Rząd poinformował w środę o odwołaniu zajęć w szkołach, przedszkolach i żłobkach do 25 marca. To oznacza, że setki tysięcy dzieci zostanie w domach i np. nie będą jadły obiadów w szkolnej stołówce. Część rodzin więc - nawet jeśli jeszcze kilka dni temu miała dystans do robienia zapasów - dziś zaczyna się "zbroić" w dodatkowe produkty.
Tym bardziej, kiedy z rządu czy od służb sanitarnych płyną jasne komunikaty, aby w miarę możliwości unikać dużych skupisk ludzi - którymi są także sklepy. Wielu Polaków woli zrobić więc większe zakupy niż zwykle, aby w kolejnych dniach (gdy ryzyko zakażenia może być wyższe) nie mieć potrzeby pojawiania się w sklepie. Wzmożony popyt dotyczy nie tylko żywności o długim terminie przydatności (np. makarony, ryż, kasze, konserwy), ale też np. o papier toaletowy, pieluchy czy mydło.
Żeby nie było wątpliwości - w wielu miejscach w Polsce w sklepach jest spokojnie. Ale do naszej redakcji dochodzą także bardziej niepokojące sygnały.
Na parkingu brak miejsc, kolejki do połowy regałów
- to relacja z jednego z podwarszawskich Lidlów.
W Dino szarpią się o żel antybakteryjny
- to z kolei głosy z Wielkopolski.
Armagedon. W Rossmannie nie ma papieru toaletowego, podpasek, ręczników papierowych, prawie nie ma pampersów
- to relacja ze Świętokrzyskiego.
Wzmożony ruch jest także w niektórych sklepach prowadzących sprzedaż hurtową, np. Selgros czy Makro.
W niektórych sklepach półki i lodówki już wieją pustką. W innych, biorąc pod uwagę zawartość wózków zakupowych, niebawem może do tego dojść.
. .
Pewne zapasy, które i tak się nie zepsują (typu: środki czystości, jedzenie z długim terminem przydatności) oczywiście można robić. Ale o nieprzesadzanie prosi m.in. minister rozwoju Jadwiga Emilewicz.
Nie ma potrzeby robić impulsywnych, nadmiarowych zakupów. Cała branża produkująca żywność w Polsce jest zaangażowana na około 80 proc. swoich mocy produkcyjnych. Mamy jeszcze potencjał, żeby produkować więcej