Elektrownia wodna stała się jednym z elementów walki o władzę w regionie pomiędzy Kairem a rosnącą w siłę Addis Abebą. Ma się ona stać elementem zapory Wielkie Etiopskie Odrodzenie, o pojemności 74 mld m3. Jeśli powstanie, będzie to największa zapora w Afryce i siódma co do wielkości na świecie. Około 8500 robotników pracuje tam na trzy zmiany, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Egipt obawia się, że wielki obiekt znacznie ograniczy ilość wody, która płynie w dół Nilu.
- Egipt nie może żyć bez Nilu - powiedział w ubiegłym miesiącu Mohamed Abdel-Ati, egipski minister nawadniania i zasobów wodnych. - Egipt rozumie prawo Etiopii do rozwoju, ale Etiopia musi udowodnić praktycznie, że tama nie zaszkodzi Egiptowi - dodał.
Etiopia zapewnia, że konstrukcja nie obniży poziomu wody w Nilu, lecz pomoże ją oczyścić i utlenić. Podkreśla, że obiekt postawiono na obszarze, który nie nadaje się pod uprawę roli, a więc woda ze zbiornika nie posłuży do irygacji. Addis Abeba zapewnia, że jedynym celem projektu jest energia produkowana w elektrowni wodnej. Prąd ma rozświetlić Etiopię, ale i być sprzedawany za granicę.
Projekt ma wesprzeć szybko rozwijającą się gospodarkę etiopską, a także być symbolicznym powrotem do czasów świetności Cesarstwa Etiopii po epoce wielkiego ubóstwa. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego, gospodarka Etiopii wzrosła w ubiegłym roku o 9 proc., co jest jednym z najlepszych wyników na świecie.
Dlaczego robi to dopiero teraz? - Etiopia nie wykorzystywała rzeki do rozwoju, ponieważ brakowało nam finansowania. Teraz jesteśmy w stanie samodzielnie inwestować - powiedział w ubiegłym roku premier Etiopii Hailemariam Desalegn.
- Spór dotyczy czegoś więcej niż wody - powiedział Rashid Abdi, szef badań nad Rogiem Afryki w think tanku International Crisis Group. Jego zdaniem, to konflikt dotyczący tego, kto powinien być regionalnym hegemonem: Egipt czy Etiopia.
Zwłaszcza, że w ramach umowy jeszcze z czasów kolonialnych prawo do 90 proc. płynącej Nilem wody miały Egipt i Sudan. Od dawna protestuje przeciw temu Etiopia, na terenie której znajduje się 86 proc. Nilu Błękitnego.
Sytuacja jest napięta, ale Egipt zapewnia, że "nie pójdzie na wojnę ze swoimi braćmi".