W obozie władzy nie ma jednomyślności w podejściu do środków z Krajowego Planu Odbudowy. Stanowisko, które przedstawia m.in. ministerka finansów Magdalena Rzeczkowska, skrajnie różni się od teorii wygłaszanych przez polityków Solidarnej Polski.
Szefowa resortu finansów w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" stwierdziła, że kwestia pozyskania pieniędzy z KPO jest "nagląca". - Pozyskane środki pozwolą państwom członkowskim budować nowoczesną i odporną na kryzysy gospodarkę - powiedziała.
Przedstawicielka rządu jednoznacznie odniosła się też do kwestii korzyści wynikających z członkostwa w UE. - Od 2004 roku, gdy weszliśmy do Unii Europejskiej, nasz bilans w rozliczeniach z UE jest dodatni. Polska otrzymała trzy razy tyle środków, ile wpłaciła. Dlatego na koniec października tego roku bilans wyniósł 150 mld euro. Łącznie otrzymaliśmy 226 mld euro. A nasze składki wyniosły 70 mld euro - stwierdziła.
Politycy Solidarnej Polski w kontekście środków z Krajowego Planu Odbudowy ścigają się z kolei na absurdalne wypowiedzi. - Te pieniądze są znaczone do wzmocnienia niemieckiej gospodarki na niemieckie wiatraki, niemieckie piecyki gazowe i realizują niemiecki pomysł na UE - stwierdził w rozmowie z Polskim Radiem 24 Michał Woś, dawny minister środowiska i podsekretarz stanu w resorcie sprawiedliwości.
Wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski i wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta w dyskusji, która rozgorzała na Twitterze stwierdzili natomiast, że Polska będzie dopłacać do KPO, a zgoda na Plan to "transfer suwerenności". I te wypowiedzi wzbudziły zdecydowany sprzeciw w samym obozie władzy. "Kolejny raz słyszę fake news, że środki z KPO są jak lichwiarski kredyt" - napisał minister rozwoju Waldemar Buda.
KPO ma wielu obrońców. Wśród nich jest Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju. "Uruchomienie KPO o wartości 35,4 mld euro (165 mld zł) jest dla Polski bardzo opłacalne" - napisał w mediach społecznościowych. "KPO będzie stanowić aż 20 proc. inwestycji publicznych w gospodarce przez cztery lata" - argumentował. "Na długo pozostaniemy beneficjentem netto budżetu Unii Europejskiej [...], więc KPO to prawdziwe granty" - dodał.
Jego zdaniem Polska potrzebuje inwestycji KPO i reform zwiększających konkurencyjność gospodarki, "żeby utrzymać wysokie tempo rozwoju, silny bilans płatniczy przy wyższych wydatkach na obronność oraz dokonać transformacji cyfrowej i energetycznej". "Rozpoczęcie KPO leży w naszym interesie" - podsumował Paweł Borys. Jak widać, nie wszyscy w obozie władzy podzielają ten pogląd.
Kwestię środków z KPO w rozmowie z next.gazeta.pl skomentował też Piotr Kuczyński, ekonomista. - Pieniędzy z KPO oczywiście w tym roku nie będzie. Pozostaje pytanie, czy będą przed wyborami, czyli przed listopadem 2023 roku - stwierdził.
- Niestety, tutaj analityk jest bez szans, bo to zależy od decyzji jednego człowieka, czyli prezesa Jarosława Kaczyńskiego - dodał.
Jak wyjaśnił, unijnych pieniędzy gospodarka potrzebuje. - Ale czy potrzebuje tego PiS? Ja uważam, że rządzącym też by się przed wyborami te środki przydały, ale tu wracamy do początku - decyzja zależy od jednego człowieka, którego logika może działać inaczej - podsumował Piotr Kuczyński.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl