Ursula von der Leyen kandydatką na szefową KE. Prof. Stempin: Jest religijna, proamerykańska i prospołeczna

Łukasz Kijek
- Trzy aspekty, czyli: religia, wrażliwość na politykę społeczną i wielkie wyczulenie na amerykańską rację stanu czynią Ursulę von der Layen w kontekście Polski pożądanym szefem unijnego rządu - mówi prof. Arkadiusz Stempin z Uniwersytetu we Fryburgu, kierownik Katedry Integracji Europejskiej im. Konrada Adenauera w WSE Kraków.
Zobacz wideo

Łukasz Kijek: Ursula von der Leyen ma zostać nową szefową KE. Polski rząd uznał to za swój sukces. Słusznie?

Prof. Arkadiusz Stempin: Polska i cała Grupa Wyszehradzka na czele z Viktorem Orbanem sprzeciwiały się kandydaturze Fransa Timmermansa. W tym sensie to jest sukces Polski. To punkt dla Orbana i dla całej Europy Środkowo-Wschodniej, ale porażka dla Unii Europejskiej. Dlaczego? Ursula von der Leyen została wyciągnięta z talii kart Angeli Merkel zakulisowo i trochę impertynencko. Przed wyborami kandydatem na szefa KE był przecież lider chadeckiej frakcji Manfred Weber, frakcji, która wygrała wybory do PE. Cała ta rozgrywka pokazuje, że sukces osiągnęli Merkel i Macron za cenę policzka dla transparencji procedur w UE. Mechanizm zakulisowej rozgrywki szefów państw wygrał, przegrała transparentność i lojalność wobec wyborców.

Powiedział pan "punkt dla Polski i Orbana", ale czy Ursula von der Leyen to jest dobra kandydatka z punktu widzenia Polski?

Z punktu widzenia Polski, Ursula von der Leyen - tak. Jest bardziej religijna niż Angela Merkel czy Jean-Claude Juncker. Jest też bardziej proamerykańska niż wielu innych liderów europejskich. Ursula von der Leyen należy do nielicznych polityków w Berlinie, którzy opowiadają się za zwiększeniem nakładów na obronność w budżecie niemieckim. Ona sama nawet uważa, że prezydent Trump może mieć rację, jeżeli żąda większych nakładów budżetowych od Europejczyków na obronność w NATO. Nie bez kozery dodałbym tu jeszcze fakt, że jako matka siedmiorga dzieci ma zupełnie inną percepcję rzeczywistości społecznej niż na przykład Angela Merkel, w żyłach której płynie bardziej prąd niż krew. Te trzy aspekty, czyli religia, wrażliwość na politykę społeczną i wielkie wyczulenie na amerykańską rację stanu, czynią ją w kontekście Polski pożądanym szefem unijnego rządu.

Polski rząd odtrąbił sukces, ale żaden Polak nawet nie zbliżył się do fotela tych najwyższych stanowisk w UE. Trudno nazwać to sukcesem.

Kluczowe stanowiska obejmą Niemka, Belg, Włoch, Francuzka i Hiszpan. Żaden Polak nie był brany pod uwagę, bo obecny obóz rządzący nie jest kompatybilny z Brukselą. Te procedury prawne, które zostały wszczęte pomimo złagodzenia nastrojów i mimo politycznego biznesu z polskim rządem, nadal istnieją, tak jak aksjologiczna przepaść pomiędzy Warszawą a Brukselą.

A Ursula von der Leyen jak podejdzie do sprawy łamania zasad praworządności?

To jest na pewno próg poniżej percepcji Fransa Timmermansa. Ursula von der Leyen wychodzi z lojalnej stajni politycznej CDU, więc będzie się zachowywała podobnie jak kanclerz Angela Merkel w ostatnich trzech latach po wygranych przez PiS wyborach w Polsce. Subtelnie, dyskretnie, ale bez nabierania wody w usta. Jeżeli działania np. polskiego rządu będą sprzeczne z unijnym prawem, Ursula von der Leyen nie będzie bała się zabrać głosu. Ale na pewno bardziej w aksamitnych rękawiczkach, niż robił to Timmermans.

Ale nie będzie to osoba, która będzie dążyła do wyciszenia tych niewygodnych, na przykład dla Polski i Węgier, tematów?

Na pewno nie będzie wyciszenia, ale nie będzie też eskalacji. Dlatego Mateusz Morawiecki twierdzi, że to jest sukces Polski.

Jednak nie zapominajmy, że Frans Timmermans będzie ciągle wiceszefem KE.

Polska racja stanu nie może domagać się tego, żeby Bruksela przestała przyglądać się temu, co dzieje się w Polsce. Na czele KE ma stanąć Ursula von der Leyen i z tym kandydatem polski rząd może żyć. Prawdopodobnie premier Morawiecki liczy na to, że będzie się łatwiej porozumieć z Ursulą von der Leyen nawet jeśli Frans Timmermans zostanie wiceszefem KE.

Niemiecka prasa pisze między innymi o tym, że po wyborze Ursuli von der Leyen kanclerz Angela Merkel może iść spokojnie na emeryturę. Ursula von der Leyen rzeczywiście może być kopią polityki Merkel?

Ursula von der Leyen wchłaniała opary europejskości od dzieciństwa. Ona ma tę europejskość niejako w DNA, bo w przeciwieństwie do Angeli Merkel, we wczesnej młodości paliła papierosy przed katedrą w Santiago de Compostela czy piła Coca-Colę na Schodach Hiszpańskich w Rzymie, czyli wchłaniała Europę wtedy, kiedy tworzy się fundament i osobowość człowieka na całe życie. W tym sensie nie ma czegoś takiego jak uległość von der Leyen wobec Merkel na stanowisku szefowej KE. Lojalność wobec Merkel była oczywista, kiedy Ursula von der Leyen była ministrem w jej rządzie. Istnieje natomiast zgodność chemii na zasadzie związku wodoru i tlenu pomiędzy Merkel i von der Leyen, ale na tym stanowisku nie będzie ona lewarem w rękach Merkel.

Co ten wybór oznacza dla samych Niemców, którzy przez lata stronili od tego stanowiska? Będzie to pierwsza kobieta w fotelu przewodniczącego KE.

W tym miejscu trzeba wskazać na zdrową politykę prokobiecą w Niemczech. W 2019 to jest kraj na wskroś pacyfistyczny, feministyczny i ekologiczny. To są trzy filary, na których oparte jest dziś niemieckie społeczeństwo, o czym my Polacy mamy dziś marne pojęcie. Niemka na stanowisku szefowej KE jest papierkiem lakmusowym współczesnych Niemiec, jednocześnie rodem ze stajni politycznej Angeli Merkel.

Właśnie Ursula von der Leyen jako minister pracy i spraw społecznych dokonała ogromnej zmiany. To ona zmniejszyła dodatek rodzicielski, a pieniądze przeznaczyła na budowę potężnej sieci przedszkoli i żłobków. Dotychczas mężczyźni w Niemczech pracowali i zarabiali pieniądze, a kobiety zajmowały się dziećmi. Dzięki fundamentalnemu posunięciu von der Leyen udało się zwiększyć aktywność zawodową kobiet.

Ale jako minister obrony nie było już tak skuteczna. Przecież Bundeswehra w ostatnich latach była targana licznymi kryzysami.

Stanowisko ministra obrony jest w Niemczech platformą do łamania politycznych karier. Dotknęło to także von der Leyen, bo po 1990 roku zmniejszono liczebność armii i wydatki na obronność, co sprawiło, że w przeciągu dwóch dekad sprzęt stał się przestarzały. Ona i tak wyszła z tej sytuacji obronną ręką, bo udało jej się zwiększyć wydatki i rozpocząć modernizację. Strukturalnie stan armii niemieckiej wciąż jest niezadowalający.

Dużo większe znaczenie na jej pozycję w resorcie obrony miała jej wypowiedź o armii niemieckiej jako wygodnym przyczółku dla osobowości rasistowskich. Szczególnie w jednym przypadku, kiedy jeden z oficerów zasugerował, by czytać "Mein Kampf" Hitlera, by zrozumieć na czym polega system Bundeswehry w RFN. Co von der Leyen zaczęła piętnować, wywołując burzę w szklance wody i doczekują się mocnej riposty ze strony środowisk wojskowych, które uznały to za potwarz. Ursula von der Leyen nie odstąpiła jednak od swojego stanowiska. W ostatnich miesiącach na jaw wyszła afera z zatrudnianiem doradców w resorcie obrony na zasadzie "przyjaciół i znajomych królika", bez ogłaszania konkursów na stanowiska, co ponadto kosztowało resort kilkadziesiąt milionów euro.

Więcej o: