Kilka lat temu, gdy producenci smartfonów nauczyli się "upychać" ogromną liczbę punktów światłoczułych na niewielkiej matrycy, rozkręcił się wyścig na megapiksele. Aparaty w telefonach były (przynajmniej w teorii) coraz bardziej szczegółowe, a fotografie ważyły coraz więcej, ale za tym wszystkim niekoniecznie podążała lepsza jakość zdjęć.
Na szczęście trend ten przeminął i do smartfonów powróciły sensory o rozdzielczościach ok. 12 Mpix. Powszechnie uważa się, że mniej więcej tyle potrzeba, aby matryca zapewniała dobrą jakość obrazka przy dużej ilości szczegółów.
Minęło trochę czasu i, gdy już wydawało się, że producenci nie wrócą do dziwnej praktyki "upychania" dziesiątek milionów pikseli w smartfonach - na rynku, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać słuchawki z aparatami 32, 40 czy 48 Mpix. Poprzeczkę podwyższył jeszcze kosztujący 1000 zł Redmi Note'a 8 Pro, który dostał sensor o rozdzielczości 64 Mpix.
Czy to dużo? Dla producentów najwyraźniej nie, bo w najbliższym czasie liczba pikseli w smartfonowych aparatach ma wzrosnąć jeszcze bardziej. Na przykład Xiaomi ma pokazać telefon z matrycą 108 Mpix. Nie pomyliłem się - ponad 100 milionów pikseli ma zostać "wepchnięte" do jednego aparatu w Xiaomi Mi Note 10, który w Polsce pojawi się w połowie listopada.
Redmi Note 8 Pro fot. BP
Przyczyna wojenki na megapiksele jest bardzo prosta - duże liczby lepiej wyglądają na sklepowych półkach. Osoby, które do technologicznych geeków nie należą pomyślą, że więcej znaczy lepiej. Doskonale zdają sobie sprawę producenci, którzy liczą na, że klient wybierze telefon, który ma aparat z 48, a nie 12 Mpix.
Niestety prawda nie zawsze tak wygląda, a sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Czasem aparat, który ma więcej megapikseli faktycznie może wygrać z konkurentem wyposażonym w sensor o mniejszej rozdzielczości. W wielu innych przypadkach sytuacja wygląda jednak zupełnie odwrotnie.
Wszystko dlatego, że wypełnianie sensorów światłoczułych dziesiątkami milionów pikseli jest dla jakości zdjęć szkodliwe. Cały sensor w smartfonie ma powierzchnię podobną do rozmiarów paznokcia małego palca u ręki. Zatem same piksele są niezwykle małe - zazwyczaj mają bok długości ok. 1 mikrometra, czyli 1/1000 milimetra.
Im więcej megapikseli ma aparat, tym mniejszą powierzchnię ma każdy z pikseli i tym samym mniej światła na niego pada. I odwrotnie - im mniej megapikseli tym więcej światła przyjmuje każdy z nich.
W praktyce - gdy pikseli jest za dużo, zdjęcie ma sporo cyfrowego szumu, jest nieprzyjemnie "sztuczne" i wygląda źle w trudnych warunkach oświetleniowych. Gdy jest ich za mało to i fotografia jest mało szczegółowa. Kluczem jest znalezienie złotego środka, który oscyluje w okolicach wspomnianych 12 Mpix.
Producencie oczywiście doskonale o tym wiedzą, dlatego stosują pewne sztuczki, aby zdjęcia "wyciągane" z tak szczegółowych matryc miały lepszą jakość. W trybie automatycznym oprogramowanie zamiast zbierać dane z każdego piksela z osobna łączy 4 sąsiadujące piksele. Dzięki temu otrzymujemy jeden większy piksel, a fotografia finalna zamiast 48 ma 12 Mpix, a zamiast 64 - 16 Mpix.
Oczywiście w przypadku niektórych telefonów aplikacja aparatu pozwala wykonać (zazwyczaj jest do tego dedykowany tryb) zdjęcie w pełnej rozdzielczości, jednak w praktyce wcale nie jest ono dużo bardziej szczegółowe. W przypadku testowanego przeze mnie ostatnio Redmi Note'a 8 Pro zdjęcia w trybie 64 Mpix prezentowały się niemal identyczny poziom szczegółów, jak w trybie auto, tyle, że zajmowały znacznie więcej miejsca i oferowały nieco gorszą jakość obrazka.
Niestety w przypadku nadchodzącego Xiaomi Mi Note'a 10 sytuacja może być podobnie. Nie spodziewajmy się też, że telefon ten domyślnie będzie robił zdjęcia w 108 Mpix (prawdopodobnie nie pozwoliłaby na to też rozdzielczość optyczna obiektywu). Podejrzewam, że oprogramowanie będzie łączyć 9 sąsiednich pikseli co - jak łatwo policzyć - da końcowe fotografie o rozdzielczości 12 Mpix.
Huawei Mate 30 Pro fot. Bartłomiej Pawlak / Next.Gazeta.pl
Warto wiedzieć też, że moda na megapiksele opanowała przede wszystkim smartfony ze średniej półki cenowej. Tam 48 czy 64 Mpix staje się powoli standardem. Tymczasem w tradycyjnych lustrzankach cyfrowych dalej królują sensory pełnoklatkowe (35 mm) lub w formacie APS-C (25,1 mm) mające ok. 20 Mpix. A mówimy tu przecież o matrycy wielokrotnie większej niż ta w smartfonie.
Dziwny trend nie dotknął też większości flagowych smartfonów. W takim Galaxy S10, Note 10 czy iPhone'ach 11 wciąż mamy stare dobre 12 Mpix. Oczywiście w smartfonach gigantyczną rolę gra dziś oprogramowanie, a świetnym tego przykładem jest Mate 30 Pro, który ma matrycę 40 Mpix i robi ponoć najlepsze zdjęcia wśród smartfonów dostępnych na rynku (np. wg DxOMark).
Chciałem jednak zwrócić uwagę na to, że więcej wcale nie znaczy lepiej i np. kosztujący 1000 zł Redmi Note 8 Pro nie żadnych szans z flagowcem Samsunga czy Apple, choć pikseli ma ponad 5 razy więcej. Dlatego zamiast sugerować się cyferkami lepiej zasięgnąć opinii recenzentów lub znajomych, którzy dany telefon testowali.
Czytaj też: Bitwa smartfonów. Samsung Galaxy S10, iPhone 11, a może Xiaomi Mi 9T Pro? Wybraliśmy najlepsze modele