Tego rodzaju zalewy uzbrojenia określonego rodzaju zdarzają się regularnie. Swego czasu na targach pojawiały się liczne systemy przeciwlotnicze, gdy MON zastanawiał się co kupić w ramach programu Wisła (kupiono amerykańskie Patrioty) i Narew (deliberacje trwają). Kiedy indziej na tapecie były śmigłowce (najpierw wybrano Caracale, potem kupiono symbolicznie 4 S-70i Blackhawk), a w zeszłym roku propozycje modernizacji czołgu T-72 (zdecydowano się na "modyfikację" po kosztach).
W tym roku wyraźnie widać, że "modne" stały się niszczyciele czołgów. Wojsko chce formalnie kupić niszczyciele czołgów w ramach programu Ottokar-Brzoza (od nazwiska zasłużonego generała Ottokara Brzozy-Brzeziny, twórcy artylerii Legionów). Nie będzie to największy z zakupów MON, ale sprawa jest na tyle świeża (program ogłoszono na początku roku), że wszystkie karty są jeszcze na stole. Nie ma pewności, jak przyszłe niszczyciele czołgów mają wyglądać, przynajmniej oficjalnie, więc na targach pojawił się szereg propozycji mających zainteresować wojskowych.
Większość propozycji pokazały firmy wchodzące w skład państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Największą i na pewno potencjalnie najdroższą przedstawiła Huta Stalowa Wola. Na produkowanym licencyjnie południowokoreańskim podwoziu K9 umieszczono kilka kontenerów na rakiety przeciwpancerne. Na targach były różne, ale w informacjach prasowych HSW wyraźnie stawia na pocisk Brimstone europejskiego koncernu MBDA. To nowoczesna i duża rakieta, mogąca pokonać kilkanaście kilometrów i zaatakować cel, którego załoga samego niszczyciela nie będzie mogła dostrzec ze swojej pozycji, schowana bezpiecznie gdzieś za lasem czy wzgórzem.
Gliwicka firma OBRUM zaproponowała Uniwersalne Modułowe Podwozie Gąsienicowe Anders z zamontowanymi na dachu kontenerami dla rakiet. Anders to bardzo nieszczęśliwa konstrukcja, która powstała jako nowy transport opancerzony polskiego wojska, ale została odrzucona. Później miała być czymś w rodzaju lekkiego czołgu, ale też nie doszło do realizacji. Teraz wraca w kolejnym wcieleniu.
Najbardziej budżetowa z propozycji PGZ jest przygotowana przez Wojskowe Zakłady Mechaniczne w Poznaniu wersja starego transportera BWP-1 z wyrzutniami rakiet na dachu. Poznańskie zakłady zajmują się remontami i modernizowaniem dzisiaj już bardzo zabytkowych radzieckich wozów. Szukają też sposobów na ich zagospodarowanie w przyszłości. Zrobienie z nich niszczycieli czołgów byłoby swoistym recyclingiem sprzętu, który już dawno powinien być na emeryturze.
Alternatywną wersję niszczyciela czołgów pokazała też prywatna firma AMZ z Kutna. Na swoim kołowym transporterze opancerzonym Bóbr umieścili makietę wyrzutni rakiet Spike. To byłaby zapewne najlżejsza i najtańsza opcja, jednak nie pasuje do wymogów wojska, które wymaga, aby niszczyciel czołgów był pojazdem gąsienicowym. Wielu specjalistów w mediach branżowych nie może zrozumieć tego wymogu, gdyż oznacza zakup stosunkowo dużych i drogich pojazdów, trudniejszych do ukrycia. To raczej rzadkość w skali globalnej, ponieważ poza Rosją obecnie praktycznie nie produkuje się takich wozów, stawiając na znacznie lżejsze i tańsze pojazdy kołowe.
Co istotne, wszystkie prezentowane w Kielcach pojazdy były bardzo ogólnymi demonstratorami, zrobionymi na szybko i prowizorycznie. To bardziej deklaracje chęci i możliwości, niż propozycje docelowych niszczycieli czołgów. Przedstawiciele PGZ podkreślają, że makiety rakiet widoczne w wyrzutniach (które same w sobie są też makietami) to tylko luźne sugestie, bowiem można będzie tam umieścić taką, jakiej zapragnie wojsko. Na razie nie wiadomo, jaka to będzie.
Widać wyraźnie, że wielką chęć na uzbrojenie polskich niszczycieli czołgów ma koncern MBDA, który intensywnie promuje swoje Brimstone'y. Zostało nawet zawarte porozumienie o współpracy z PGZ i konkretna umowa o ulokowaniu części produkcji pocisków w należącej do Grupy firmy Mesko.
Europejczycy będą musieli jednak rywalizować z mającymi bardzo silną pozycję w Polsce Amerykanami, którzy oferują pocisk Hellfire produkowany przez koncern Lockheed Martin. Trzecim graczem są Izraelczycy z ich pociskiem Spike, którego jedna wersja jest już produkowana licencyjne w Mesko.
Nie wiadomo, kiedy program niszczyciela czołgów doczeka się finalizacji i czy znajdą się nań pieniądze. Nowe pojazdy miałyby trafić na uzbrojenie pułku przeciwpancernego w Suwałkach. Obecnie jest on wyposażony w antyczne rakiety Malutka odpalane z równie antycznych transporterów BRDM-2. Nowe niszczyciele czołgów byłby dla żołnierzy pułku skokiem w nadświetlną, ponieważ mają umożliwić im względnie bezpieczne atakowanie wroga z ukrycia, na dystansie kilkunastu kilometrów. Na dodatek z dużą szansą powodzenia zniszczenie celu, jaką dają nowoczesne rakiety w przeciwieństwie do Malutkich.
Poza mobilnymi wyrzutniami pocisków przeciwpancernych polskie wojsko kupuje i chce kupować też takie przenoszone ręcznie przez żołnierzy. Na targach podpisano umowę na zakup małej partii amerykańskich przeciwpancernych pocisków kierowanych (ppk) Javelin od koncernu Lockheed Martin. Mają trafić do WOT.
Z zaskoczenia zaprezentowano też polski ppk Moskit stworzony przez Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia. Wcześniej nic o nim nie było wiadomo, a ma już być w fazie wstępnych testów. Teoretycznie mógłby być tańszą alternatywą dla drogich pocisków Spike produkowanych na izraelskiej licencji. Te mają być bardzo drogie, rzędu kilkuset tysięcy złotych sztuka, choć oficjalnie cena jest nieznana. Żołnierze mają jednak żartować, że "strzelają mieszkaniami". Dla porównania ppk Javelin kosztują Pentagon 174 tysiące dolarów za sztukę. Nie wiadomo, ile zapłaci WOT.