Można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy frajerami. Posłusznie sięgamy po karty kredytowe i płacimy za szereg elektronicznych dóbr: Netflixa, Spotify, transmisje sportowe. Do głowy nam nie przyjdzie, że to wszystko można mieć za darmo, albo za ułamek ceny.
Lgniemy do Facebooka jak ćmy do światła nie dostrzegając, że gdzieś w odmętach internetu czeka inna społeczność. Czytamy mainstreamowe media nie dopuszczając myśli istnienia innych, naprawdę niezależnych.
Wszystko, o czym sobie zamarzysz, jest dostępne w cyfrowym supermarkecie. Dożywotnie konto na Netflixie? Dwa dolary. Numer cudzej karty? Pięć. Prawo jazdy, paszport, dyplom uczelni? Nieco więcej. Wystarczy wrzucić do wirtualnego koszyka i zapłacić ulubioną walutą pirata – bitcoinem.
Gdzie można znaleźć to wszystko? W ukrytym internecie, który stanowi 96 proc. wszystkich jego zasobów. Istnieje obok znanych nam 4 proc. wypełnionych przez Google i Facebooka.
To, co niewidzialne, zawiera całą masę informacji, którą można podzielić na dwa obszary: Deep Web i Dark Web - ukrytą sieć buntowników, prześladowanych przez władze, przestępców, naukowców, hakerów.
Niewidzialnego internetu nie możemy odwiedzić bez odpowiedniego "wehikułu". Jest nim przeglądarka Tor, która pozwala poznać zawartość wirtualnej sieci The Onion Router. Korzysta ona z trasowania cebulowego. Oznacza to, że dane wędrują przez zupełnie inną sieć, w sposób rozproszony i szyfrowany.
Większość niewidocznych zasobów to Deep Web, czyli "ukryta sieć". Co zawiera? To wszechświat równoległy, w którym dostępne są przede wszystkim mniej lub bardziej uszeregowane dane, archiwa, informacje wyrzucone przez "normalny internet" na śmietnik. A także nieco dziwaczne odpowiedniki wyszukiwarek, portali społecznościowych i stron z niemądrymi zdjęciami. Deep Web dysponuje kilkoma wyszukiwarkami, większość zasobów jest jednak dostępna tylko dla wtajemniczonych. Musisz wiedzieć, do których drzwi zapukać.
Klon Twittera Deep Web
Deep Web to podziemie, z którego korzystają osoby unikające serwisów powszechnie dostępnych. Zarówno ci, którzy dbają o anonimowość, jak i ci, którzy mają problemy z prawem. To miejsce pozwoli zatrudnić hakera, albo zobaczyć treści, które z "normalnych" serwisów administrator usunąłby po minucie.
Nie brakuje tu też projektów z pogranicza sztuki, prowokacji. Deep Web pełen jest dziwacznych pokojów tajemnic, w których na znudzonego normalną siecią widza czekają zagadki. Dziwne, mroczne, niepokojące. Właśnie takie odczucia będzie mieć osoba zagłębiająca się w Deep Web.
Deep Web Fot. YouTube
W Deep Webie można też znaleźć nieocenzurowane zdjęcia z miejsc zbrodni i inne treści, które w normalnej sieci uznano by za przekraczające granice.
I to działanie na skraju legalności odróżnia Deep Web od drugiego składnika "niewidzialnego internetu", którym jest Dark Web.
Dark Web to po prostu obszar, który zawiera treści jednoznacznie nielegalne. I to właśnie przez nie Dark Web stał się słynny, a o Deep Webie mało kto słyszał.
Ogłoszenia na portalu dostępnym w Dark Webie Fot. YouTube
O tym jak niebezpieczne są zabawy z Dark Webem i dlaczego zarówno jego twórcy, jak i klienci, starają się ukryć, świadczy historia Rossa Ulbrichta. W 2011 r. założył serwis Silk Road. Internetową giełdę, na której można było kupić wszystko – numery kart kredytowych, narkotyki, broń. Twórcy serwisu nie przeszkadzały nawet ogłoszenia płatnych morderców.
Błyskawiczna popularność portalu przyniosła jego twórcy, ukrywającemu się pod pseudonimem Dread Pirate Roberts, gigantyczne pieniądze. Obroty nielegalnej giełdy sięgnęły blisko miliarda dolarów.
Popularność Silk Road nie uszła jednak uwadze federalnych. Konta na jego portalu założyli agenci FBI. Jeden z nich udawał mordercę do wynajęcia. Właśnie do niego Dread Pirate Roberts wysłał zlecenie pobicia jednego ze swoich współpracowników, z którym pokłócił się o pieniądze. Zanim jednak oprawca wziął się do roboty, zleceniodawca zmienił zdanie. Postanowił zabić swojego dawnego partnera.
Federalny tajniak przysłał Ulbrichtowi sfabrykowane zdjęcia ofiary. W "nagrodę" otrzymał kolejne zlecenie morderstwa. Ofiarą miał być inny użytkownik, który zagroził, że przekaże policji dane klientów i założyciela Silk Road. Federalni znów sfingowali zabójstwo, a Ulbrichta ponownie usatysfakcjonowało przesłane zdjęcie.
Ross Ulbricht, założyciel Silk Road Fot. YouTube/Creative Commons
FBI wiedziało już, że Dread Pirate Roberts odpowie za zlecenie dwóch zabójstw i kilka innych przestępstw. Twórca "Jedwabnego Szlaku" ukrywał się jednak w Dark Webie. Jego tożsamość nie była znana, bo mężczyzna wykorzystywał wiele maskujących narzędzi. O czymś jednak zapomniał.
Zanim Silk Road stał się popularną giełdą zaszytą w "Dark Webie" Ulbricht musiał jakoś rozreklamować swoje usługi. Musiał to zrobić w "normalnej" sieci.
Potężna maszyna wywiadowcza, jaką dysponują USA, szybko ustaliła , że pierwsze wpisy zawierające adres "Silk Road" zostały umieszczone na dwóch forach. W jednej z wiadomości pojawił się adres rossulbricht@gmail.com. Dalsze śledztwo pozwoliło potwierdzić, że to właśnie osoba, która ogłaszała się na forach, jest twórcą serwisu. W sieci znaleziono bowiem elementy tworzącego go kodu podpisane pseudonimem używanym przez Ulbrichta.
Portal Silk Road umożliwiający m.in. handel narkotykami zamknięty przez FBI Fot. Internet
Specjaliści od zabezpieczeń nie mają pewności, co wydarzyło się pomiędzy powiązaniem mężczyzny z Silk Road, a momentem jego zatrzymania. Wiadomo bowiem, że amerykańskie służby jakimś cudem dotarły do serwera zlokalizowanego w Islandii. Najprawdopodobniej w śledztwo włączyła się agencja wywiadowcza NSA (Agencja Bezpieczeństwa Narodowego). Tylko tak potężna organizacja była w stanie wytropić serwer ukryty w sieci Tor.
Schwytany w brawurowej akcji Ulbricht został skazany na dożywocie. Słysząc wyrok zalał się łzami i błagał, by dać mu chociaż starość. Stwierdził, że gdyby mógł cofnąć czas, nigdy nie wybrałby drogi, która doprowadziła go do marnego końca.
Prawda jest jednak taka, że Ulbricht doskonale wiedział, że robi coś złego i nielegalnego. Inaczej nie stworzyłby całej machiny do ukrywania zysków osiąganych z prowizji za zawierane transakcje.
Historia Rossa Ulbrichta nie odstrasza innych przestępców. Serwisy podobne do Silk Road wciąż dostępne są w sieci. Oferują niemal wszystko.
Serwis 'aukcyjny' ukryty w Dark Webie Fot. YouTube
Dark Web jest też wykorzystywany do dystrybucji najgorszego rodzaju pornografii - z udziałem dzieci. Organy ścigania co jakiś czas ogłaszają sukces w zwalczaniu tego zjawiska, ale nowe strony niestety pojawiają się w miejsce starych.
W 2015 r. australijska policja rozbiła siatkę pedofilów rozpowszechniających pornografię dziecięcą w internecie. Ze stworzonego przez nich forum korzystało 45 tys. osób.
Administrator strony ukrywający się pod pseudonimem Surf wpadł, bo używał charakterystycznego powitania. Słowa "Hiya's". Śledczym udało się namierzyć osobę, która użyła dziwnego słowa w "normalnym" internecie. Mężczyzna zaczynający wpis od "Hiya's" pojawił się na zwykłym forum. Pytał o to, w jaki sposób podwyższyć zawieszenie w swoim samochodzie z napędem na cztery koła. Nie było żadnych problemów z ustaleniem personaliów osoby, która zadała pytanie, gdyż wpis zawierał zdjęcia z numerem rejestracyjnym pojazdu.
W ten sposób ustalono, że podejrzany to 32-letni Shannon McCoole z australijskiego miasta Adelaide.
Shannon McCoole - schwytany pedofil Fot. za The Advertiser
Drugi z tropów, które mieli śledczy, to charakterystyczny pieprzyk na palcu, widoczny w niektórych kadrach pornograficznych filmów. Dzięki temu drobnemu szczegółowi śledczy uzyskali pewność, że osoba z filmów to McCoole.
Na laptopie mężczyzny odnaleziono 593 fotografie i 57 filmów zawierających pornografię dziecięcą. Większość ofiar stanowiły dzieci w wieku poniżej dwóch lat.
Zatrzymany mężczyzna podczas przesłuchania nie okazał żadnej skruchy, stwierdził nawet, że jest dumny ze swoich osiągnięć oraz osiągnięć forum. Stwierdził też:
"Gwałcenie dzieci powinno być powszechnie akceptowalne".
W 2016 roku FBI przeprowadziło jeszcze bardziej spektakularną akcję. Federalni posunęli się do niebywałego fortelu. Po przejęciu kontroli nad Playpen - największą stroną z dziecięcą pornografią, jaka istniała w Dark Webie - śledczy usprawnili jej działanie. Skuszeni użytkownicy zaczęli chętniej korzystać z zasobów serwera nie wiedząc, że oprócz filmów i zdjęć FBI podsuwa im szkodliwe oprogramowanie. Jego zadaniem była identyfikacja osób ściągających materiały.
Dalsze działania amerykańskich służb doprowadziły do zamknięcia 23 podobnych stron.
Darkweb Marta Kondrusik
Ostatnie analizy dotyczące stron ukrytych w Deep Webie dowodzą tego, że z siecią coś się dzieje. Spośród 30 tys. znanych serwisów podczas przeprowadzonych niedawno testów aktywnych było tylko 4400, czyli 15 proc. W środowisku mówi się o tym, że dla służb sieć TOR nie jest już większym problemem. Powstaje coraz więcej narzędzi, by dopaść użytkownika próbującego ukryć swoją tożsamość. Oprócz złośliwego kodu istnieją też inne sposoby analizowania cyfrowych odcisków palca. Jednym z najbardziej spektakularnych jest mierzenie szerokości czcionki wyświetlanej na stronie.
Użytkownik Dark Webu musi bronić swojej anonimowości stosując szyfrowanie. Nie może przenosić danych z komputera, na którym działa TOR. Nie może też jednocześnie używać normalnej przeglądarki. Musi pilnować na jakie strony wchodzi, a także uważać, czy podczas zwiedzania ciemnych zakątków internetu nie ma przy sobie smartfona. Jest zmuszony szyfrować dysk i cały czas myśleć o tym, czy za to co robi spotka go kiedyś kara.
Wycieczka do niewidocznego internetu nie za bardzo mi się spodobała. Wolę nasz rozświetlony świat, w którym wszystko jest prostsze. Chociaż niekoniecznie warte uwagi.