Najwyższa Izba Kontroli (NIK) opublikowała raport, z którego wynika, że służby, które odpowiadają za kontrolę żywności, nie badają dokładnie dodatków znajdujących się w produktach. Co więcej, nie weryfikują również dokładnie, czy to, co napisane jest na opakowaniu, zgadza się z tym, co jest w środku. Oprócz tego, sprawdzają tylko limit danego "E" w produkcie, nie biorąc pod uwagę ich kumulacji w codziennej diecie.
To duży problem. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Polsce, podobnie jak w innych krajach rozwiniętych, ok. 70 proc. diety przeciętnego konsumenta stanowi żywność przetworzona, która zawiera substancje dodatkowe, a lista dodatków, które są dopuszczalne do stosowania, liczy obecnie ponad 330 pozycji.
Liczba dodatków do żywności fot. NIK
Są to na przykład konserwanty, barwniki, wzmacniacze smaku, przeciwutleniacze, emulgatory i stabilizatory. Zawiera je coraz więcej produktów. Przeciętny konsument spożywa w ciągu roku ok. 2 kg substancji dodatkowych.
Niewiele jest produktów, do których nie wolno stosować dodatków. Są to m.in. żywność nieprzetworzona, miód, masło, mleko pasteryzowane i sterylizowane, naturalna woda mineralna, kawa, herbata liściasta.
Producenci żywności i instytucje kontrolujące ich działalność zarzekają się, że dodatki do żywności są stosowane zgodnie z prawem i nie stanowią zagrożenia dla zdrowia.
Jednak NIK zwraca uwagę, że przepisy prawa wymagają zapewnienia bezpieczeństwa każdego z dodatków używanych osobno. W żaden sposób nie odnoszą się one do ryzyka wynikającego z obecności w środkach spożywczych więcej niż jednego dodatku, czy ich kumulacji z różnych źródeł.
- czytamy w raporcie.
NIK postanowiła sprawdzić, jak poszczególne instytucje (Inspekcje Sanitarne, Inspekcja Handlowa oraz Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych) radzą sobie z kontrolami nad stosowaniem dodatków. Wnioski nie są zbyt optymistyczne.
Izba alarmuje, że system nadzoru nad stosowaniem dodatków nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa żywności
- czytamy.
Z raportu NIK wynika, że badania laboratoryjne próbek żywności ograniczały się jedynie do wybranych substancji dodatkowych. Żadna z inspekcji nie analizowała zawartości wszystkich dodatków obecnych w danej próbce żywności.
Zwykle wskazywano do badań jedną substancję dodatkową i analizowano ją pod kątem ustalonego dla niej limitu w danym produkcie. Inne dodatki obecne w tym produkcie w ogóle nie były weryfikowane.
- zaznacza NIK.
Zdaniem NIK, tak zorganizowany system badań nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa żywności, w której stosowane są substancje dodatkowe, niepodlegające z różnych przyczyn badaniom laboratoryjnym.
Kontrole próbek żywności fot. NIK
"Z badanych w latach 2016-2018 (I kwartał) przez organy Inspekcji Sanitarnej blisko 9 tys. próbek, zdyskwalifikowano 26 (0,3 proc.). W zleconych przez NIK badaniach laboratoryjnych 35 próbek zakwestionowano 5 próbek (14 proc.) m.in. z powodu obecności niezadeklarowanych na etykiecie dodatków" - czytamy w raporcie.
Dodatki do żywności fot. NIK
Izba zleciła również kontrolę oznakowania produktów spożywczych. Przeanalizowano 501 wyrobów. Tylko w 54 produktach (11 proc.) w składzie zaprezentowanym na etykietach, nie było żadnych substancji dodatkowych. W pozostałych 447 producenci zadeklarowali użycie 132 substancji ponad 2 tys. razy. Rekordową liczbę dodatków znaleziono w kiełbasie śląskiej - aż 19. W sałatce warzywnej było ich z kolei 12.
W oparciu o dane ze zleconych przez NIK badań, zaprojektowano hipotetyczną, ale w praktyce prawdopodobną dietę na jeden dzień, składającą się z pięciu posiłków. W efekcie ustalono, że w przygotowanych z tych produktów daniach konsument spożyłby w ciągu jednego dnia 85 różnych substancji dodatkowych.
- alarmuje NIK.
Jednodniowa dieta fot. NIK
NIK zwraca uwagę, że organy, które odpowiadają za bezpieczeństwo żywności oraz zdrowie publiczne dotychczas nie monitorowały i nie oceniały ryzyka związanego z kumulacją wielu dodatków w produktach spożywczych.
Tymczasem niektóre substancje dodane do jednego produktu, w połączeniu z innym artykułem spożywczym nie będą dla człowieka neutralne. Substancja nieszkodliwa samodzielnie może się nią stać w reakcji z inną, tworząc zagrożenie dla zdrowia.
- czytamy w raporcie.
Zdaniem NIK, najbardziej narażone na przekroczenie akceptowanego dziennego spożycia dodatków (ADI) z dietą, ze względu na niższą masę ciała i upodobania smakowe, są dzieci - głównie w wieku do 10 lat.
Dodatki do żywności fot. NIK
NIK zwraca uwagę, że Główny Inspektor Sanitarny, który nadzoruje jakość zdrowotną żywności, nie wdrażał i nie inicjował działań, które miałyby potwierdzić lub zaprzeczyć, że istnieje ryzyko związane z używaniem substancji dodatkowych.
Izba negatywnie ocenia też działania Inspekcji Sanitarnej, która w ramach kontroli nie weryfikowała procesów technologicznych i tym samym nie kwestionowała zasadności użycia w jednym produkcie nawet kilkunastu różnych dodatków do żywności.
Główny Inspektor Sanitarny twierdził, że procesy produkcji żywności są sprawą producenta. Tymczasem zdarza się, że ten używa kilku substancji dodatkowych w ramach jednej grupy technologicznej, na przykład w badanych parówkach zastosowano aż cztery stabilizatory i aż trzy substancje konserwujące.
- podkreśla NIK.
Najwyższa Izba Kontroli negatywnie oceniła również bierną postawę Głównego Inspektora Sanitarnego. Nie inicjował on, nie organizował i nie prowadził działań informacyjnych przedstawiających społeczeństwu potencjalne zagrożenia.
W ocenie NIK obowiązujący system nadzoru nad jakością żywności jest dysfunkcjonalny. Trudno bowiem zaakceptować sytuację, w której właściwe organy realizują swoje zadania ustawowe bez uwzględnienia kwestii bezpieczeństwa kontrolowanej żywności.
- podsumowuje Najwyższa Izba Kontroli.