To jedno z największych komputerowych oszustw. Pasek postępu bardzo często niczego nie reprezentuje, albo jest bardzo niedokładny. Powodów jest kilka.
Czasami twórcy aplikacji czy stron w ogóle nie zadają sobie trudu, by pasek, który widzimy na ekranie był uwarunkowany jakimiś procesami. Często pasek jest jedynie animacją wykonaną we Flashu. Patrzenie na przesuwający się pasek postępu ma nas uspokoić, dać poczucie że "coś się dzieje".
Są też paski postępu, które faktycznie coś reprezentują. Ale nie działają jak trzeba. Dlaczego? Bo komputery nie potrafią... przewidywać przyszłości. Kiedy instalujemy program, albo kopiujemy plik widzimy, że pasek postępu się przesuwa. Komputer nie wie jednak, ile zajmie mu przeniesienie określonej ilości danych, stworzenie określonej ilości plików. Może to oczywiście w jakiś sposób obliczać, ale ważniejszy jest sam proces przenoszenia danych czy instalowania aplikacji.
A my mamy naturalną tendencję do panikowania gdy pasek postępu zamiera. Dlatego czasami przesuwa się na ekranie, osiąga 99% po to, byśmy czasem nie próbowali przerywać procesu instalacji.
Pasek postępu nie może być też zawsze reprezentatywny dlatego, że mylimy dwie kwestie. Wydaje się nam, że pasek postępu reprezentuje czas, jaki pozostał do wykonania zadania, gdy tymczasem może on reprezentować ilość pracy, którą należy wykonać. Może się zatem okazać, że 90% zadania uda się wykonać w minutę, a 10% zdania w trzydzieści. Właśnie z tego względu irytujemy się, gdy pasek postępu osiąga 99% i "zamiera".
Fenomen paska postępu stał się obiektem badań Carnegie Mellon University. Konkluzja jest następująca: animacja paska postępu na wpływ na subiektywne odczucia osoby go obserwującej. Nawet jeśli sam proces trwa dokładnie tyle samo. Jeśli pasek postępu będzie poruszał się skokowo, z pauzami pomiędzy poszczególnymi skokami, uznamy proces ładowania za wolny. Wystarczy jednak, że poszczególne etapy wykonywania procesu będą wyświetlać się jako coraz szybsze. Wtedy obserwując pasek ładowania uznamy cały proces za szybszy. Chociaż oba trwają dokładnie tyle samo.
Są alternatywą dla paska postępu. Występują w dwóch wersjach: albo po prostu się kręcą, nie prezentując żadnej wartości liczbowej, albo są wyposażone w różnego rodzaju licznik, który ma nam ukazać zaawansowanie procesu.
Podstawowym zadaniem takiego kręcącego się kółeczka jest przekonanie nas, że "coś się w ogóle dzieje". Wyobraźmy sobie, że włączamy komputer Apple i nie widzimy takiego kółka - przez kilkanaście sekund możemy obawiać się, że maszyna nie reaguje. Animacja upewnia nas, że zaraz zobaczymy ekran startowy. Daje nam złudne poczucie kontroli.
Podobnie działa kółeczko wyświetlane przy uruchamianiu aplikacji czy ładowaniu strony.
Programiści mogą nami manipulować sterując tempem animacji kółeczka. Jeśli będzie obracać się bardzo wolno pomyślimy, że coś jest nie tak, że mamy problem z łączem, albo komputerem. Jeśli będzie obracać się płynnie będziemy sądzić, że wszystko idzie jak należy. Tymczasem ikonka może być zwykłym GIF-em, malutkim plikiem, który szybko się załaduje i będzie "oszukiwał nas", że wszystko działa płynnie, podczas gdy proces, na ukończenie którego czekamy będzie przebiegał z problemami.
Najbardziej wyrafinowane kłamstwo wykorzystujące kręcące się kółko to generatory różnego rodzaju ofert. "Poczekaj, właśnie wybieramy dla ciebie najlepsze hotele", "Poczekaj, wyszukujemy filmy, które spełniają twoje kryteria" - informuje nas komputer, a my obserwując kręcące się kółko wierzymy, że właśnie to się dzieje. Tymczasem ma to efekt głównie psychologiczny, tak naprawdę oferta nie jest "specjalnie dla nas", mamy w to po prostu uwierzyć.
Kiedy korzystamy z Messengera, programu pocztowego, Facebooka widzimy ikonkę "odśwież", albo uczymy się, że przesuwając ekran do samego dołu "odświeżamy" zawartość serwisu. Tymczasem często ma to jedynie działanie psychologiczne: program albo sam automatycznie popiera nowe treści, albo ignoruje naszą dziesiątą prośbę o pobranie czegoś z serwera. My sądzimy, że coś się dzieje, że mamy na coś wpływ, a tymczasem nie wiemy tak naprawdę, co się dzieje. Czy przycisk lub funkcja "odśwież" działa zależy tylko od twórcy interfejsu.
Komunikatory oszukują nas, bo ich twórcy nauczyli się tego od... inżynierów tradycyjnej telefonii. Podczas rozmowy za pomocą Skype'a czy innej aplikacji tego typu usłyszymy różnego rodzaju szumy, hałasy. Często są one... sztucznie generowane. Po co? Pamiętacie jeszcze tradycyjne telefony? I piszczący dźwięk słyszany po podniesieniu słuchawki? Pojawiał się właśnie po to, by dać nam czytelny sygnał, że telefon działa. Rozmawiając z kimś również chcemy mieć pewność, że połączenie nie jest przerwane - słyszymy więc delikatny szum, który różni się od całkowitej ciszy.
Coraz bardziej zapominamy jak brzmiały tradycyjne aparaty, ale smartfony nam o tym przypominają. Przy wykonywaniu zdjęcia słyszymy dźwięk - właśnie taki, jaki wytwarzają stare aparaty. Dźwięk migawki mógłby przecież zostać zastąpiony przez inny, ale twórcy interfejsu chcieli, byśmy nie czuli różnicy, byśmy podświadomie kojarzyli moment wykonania zdjęcia z właśnie takim dźwiękiem.
Aplikacje tego typu były szczególnie popularne, gdy większość smartfonów dostępnych na rynku wciąż miała małe zasoby. Jednak i dziś ich używamy - zabijamy poszczególne wątki chcąc przyspieszyć pracę urządzenia. Tymczasem "zabić" da się tylko ograniczoną ilość procesów. Wiele z tych, które zabijamy uruchamiają się od nowa powodując jeszcze większe zużycie energii.
Wielu użytkowników korzysta z trybu incognito żyjąc w przekonaniu, że ich prawdziwa tożsamość jest chroniona. Tak naprawdę to rodzaj oszustwa, który ma nas uspokoić. Dla dostawcy internetu jesteśmy tak samo "widzialni", jakbyśmy używali normalnego trybu.
Tryb incognito pozwala na przeglądanie stron internetowych anonimowo - odwiedzane witryny nie zapisują się w historii przeglądarki. Podczas anonimowej sesji nie zostaniemy też "skojarzeni" przez serwer na podstawie ciasteczek czy zapamiętanych haseł.
Przeglądając internet w ten sposób większość użytkowników sądzi, że jest dla administratorów stron anonimowa. Niestety najnowsze testy, które opisuje serwis Zaufana Trzecia Strona dowodzą, że zidentyfikowanie użytkownika korzystającego z trybu incognito jest niezwykle proste.
Tryb incognito polega na zmianie sposobu komunikacji z serwerami. Przeglądarka stosuje HSTS (HTTP Strict Transport Security). Oznacza to, że cała komunikacja jest realizowana przez bezpieczny protokół HTTPS - nikt nie powinien więc takiej komunikacji podsłuchać.
Niestety, HSTS został stworzony w na tyle niedoskonały sposób, że znana o lat luka również dziś sprawia, że korzystanie z trybu incognito nie zapewnia anonimowości. Zaufana Trzecia Strona wyjaśnia ten mechanizm.
Później wystarczy odpytać przeglądarkę, również działającą w trybie incognito, o ten zapisany w kodzie strony kod. Istnieje spora szansa, że nasza sesja zostanie więc skojarzona.
Otwórzcie tę stronę, następnie otwórzcie nowe okno w trybie incognito, ponownie załadujcie w nim testowy adres i odświeżcie stronę (to konieczne, szczególnie w przypadku Chrome). Każda z naszych przeglądarek dała się w łatwy sposób namierzyć. Administrator odwiedzanej strony korzystający z podobnego narzędzia może więc nas w łatwy sposób zidentyfikować.
Zaufana Trzecia Strona wyjaśnia, że problem w większości przeglądarek rozwiązuje kasowanie ciasteczek. Użytkownicy sprzętu Apple są w gorszej sytuacji.
Tryb incognito nie zapewnia więc nam anonimowości - warto o tym pamiętać.