysokości 2700 m n.p.m., ale czuję, jakbym był na 4500 m n.p.m. A to dlatego, że atmosfera jest tu niezwykle cienka. Mimo że idę po płaskim, to mam problemy z oddechem. To frustrujące. Głowa by chciała, a płuca i nogi nie mogą. Codziennie pokonuję więc takie same dystanse, jak na najtrudniejszym odcinku, a mam wrażenie, że wkładam w to więcej energii. No i ten śnieg…
Ma konsystencję piasku. Najłatwiej wyobrazić to sobie tak: kładziesz ciężkie sanie na plaży w Sopocie, próbujesz je ciągnąć i czujesz olbrzymi opór.
Jest też bardzo zimno. Świeci słońce, prawie nie wieje, ale gdy tylko ściągam na chwilę rękawice, to zaraz muszę zanurzać palce w kubku z gorącą herbatą. Odczuwalna temperatura spada poniżej minus 40 stopni Celsjusza, łatwo można się odmrozić. Trzeba uważać na każdą drobną czynność.
Postaram się zakończyć wyprawę w piątek nad ranem polskiego czasu.
Dzień, może dwa. W pobliżu stacji badawczej Amundsen-Scott. Sezon kończy się 20 stycznia. Do tego czasu wszyscy muszą dotrzeć na biegun.
Zostaną podjęci z trasy i nie zrealizują celu, który sobie postawili.
Powinno wystarczyć mi jedzenia, a także paliwa, które służy do roztapiania śniegu i gotowania. Skończyło mi się salami, witamina C i ser. Kończy się też masło.
O kokosowych markizach nyskich. Babcia zawsze miała je dla mnie w barku. Ciekawe, czy je dalej produkują?
Przy okazji wyprawy, na Gazeta.pl powstaje podcast "Bieguny". W czwartym odcinku o coraz większej liczbie turystów na Antarktydzie i ich wpływie na biały kontynent opowiada żeglarz Krzysztof Jasica.
Wyprawa na biegun południowy jest kosztowna. Mateusza można wesprzeć tutaj >> w zamian za limitowaną książkę "Piąta Strona Świata", czekan lub termos z wyprawy. Po wyprawie może też wziąć udział w losowaniu nart, w których polarnik spróbuje zrealizować swój cel.