X-37B - zagadkowa misja kosmiczna

Od kilku miesięcy nad naszymi głowami lata tajemniczy bezzałogowy pojazd kosmiczny. Co tam robi i czym de facto jest, wie tylko amerykańskie wojsko

Co kilkanaście dni z Polski można zobaczyć niepozorny punkt przesuwający się nad południowym horyzontem. Te nie zwykły satelita, ale efekt niezwykłego kosmicznego przedsięwzięcia.

Cóż to jest i co robi nad naszymi głowami? Nad tym zastanawiają się od wielu miesięcy zarówno amatorscy obserwatorzy nieba, jak i analitycy zajmujący się kosmosem. To pytanie spędza sen z oczu także służbom specjalnym wielu krajów. Tylko amerykańscy wojskowi znają pełną odpowiedź.

Z NASA do DARPA

Tajemniczym obiektem jest niewielki dron kosmiczny X-37B skonstruowany w pracującym dla wojska kalifornijskim ośrodku badawczym Phantom Works, który należy do koncernu Boeing. X oznacza pojazd eksperymentalny.

X-37B przypomina z wyglądu cygaro z dwoma parami skrzydeł i jest promem, tj. statkiem wielokrotnego użytku. W porównaniu z wahadłowcami, które do niedawna użytkowała NASA, to maleństwo: ma pięć razy mniejszą rozpiętość skrzydeł, jest ponad cztery razy krótszy i 20 razy lżejszy. I nie zabiera na pokład ludzi - jest zdalnie sterowany z Ziemi. Za to może pozostawać na orbicie przez długie miesiące. W kosmos wynosi go rakieta Atlas-V (największa w dyspozycji Amerykanów), wraca samodzielnie lotem szybowca i ląduje na pasie startowym jak samolot.

Tak dużo o nim wiadomo tylko dlatego, że pojazd narodził się jako konstrukcja cywilna. Zamówiła go NASA do badania nowych technologii, które miały być użyte do budowy następcy starzejących się promów. Na bazie X-37 miała powstać taksówka do wożenia astronautów na stację kosmiczną. Ale w 2004 r. koszty przerosły możliwości NASA. Dlatego zrezygnowała ona z projektu i przekazała go Pentagonowi pod skrzydła słynnej DARPA, czyli Agencji Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych.

Od tej chwili X-37B spowiły mroki tajemnicy. Nie bardzo wiadomo, co wozi w swym luku bagażowym i do czego ma służyć. Wojskowi przyznali tylko, że w dziewiczym locie orbitalnym, który trwał od 22 kwietnia do 3 grudnia 2010 r., miały być testowane kluczowe systemy - nawigacji, awioniki, powłoki termicznej.

Po raz drugi X-37B wystartował w kosmos 5 marca zeszłego roku. I na razie nie wrócił. Amatorscy obserwatorzy satelitów, przed których oczami nic się nie ukryje, niemal od razu obliczyli parametry orbity - jest ona nachylona ok. 43 stopni wobec płaszczyzny równika i przebiega 300 km nad powierzchnią Ziemi. Nie milkną też spekulacje, jakie zadanie X-37B tym razem dostał do wykonania.

Co z tą orbitą?

Z pewnością dla wojska taki mały skrzydlaty prom orbitalny jest na wagę złota. Można go w każdej chwili posłać na orbitę, żeby przypatrywać się z góry zapalnym punktom na mapie świata. W irańskiej prasie oczywiście od razu oskarżono Stany Zjednoczone, że X-37B jest prototypem nowej generacji bezzałogowych dronów, które mają służyć do szpiegowania, a może też atakowania wrogów Ameryki. I kto wie, czy nie bez racji. Brian Weedon, doradca Secure World Foundation, organizacji zajmującej się bezpiecznym wykorzystaniem przestrzeni kosmicznej, zwraca uwagę na to, że jak na statek szpiegowski X-37B ma dość nietypową orbitę. Satelity obserwacyjne zwykle przelatują nad biegunami Ziemi, co umożliwia im zaglądanie w każdy zakątek świata. X-37B krąży tylko nad obszarami poniżej 43. stopnia szerokości geograficznej. Jeśli jednak szpieguje, to w zasięgu jego kamer znajdują się m.in. Bliski Wschód i Afganistan.

Wielu ekspertów twierdzi jednak, że to za drogi statek, by używać go tylko do fotografowania Ziemi. Niektórzy uważają, że jego podstawowym zadaniem będzie ściąganie zepsutych satelitów wojskowych albo nawet ich reperowanie na orbicie, wymiana zużytych akumulatorów lub tankowanie baków z paliwem. Miniprom ma własne silniki, dzięki którym może manewrować.

X-37B mógłby też zbliżać się do statków kosmicznych wrogich państw, a nawet je niszczyć. Na początku tego roku w mediach gruchnęła wieść, że podstawowym celem misji jest śledzenie chińskiego bezzałogowego statku Tiangong-1, czyli "niebiańskiego pałacu". Jest to prototyp chińskiej stacji orbitalnej, na razie jednomodułowy, wyniesiony na orbitę we wrześniu zeszłego roku. Chińczycy nie ukrywają, że ich stacja ma służyć także celom militarnym, nic więc dziwnego, że Amerykanie mogą być ciekawi, jak wygląda i jakie są jej możliwości.

Problem w tym, że - jak szybko sprawdzili specjaliści - oba statki dość rzadko spotykają się w kosmosie, a jak już się do siebie zbliżają, to ich orbity przecinają się niemal pod kątem prostym. To oznacza, że mijają się z prędkościami 8000 km/godz., co szpiegowanie czyni praktycznie niemożliwym.

James Oberg, były pracownik NASA i potem dziennikarz specjalizujący się w zagadnieniach podboju kosmosu, uważa, że X-37B nie ma atakować wrogich satelitów, ale raczej bronić się przed nimi. Jego zdaniem Pentagon, przewidując chińską ekspansję militarną w kosmosie, testuje systemy alarmowe i obronne dla własnych satelitów.

Oczywiście w internecie pojawiają się jeszcze bardziej spiskowe teorie - że zarówno X-37B, jak i chiński Tiangong-1 zostały posłane, by obserwować wzmożoną aktywność UFO, o czym rzecz jasna rządy nie chcą obywatelom pisnąć słówka.

X-37B ciągle nadaje

Najbardziej prawdopodobną hipotezę, choć też najmniej sensacyjną, postawił australijski analityk kosmosu dr Morris Jones. Według niego w luku bagażowym X-37B znajdują się kluczowe części mechaniczne lub elektroniczne używane w najnowszych wojskowych satelitach. Amerykanie mieli bowiem w ostatnich latach stracić wiele cennych maszyn szpiegowskich i nie bardzo wiedzą, z jakiego powodu. Kiedy X-37B wróci na Ziemię, inżynierowie zbadają, który z kluczowych systemów mógł zawieść i dlaczego.

Nie wiadomo, jak długo X-37B może prowadzić taki test. Zasilają go akumulatory i baterie słoneczne. Te ostatnie wysuwają się z luku bagażowego, który jest mniej więcej rozmiaru bagażnika pikapa. Dzięki bateriom słonecznym miniprom może przebywać na orbicie dłużej niż prom załogowy. Na oficjalnych stronach amerykańskich sił powietrznych znajduje się informacja, że może spędzić na orbicie do 270 dni. Ale ten czas minął już w listopadzie, co dowodzi tylko tego, że nie można za bardzo wierzyć w to, co o X-37B mówią oficjalne komunikaty.

Piotr Cieśliński - redaktor działu naukowego w "Gazecie Wyborczej"

Gdzie i kiedy można zobaczyć X-37B?

Satelita widoczny jest co kilkanaście dni na południowym niebie, nisko nad horyzontem. Szczegółowe daty i godziny przelotu można ustalić na stronie  www.heavens-above.com

Za każdym razem X-37B pojawia się z prawej strony (od zachodu) i jest widoczny przez około dwie minuty. Jego jasność wynosi około 4 magnitudo, tyle co dość słabe gwiazdy. Dlatego najlepiej wybrać się na obserwację w miejsce dość ciemne, poza miasto.

Więcej o: