Jak podała Agencja Reutera, powołując się na źródło związane z saudyjskim przemysłem, w najbliższym czasie władze zamierzają dalej normalnie sprzedawać ropę za granicę, korzystając ze zgromadzonych zapasów.
W sobotę dwie rafinerie saudyjskiego koncernu Aramco stały się celem ataku dronów. Do jego przeprowadzenia przyznali się jemeńscy rebelianci z szyickiego ruchu Huti, z którymi walczy koalicja państw arabskich, kierowana przez Arabię Saudyjską. Wiadomo, że z powodu ostrzału z dronów w obu rafineriach wybuchły pożary, a atak spowodował poważne zniszczenia. Władze zdecydowały o wstrzymaniu wydobycia w zaatakowanych zakładach. Z powodu ataku o ponad połowę zmniejszone zostały zdolności produkcyjne saudyjskiego przemysłu naftowego.
To kolejny atak Huti w ostatnich miesiącach. Rebelianci przeprowadzili serię ataków rakietowych i z użyciem dronów, wymierzonych w saudyjskie bazy lotnicze i inne obiekty. Jak mówią, był to odwet za trwającą od dawna, prowadzoną przez Arabię Saudyjską, kampanię bombową na obszarach opanowanych przez rebeliantów w Jemenie. Cztery lata temu Koalicja Arabska rozpoczęła interwencję wojskową w tym kraju.
Co prawda do sobotniego ataku z wykorzystaniem dronów przyznali się rebelianci z grupy Huti, ale zdaniem sekretarza stanu USA Mike'a Pompeo atak był dziełem Iranu, sojusznika Huti.
Zarzuty USA odrzucił rzecznik irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Abbas Mousavi uznał te oskarżenia za "bezcelowe". Zdecydowanie radykalniejsze stanowisko zajął jeden z dowódców irańskiej Gwardii Rewolucyjnej, który oświadczył, że amerykańskie bazy wojskowe i lotniskowce są w zasięgu irańskich rakiet.
- Każdy powinien wiedzieć, że wszystkie amerykańskie bazy i ich lotniskowce w odległości do dwóch tysięcy kilometrów od Iranu są w zasięgu naszych rakiet - powiedział dowódca Korpusu Sił Lotniczych i Kosmicznych Gwardii Rewolucyjnej Amirali Hadżizadeh. Cytowany przez agencję Tasnim oficer dodał, że Iran zawsze był gotowy na "pełnoprawną" wojnę, czyli wojnę na pełną skalę.