Od kilku tygodni część komentatorów politycznych spekulowała, że przedłużające się w parlamencie prace nad ustawą budżetową na 2018 r. to celowa zagrywka PiS, który chce w ten sposób doprowadzić do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Gdyby bowiem budżet nie został uchwalony w narzuconym przez konstytucję terminie, prezydent mógłby zarządzić skrócenie kadencji Sejmu.
Atmosferę podgrzewało dodatkowo zamieszanie w szeregach opozycji związane z głosowaniem nad obywatelskim projektem ustawy o prawach kobiet. W dużej mierze to za sprawą posłów opozycji projekt, zamiast trafić do dalszych prac w komisjach sejmowych, wylądował w koszu. Komentatorzy uważali, że prezes PiS Jarosław Kaczyński może chcieć wykorzystać rozbicie opozycji, do zdobycia jeszcze większej przewagi w parlamencie.
Teraz wiadomo już, że przedterminowych wyborów nie będzie. W każdym razie nie z powodu budżetu na 2018 r.
Prezydent musi podpisać budżet
Termin zakończenia prac nad budżetem na dany rok upływa z końcem stycznia. Tymczasem w piątek Senat przyjął ustawę budżetową na 2018 r., wcześniej uchwaloną przez Sejm, bez poprawek. Oznacza to, że nie wróci już ona do Sejmu, lecz powędruje na biurko prezydenta. Ten ma 7 dni na jej podpisanie. Nie może przy tym zawetować budżetu, ani odesłać go do Trybunału Konstytucyjnego.
To wyjątkowa sytuacja. Konstytucja chroni w ten sposób rząd przed sytuacją, w której nieprzychylny mu prezydent, wetując budżet, mógłby próbować paraliżować funkcjonowanie państwa. W przypadku PiS i prezydenta Andrzeja Dudy, takiego zagrożenia wprawdzie raczej nie ma, ale i tak konstytucja jest tu bezpiecznikiem.
W piątkowym głosowaniu za przyjęciem budżetu bez poprawek opowiedziało się 60 senatorów, przeciw było 25, jeden wstrzymał się od głosu.
41,5 mld zł deficytu w kasie państwa
Ustawa budżetowa na 2018 r. przewiduje, że dochody budżetu państwa wyniosą 355,7 mld zł (w budżecie na 2017 r. było to 325,4 mld zł), a wydatki 397,2 mld zł (384,8 mld zł). Deficyt w kasie państwa nie będzie mógł być wyższy niż 41,5 mld zł. W zeszłorocznym budżecie dopuszczalna dziura w kasie państwa była znacznie wyższa i wynosiła 59,3 mld zł. Dziś wiadomo już, że wykonany deficyt był mniejszy, ale oficjalnych danych o jego wysokości jeszcze nie ma.
Rząd, który przygotował projekt budżetu na 2018 r. zapewnia, że jest on bezpieczny i prorozwojowy. Gwarantuje całkowite finansowanie programów 500+ i Mieszkanie+. Na pierwszy z tych programów rząd chce przeznaczyć w tym roku aż 25 mld zł. Policzył też, że obniżka wieku emerytalnego będzie kosztowała budżet ponad 9 mld zł. W sumie wydatki na emerytury i renty mają się zwiększyć o około 19 mld zł, na zdrowie o niemal 6 mld zł, a na obronność o 4 mld zł.
Pieniądze na te cele mają pochodzić, jak mówił wicepremier, a teraz premier Mateusz Morawiecki, ze „skutecznej odbudowy różnych dochodów budżetowych i uszczelnienia systemu podatkowego”. Eksperci podatkowi zwracają wprawdzie uwagę, że o spektakularne efekty uszczelniania systemu podatkowego w postaci wysokich dodatkowych wpływów, będzie w tym roku trudniej niż w poprzednim, ale rząd nie podziela tych obaw.
Ostrożnie założone 3,8 proc. wzrostu, więcej z podatków
Budżet ‘2018 opiera się na założeniu, że nasze PKB wzrośnie o 3,8 proc. (ekonomiści i instytucje finansowe mówią dziś, że wzrost może sięgnąć 4,5-4,6 proc.). Ceny towarów i usług mają wzrosnąć o 2,3 proc. (inflacja średnioroczna), a konsumpcja o 5,9 proc. I to właśnie konsumpcja ma nadal napędzać naszą gospodarkę. Wspomoże ją eksport. Rząd liczy tu także na inwestycje. Ruszyć mają zwłaszcza te publiczne, co będzie miało związek z wydatkowaniem na inwestycje pieniędzy z budżetu UE. Powoli rosnąć mają też inwestycje prywatne.
Budżet przewiduje waloryzację emerytur i rent, o 2,7 proc. od 1 marca. Będzie też dalsze wsparcie dla górnictwa. Od stycznia w górę poszła kwota wolna od podatku w PIT, jest to jednak mały ruch, a na wyższą ulgę mogą liczyć jedynie osoby z niskimi dochodami. O obiecywanej powszechnej podwyżce kwoty wolnej do 8 tys. zł nie ma mowy. Nie ma też obniżki stawek VAT. Jest za to nowy podatek - od galerii i centrów handlowych oraz biurowców. Wyższy podatek zapłacą też osoby, które uzyskują wysokie dochody z wynajmu mieszkań.
Wyższe dochody z uszczelnienia systemu podatkowego ma przynieść budżetowi dalsze wzmacnianie służb skarbowych, budowa systemów informatycznych do kontroli i analizy danych o dochodach i transakcjach podatników. Pomóc ma podzielona płatność VAT, czyli - jak wierzy rząd - cudowny lek na wyłudzenia tego podatku.
Ekonomiści kręcą nosami
Choć ekonomiści raczej zgodnie twierdzą, że rządowi uda się bez większych kłopotów zrealizować budżet ‘2018, to część z nich kręci jednak nosami. Od dawna przekonują, że przy tak dobrej koniunkturze w gospodarce, deficyt budżetu powinien być znacznie niższy. Ba, niektórzy mówią wręcz o tym, że w ogóle nie powinno go być.
Co więcej, choć deficyt całego sektora finansów publicznych (a więc nie tylko rządu, ale też samorządów i rożnych funduszy państwowych) ma się w tym roku utrzymać poniżej dopuszczalnej w UE granicy 3 proc. PKB, to według rządu ma on wzrosnąć do 2,7 proc. To powód do niepokoju. – W czasach dobrej koniunktury powinniśmy poprawiać stan finansów państwa, po to, by przygotować je na gorsze czasy. Rząd tymczasem zwiększa wydatki i ogranicza w ten sposób naszą poduszkę bezpieczeństwa – tłumaczył w rozmowie z serwisem Next.gazeta.pl Jakub Borowski.
Deficyt sektora finansów publicznych będą w tym roku napędzały samorządy, które będą potrzebowały pieniędzy na wkład własny w inwestycje współfinansowane przez UE. Jeśli tych inwestycji będzie dużo, deficyt może zbliżyć się w okolice 3 proc. PKB. Przekroczenie tego pułapu, będzie nam grozić objęciem unijną procedurą nadmiernego deficytu. To oznaczałoby konieczność zaciskania pasa i obcinania wydatków państwa, a tego rząd bardzo nie chce.