Ostatnie lata to pasmo sukcesów polskiej branży gier. Według polskiego rządu może być jeszcze lepiej, jeśli rodzimi twórcy otrzymają pomoc od państwa. Agencja Rozwoju Przemysłu powołała spółkę ARP Games. Jej głównym zadaniem jest finansowe i merytoryczne wsparcie start-upów działających na rynku gier wideo - pisze portal wyborcza.biz. Warto się zastanowić, czy takie wsparcie państwa jest koniecznie i niezbędne.
Badawcza firma Newzoo zakłada, że polski rynek gier wart jest ponad 400 mln dolarów. Jeszcze większe wrażenie robią budżety i zyski, jakie osiągają rodzime produkcje. CD Projekt RED zainwestował w Wiedźmina 3 306 mln zł, a wydanie gry w ubiegłym roku pozwoliło zakończyć 2015 z rekordowym przychodem w wysokości 798 mln zł i zyskiem netto na poziomie 342 mln zł. CD Projekt RED nie jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Techland, twórcy serii Dead Island czy Dying Light, w planach ma dwa kolejne tytuły, na które przeznaczy w sumie 300 mln zł. Mniej udane i także nieco mniej popularne Lords of the Fallen od CI Games i tak kosztowało 32 mln zł. Właśnie tyle najwięksi wydają na produkcję swoich gier.
Głównym założeniem ARP Games jest jednak wspieranie mniejszych, choć nie wiadomo, jakim budżetem nowo-powstała spółka ma dysponować. Pomysł wydaje się dobry, ale już na starcie jest spóźniony. Polski rynek gier sam zauważył problem i znalazł rozwiązanie. CDP.pl i Techland utworzyły własne spółki, zajmujące się wydawaniem i promocją mniejszych, niezależnych produkcji. Podobnie działają też mniejsze firmy - 11bit studios czy PlayWay "zbiera” małe projekty, inwestuje w nie i wraz z ich twórcami pomaga wydać na światowym rynku. Wykorzystują do tego swoje doświadczenie i renomę.
Warto więc zadać sobie pytanie: której grze będzie łatwiej? Tej, którą wspiera np. Techland, znany na świecie od lat, czy nowa, rządowa spółka? Wsparcie małego studia to nie tylko finanse, ale też promocja na zagranicznych targach, dotarcie do mediów, organizowanie pokazów. To rzeczywiście dla mniejszych, niezależnych ekip jest problem, ale trudno będzie rozwiązać go spółce od razu, nie mając dużego doświadczenia.
Klabater fot. Klabater
Warto też wyjaśnić, że polskie gry nie powstają wyłącznie z prywatnych budżetów firm. Z dotacji korzysta wiele rodzimych ekip, nawet ci najwięksi. Unijne i państwowe wsparcie już jest więc.
- Dość kuriozalnie to wygląda gdy na największych targach na świecie są stoiska narodowe Iranu, Belgii czy Szwajcarii, czyli państw niekoniecznie słynących z produkcji gier, a brakuje stoiska polskiego - mówił Michał Stępień, szef studia Jujubee, cytowany przez Spider's Web. Pomysł, by polskie tytuły doczekały się własnych stoisk na targach (nie tylko growych), wydaje się dobry, ale warto zadać sobie pytanie: czy taka promocja przełożyła się na lepsze wyniki gier z Iranu, Belgii czy Szwajcarii? Owszem, wystawiającym się łatwiej uzyskać branżowe kontakty, ale do wypromowania gry niezbędna jest cała marketingowa machina i przede wszystkim jakość wystawianej produkcji. Obecność na targach może pomóc, ale wydaje się, że bez zaplecza - które coraz więcej polskich wydawców zapewnia - i tak będzie mało skuteczna.
Wątpliwości budzą też kolejne założenia ARP Games. Nowa spółka chce skupić się na "działalności produkcyjnej w zakresie gier, tworzeniu oprogramowania”. Istnieje ryzyko, że w takich przypadkach ważniejsza będzie nie jakość, a temat.
Polska branża już to przerobiła. Music Master: Chopin powstał dzięki wsparciu finansowemu polskiego Ministerstwa Kultury. Efekt? Średnio udany, bo gra dostała sporo kiepskich recenzji. We współpracy z Narodowym Instytutem Audiowizualnym miała powstać produkcja o Lechu Wałęsie - do dziś nie wiadomo, co się z nią dzieje, być może tytuł porzucono ze względów politycznych. Chęć wykorzystania nośnego, patriotycznego tematu nie powiodła się również w przypadku Uprising 44, gry traktującej o Powstaniu Warszawskim. Tworzenie gier na zamówienie lub żeby wykorzystać je w celach naukowych jest bardzo ryzykownym przedsięwzięciem, by nie powiedzieć, że z góry skazanym na porażkę.
Dying Light kupiło 8 mln ludzi Materiały prasowe Techlandu
Dużym problemem będzie też wybór gier, które mają dostać finansowe wsparcie. Nie da się przewidzieć, która osiągnie sukces, która będzie innowacyjna, które pomysły się przyjmą, a które w dniu premiery będą nieoryginalne i kiepskie. Branża gier jest bardzo ryzykowną i nieobliczalną. Inwestuje się coraz więcej pieniędzy, ale tylko nieliczni zarabiają miliony. Wielu ma problem, by wyjść na zero lub pozwolić na sfinansowanie kolejnych projektów. Jak w takich warunkach ma działać rządowa spółka? Wspierać ambitne tytuły, których nie chce wydać prywatny wydawca, czy może szukać takich gier, które się sprzedają? Ale przecież i to nie daje gwarancji, że tytuł się zwróci. Czy za pieniądze podatników powinno się ryzować stratę sporej sumy pieniędzy?
Nie mówiąc już o tym, że pieniądze dostaliby ludzie bez doświadczenia albo bez większych umiejętności, przez co wsparte projekty okazałyby się klapą, albo w ogóle nie ujrzałyby światła dziennego. Tak było w przypadku "innowacyjnych stron”, które w większości nie zrealizowały zakładanych celów. Z analizy portalu mambiznes.pl wynikało, że większość start-upów, które uzyskały dotacje w 2008 roku, już nie działa. Otrzymanie zbyt dużej liczby pieniędzy może pogrążyć studio, co widzimy na przykładzie Kickstartera. Niedoświadczeni twórcy nie są w stanie poradzić sobie z presją i "innowacyjnymi” funkcjami, którymi się chwalili, by zwrócić na siebie uwagę. Takie ryzyko istnieje także w przypadku publicznego wsparcia.
Czy w takim razie polską branżę gier należałoby zostawić samą sobie? Niekoniecznie. Z rozmów z polskimi twórcami wynika, że chcieliby ułatwień związanych z prowadzeniem własnej działalności, radzeniem sobie z biurokratycznymi przepisami czy wypełnianiem wniosków o dotację. Nie chcą jednak specjalnych przywilejów, a raczej usprawnienia istniejących przepisów czy zmniejszenia podatków, tak by na tym mogli skorzystać inne branże.