Przyznam się do czegoś i miejmy to z głowy: nie byłem fanem FIFY 16. Powiem więcej, ubiegłoroczna odsłona zwyczajnie mi się nie podobała. Nie dość, że nie doczekaliśmy się niemal żadnych zmian w oprawie audiowizualnej i rozgrywce, to jednocześnie twórcom „udało się" popsuć silnik meczowy.
Dlatego też z dozą niepewności (ale i ekscytacji) oczekiwałem na kolejną odsłonę serii. A gdy nowa FIFA wreszcie trafiła do moich rąk, i udało mi się rozegrać kilkadziesiąt spotkań, to wiedziałem już, że powtórki z ubiegłego roku nie będzie. FIFA 17 jest świeża i ekscytująca – choć wciąż nie doskonała.
Fifa 17 fot. D. Maikowski
FIFA 17, to przede wszystkim nowy silnik Frostbite. Ten sam, który EA wykorzystała w w nowej odsłonie Battlefielda. Przesiadka z „leciwego" Ignite'a wyszła grze na dobre. Nie ma mowy o żadnej graficznej rewolucji, ale zmiany są bardziej niż zauważalne.
EA popracowała nad modelami zawodników, którzy nie tylko prezentują się lepiej, ale i poruszają się po boisku bardziej realistycznie. Poprawiono system kolizji, co gołym okiem widać w sytuacji, gdy drobniejszy piłkarz (np. David Silva) natknie się na dobrze zbudowanego rywala (np. Zlatana Ibrahimowića). Prawa dynamiki Izaaka Newtona jeszcze nigdy nie działały tu tak dobrze.
Fifa 17 fot. D. Maikowski
Nowy silnik meczowy to również nowa jakość kontroli nad piłką. Wydaje się, że w tym roku twórcom udało się znaleźć odpowiedni balans. Z jednej strony, futbolówka nie klei się już do nogi zawodnika, tak jakby była przyspawana do jego buta. Z drugiej, przy odrobinie wysiłku, można ją okiełznać, o ile przez cały mecz nie biegamy z wciśniętym przyciskiem sprintu. Czego autor powyższego tekstu musiał się oduczyć.
Liftingu doczekały się także oprawa meczowa, stadiony oraz trybuny, choć te wciąż bardziej przypominają kartonową dekorację, aniżeli tysiące rozśpiewanych kibiców.
I jeszcze jedno. Dzięki Frostbite boisko z perspektywy kamery meczowej prezentuje się znakomicie. Momentami czułem się, jak podczas oglądania transmisji z rozgrywek Premier League. Może poza momentami, gdy kamera nie nadążała za sytuacją na murawie, co w przypadku gry piłkarskiej jest sytuacją absolutnie niedopuszczalną.
FIFA 17 fot. D. Maikowski
Jak nowy silnik sprawdza się w praktyce? Zdecydowanie lepiej od poprzednika. Mam na liczniku już około 100 rozegranych spotkań i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że czasy tzw. „pin-balla" powoli odchodzą do przeszłości.
Rozgrywka jest bardziej różnorodna, co zachęca nas do przeprowadzania większej liczby niekonwencjonalnych akcji. Sprint prawym skrzydłem i dośrodkowanie „na ślepo" nie są już gwarantem zdobycia bramki. Podobnie jak prostopadłe podanie za linię obrony, bez którego mój „skill" w FIFIE spada o jakieś 50 procent.
FIFA 17 to również większa inteligencja zawodników. Partnerzy z drużyny chętnie włączą się w naszą „małą gierkę", a sterowani przez komputer przeciwnicy co jakiś czas zaskoczą nas niekonwencjonalnym dryblingiem, podaniem czy strzałem.
Jeśli mogę się do czegoś przyczepić, to do stałych fragmentów gry. Nie rozumiem, dlaczego EA znów serwuje nam rewolucję w tym zakresie. W FIFIE 17 „dostało się" przede wszystkim rzutom karnym, które są przekombinowane, a ich wykonywanie przypomina rozbrajanie bomby przez sapera. Z drugiej strony, rzuty wolne zostały mocno. uproszczone. Teraz na murawie pojawia się celownik, który pozwala nam precyzyjnie określić, w które miejsce ma trafić futbolówka.
FIFA 17 fot. D. Maikowski
Tryb fabularny w grze sportowej? Dotychczas tego typu pomysły nie wychodziły nikomu na dobre. Wystarczy wspomnieć NBA 2K16 i tryb „Livin ‘Da Dream", który spotkał się z bardzo chłodnym przyjęciem ze strony recenzentów i graczy.
Czy EA wyciągnęła wnioski z porażki kolegów z 2K Games? Zdecydowanie tak. „Droga do sławy" (ang. The Journey) to coś, na co w FIFIE czekałem od lat. Historia Aleksa Huntera, młodego chłopaka z Clapham, który stawia pierwsze kroki w Premier League, nie będzie pretendować do przyszłorocznych Oscarów, ale daje mnóstwo frajdy.
Z przyjemnością kierowałem losami Aleksa Huntera, poprawiałem jego umiejętności na treningach, realizowałem polecenia trenera na boisku, uczestniczyłem w pomeczowych konferencjach prasowych, a przede wszystkim - strzelałem bramki. Dużo bramek.
FIFA 17 fot. D. Maikowski
"Droga do sławy" to świetnie opakowany produkt. Głównie dzięki pokaźnej liczbie umów licencyjnych, które znajdują się w rękach EA. Na swojej drodze Hunter spotyka prawdziwych zawodników, trenerów i rozgrywa mecze na świetnie odwzorowanych stadionach Premier League. Fabułę „Drogi do sławy" napędzają przyjemne przerywniki filmowe, a dodatkowym urozmaiceniem jest odpowiednik Twittera, za pośrednictwem którego fani i koledzy z drużyny komentują poczynania Huntera.
Oczywiście kariera Huntera rozwija się w sposób liniowy, i nie mamy wielkiego wpływu na zakończenie samej historii. Zupełnie nie przeszkadzało mi to jednak w rozgrywce. Powiem więcej – czekam na kontynuację tej historii w FIFIE 18. Jest na to szansa, bo twórcy „The Journey" otworzyli przed Hunterem nową fabularną furtkę.
FIFA 17 fot. D. Maikowski
FIFA 17 to oczywiście nie tylko „Droga do sławy", ale i kilka innych trybów rozgrywki – od meczów towarzyskich przez tryb FIFA Ultimate Team (w tym roku doczekał się kilku nowości), tryb kariery a skończywszy na rozgrywce wieloosobowej. I tu sprawy się komplikują, bo o ile FIFA 17 w trybie jednoosobowym to produkt niemal kompletny, to w przypadku rozgrywki online wygląda to nieco gorzej.
Wszystko przez lagi. Nie chodzi nawet o sytuacje, gdy mecz zawiesza się na 2-3 sekundy, a potem okazuje się, że przeciwnik jest w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Prawdziwy problem to towarzyszące mi przez cały mecz uczucie, że znajduje się pół kroku za akcją. Responsywność zawodników podczas grania online momentami woła o pomstę do nieba, a lagi potrafią zepsuć nawet najciekawiej zapowiadający się mecz. Mam nadzieję, że EA weźmie się za poprawę wydajności serwerów gry.
FIFA 17 fot. D. Maikowski
FIFA 17 to krok w dobrym kierunku. Na uwagę zasługuje nowy silnik meczowy, który wpływa nie tylko na oprawę graficzną, ale również urozmaica samą rozgrywkę. Bardzo dobrze sprawdził się nowy tryb „Droga do sławy", który wykorzystuje „licencyjną potęgę" EA. Jeśli nie wspomniałem wcześniej o świetnej, to wspominam teraz. Dzięki FIFIE 17, poznałem kilku nowych artystów, których albumy dołączą do mojej kolekcji w Spotify.
Jest świetnie, ale nie doskonale. Wciąż nie przekonuje mnie polski komentarz w wykonaniu Dariusza Szpakowskiego i Jacka Laskowskiego. Liczę, że w końcu doczekamy się w tym względzie powiewu świeżości. Jestem przekonany, że w Polsce jest co najmniej kilku komentatorów, którzy w FIFIE poradziliby sobie znacznie lepiej.
EA wciąż nie poradziła sobie również z irytującymi lagami w trybach wieloosobowych. To musi się zmienić, bo choć w FIFĘ fajnie gra się samemu, to jednak nic nie cieszy tak, jak rywalizacja z „żywym" przeciwnikiem. I nic nie psuje tej radości tak, jak lagi.
Tymczasem, wracam pomóc Aleksowi Hunterowi w zdobyciu Mistrzostwa Anglii i korony króla strzelców. Do zobaczenia na boisku!
OCENA: 8,5/10
Egzemplarz gry do recenzji dostarczyła firma Sony Interactive Entertainment Polska. Recenzja dotyczy wersji gry na konsolę PlayStation 4.