Informację przekazał na Twitterze ekspert ds. bezpieczeństwa w Google, Shane Huntley. Jak podaje, irańscy hakerzy wzięli sobie na cel kampanię wyborczą starającego się reelekcję Donalda Trumpa. Atak wymierzony był w sztabowców, a celem hakerów skrzynki mailowe pracowników kampanii.
Chińscy hakerzy skupili się natomiast na członków sztabu starającego się o prezydencki fotel Joe Bidena z Partii Demokratycznej. Sposób ataku był bardzo podobny, a celem przestępców również skrzynki e-mailowe pracowników kampanii polityka.
Huntley dodał, że oba ataki najpewniej się nie powiodły. Dodał, że jego zespół przestrzegł użytkowników atakowanych skrzynek przed atakiem i powiadomił służby federalne.
Nie wiadomo czy oba ataki są ze sobą powiązane. Nie jest też jasne, czy odbyły się za przyzwoleniem (lub na zlecenie) rządów obu krajów. Google nie podał dodatkowych szczegółów, ale oznajmił, że nie ma dowodów na to, aby którykolwiek z ataków się powiódł. Firma potwierdziła też, że powiadomiła już odpowiednie organy ścigania. Pracownikom obu kampanii prezydenckich poleca natomiast wykorzystanie dodatkowych opcji zabezpieczenia skrzynek mailowych na wypadek przyszłych prób włamania.
Przedstawiciel kampanii Bidena przekazał serwisowi The Verge, że pracownicy kampanii "byli świadomi próby wyłudzenia informacji" i byli na potencjalne ataki wcześniej przygotowani. Dodał, żę "traktują cyberbezpieczeństwo poważnie i są wyczuleni na takie zagrożenia".
Rzecznik kampanii Trumpa również przyznał, że zespół urzędującego prezydenta był świadomy ataków, poważnie traktuje cyberbezpieczeństwo i "nie szczędzi środków ostrożności". To zresztą nie pierwszy cyberatak wymierzony w Donalda Trumpa. W zeszłym roku hakerzy (również z Iranu) bezskutecznie starali się dostać do wiadomości mailowych prezydenta USA.
Jednym z najgłośniejszych incydentów tego typu miał miejsce w 2015 roku, kiedy rosyjscy hakerzy zdołali ukraść tysiące maili z Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej.