W rozmowie z Wirtualną Polską, na pytanie dziennikarza, dlaczego Polska za myśliwce F-35 ma zapłacić 577 mln zł za sztukę, podczas gdy Belgia kupuje je w cenie 437 mln zł za samolot (mówili o tym m.in. Robert Biedroń czy Szymon Hołownia), Georgette Mosbacher odpowiada, że nie wie dlaczego tak jest, "bo nie mam wglądu w dokładne statystyki i specyfikacje sprzętu". Zaraz jednak zwraca uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze - Polska nie przystąpiła do programu Joint Strike Fighter, który pozwoliłby jej wziąć udział w budowie myśliwca. - Dlatego szansa na jego tańszy zakup po fakcie została zaprzepaszczona - komentuje ambasador USA.
Mosbacher zwraca też uwagę na kwestie biznesowe, tłumacząc, że decydując się na podobne zakupy, ceny zwykle są wyższe. Wymienia także rosnące koszty - stali, paliwa, czy samej produkcji. - Uwaga, że kiedyś F-35 był tańszy, brzmi jak zdziwienie, że np. cena tego samego mieszkania w Nowym Jorku 10 lat temu było o 30 proc. niższa. Politycy, którzy nie rozumieją, że koszty nie są rzeczą stałą, wykazują się naiwnością - argumentuje w rozmowie z WP Georgette Mosbacher.
Czytaj więcej: 18 miliardów złotych za F-35, czyli jednak drożej niż Belgowie. Skąd różnica?
Mosbacher przyznaje, że czuje się sfrustrowana zarzutami, że Stany Zjednoczone traktują Polskę wyłącznie jak łatwy rynek zbytu oraz stronę transakcji, której USA chcą sprzedać sprzęt możliwie najdrożej. Jednocześnie zwróciła uwagę na obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce oraz ich gotowość do działań w obronie naszego kraju.
Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach może sądzić, że matki, żony, ojcowie, bracia i siostry w USA, mając świadomość, że jeśli przyjdzie potrzeba, amerykański żołnierz będzie walczył do końca, wysłaliby go do Polski dlatego, że to się naszemu państwu finansowo opłaca? Czy ktokolwiek sądzi, że za coś takiego da się kupić wystarczająco dużo F-35?
- pyta Mosbacher.
Nie ma ceny za życie amerykańskiego żołnierza i ceny za to, że matki muszą dzwonić przez Skype do swoich dzieci na innym kontynencie, wiedząc, że następnego dnia może się tam coś wydarzyć. Nie jesteście w stanie kupić od nas wystarczająco dużo za życie jednego z tych żołnierzy. Dlatego trudno mi słuchać polityków, którzy rozmawiają tylko o pieniądzach
- dodaje.
Ambasadorka USA w Polsce podkreśliła także, że w jej rozumieniu chęć zakupu F-35 przez Polskę świadczy o tym, że "nie jesteśmy już małym krajem gdzieś w centrum Europy, który żyje na łasce wielkiego sąsiada, Rosji". Jej zdaniem Polska nie powinna popełnić już błędów z przeszłości i być gotowa, by mierzyć się ze współczesnymi zagrożeniami.
- Stany Zjednoczone witają z zadowoleniem decyzję polskiego rządu o zakupie 32 myśliwców F-35 Lightning II Joint Strike Fighter za sumę 4,6 mld dolarów w ramach nadzorowanego przez Departament Stanu programu sprzedaży sprzętu wojskowego za granicę - tak 31 stycznia 2020 r. ambasada USA w Polsce informowała o podpisaniu umowy w Dęblinie. Jednak jak zauważyła "Rzeczpospolita", inwestycja nie przewiduje offsetu, co oznacza, że polski przemysł praktycznie nic na niej nie zyska. Offset to metoda transakcji stosowana w momencie, gdy jeden z partnerów oczekuje rekompensaty za wydatki poza granicami kraju. Nie chodzi jednak o środki finansowe, a często dostęp do patentów technologicznych. I w tym aspekcie Polska nie odczuje korzyści.
Brak offsetu spotkał się z mieszanymi opiniami ekspertów. Z jednej strony byłby korzystny, z drugiej - zauważają, że w przypadku umów z USA jest to sytuacja dość typowa. Ponadto, w wyniku międzynarodowego porozumienia Joint Strike Fighter (umowa kooperacji przy budowie F-35) wybrane są już kraje, które wcześniej włączyły się do programu. Warto wspomnieć, że zakup 32 myśliwców F-35 będzie się wiązał dla Polski z dodatkowymi kosztami modyfikacji infrastruktury.