Podłączyć się

Mój pierwszy kontakt z Internetem wydarzył się w czasach, kiedy poza naukowcami o Sieci wiedzieli w Polsce tylko bardzo zagorzali entuzjaści komputerów. Dostęp do niej nie był legalny, ale nie był też całkiem nielegalny. Teraz, po prawie dwudziestu latach mogę już podzielić się tym wspomnieniem.

To była druga połowa 1992, kolega Bartłomiej przyszedł z elektryzującą wiadomością. Nie mógł jej wykorzystać sam, gdyż brakowało mu jednego kluczowego zasobu. Wiadomość brzmiała: jak się zadzwoni nim na pewien numer na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, to można się połączyć . Ja byłem potrzebny do spółki, bo Bart nie miał telefonu.

Znaliśmy już wtedy BBS-y, jeśli czasami udało się pożyczyć modem, podłączałem się do prowadzonego przez Rafała Maszkowskiego NCU BBS, z "Bajtka" i "Komputera" znaliśmy modemową sieć pocztową Fido. Ale gdzieś tam było coś więcej - wiedzieliśmy to z filmów. Ale jak to miało wyglądać?

Wyglądało to tak, że trzeba było w jednym miejscu zgromadzić telefon, modem, peceta i specjalny program KA9Q . Pecet był potrzebny, bo KA9Q nie działał na mojej Amidze. Po wytłumaczeniu rodzinie, żeby do odwołania nikt nie podnosił słuchawki telefonu, podłączyliśmy pożyczony modem (2400 bitów na sekundę), odpaliliśmy "blaszaka" (klon PC AT z procesorem 80286 12MHz i chyba megabajtem pamięci), KA9Q i połączyliśmy się z tajemniczym numerem. Zadziałała magia i zostaliśmy połączeni.

KA9Q miał interfejs niewyobrażalny dla dzisiejszych internautów - kilka przełączanych kombinacją klawiszy, wirtualnych ekranów tekstowych, na których wpisywało się kilkuznakowe komendy z długimi parametrami. Jeśli komenda została wpisana poprawnie, program łączył się ze zdalnym komputerem za pomocą usługi Telnet (pozwalającej na pracę na odległym komputerze jeżeli użytkownik miał tam konto), albo FTP - pozwalającą na pobieranie plików. Ta druga funkcja interesowała nas dużo bardziej. Po zdalnym serwerze poruszaliśmy się innymi komendami, czekając kilka-kilkanaście sekund na reakcję.

Nie było katalogów, wyszukiwarek, stron internetowych, mieliśmy kilka adresów na początek, pamiętam garbo.uwasa.fi (istniejące do dzisiaj archiwum bezpłatnego oprogramowania dla systemu MS-DOS - prekursora Windows). Po połączeniu się z takim komputerem pobieraliśmy udostępnione na nim spisy dostępnych tam plików, które przeglądane już lokalnie pozwalały wybrać, w co zainwestujemy czas ściągania (jeden kilobajt ściągał się w około trzech sekund, co dawało maksymalnie 20kB na minutę, przeciętne archiwum z programem dla peceta ściągało się kwadrans do godziny). W pierwszej kolejności szukaliśmy list innych serwerów, później były długie dyskusje kto co ściąga i ile to zajmie. Na szczęście TPSA nie rozliczała jeszcze czasu połączeń lokalnych, jeśli nic nie rozłączyło, cała noc kosztowała jeden impuls. Przez cały czas nerwowo sprawdzaliśmy osiągane prędkości transmisji i ręcznie wznawialiśmy zerwane połączenia.

Łączyliśmy się serwerami FTP dającymi otwarty dostęp do swoich zasobów. Takie serwery funkcjonują do dzisiaj, wymagają logowania się, ale jeśli jako nazwę użytkownika poda się "anonymous" a jako hasło - zwyczajowo adres e-mail, wpuszczą do części publicznej - zazwyczaj katalogu z bezpłatnym i otwartym oprogramowaniem, wydzielonym na wolnym dysku jakiegoś mniej wykorzystywanego komputera. Publiczne serwery FTP istnieją do dzisiaj, największe z nich, z pobocznych przedsięwzięć stały się znanymi firmami zajmującymi się dystrybucją bezpłatnego oprogramowania. Współcześnie dostęp do samej usługi FTP jest zwykle niewidzialny dla użytkownika - przekierowana ze strony WWW skierowana na taki serwer przeglądarka loguje się i pobiera plik identycznie jak w wypadku serwera usługi WWW.

Nie mieliśmy e-maila, jako hasło podawaliśmy "Ken sent me" - hasło znane z gry "Leisure Suit Larry" i zastanawialiśmy się czy administratorzy serwera uśmiechną się widząc je w dzienniku pracy systemu. W każdym razie działało.

Na kilku z list serwerów przewijało się duże archiwum nazywane Simtel (dziś dostępne jako simtel.net ). Adres brzmiał wstmr.army.mil, albo jakoś bardzo podobnie. Popatrzyliśmy na siebie i połączyliśmy się. Każdy serwer po połączeniu wyświetlał informację powitalną. "Simtel" przedstawił się jako White Sands Test Missile Range (wojskowy poligon rakietowy White Sands w Nowym Meksyku). Nawet wojskowi, w duchu internetowej wolności, udostępniali publiczny serwer FTP.

Poczuliśmy się jak w filmie.

Więcej o: