Szanghaj, największe miasto w Chinach, zamieszkiwane przez 25 mln ludzi, już drugi tydzień objęte jest ścisłym lockdownem. W ostatnim czasie gwałtownie wzrosła tam liczba zachorowań na COVID-19, wywołana bardzo zakaźnym wariantem omikron. Władze Chin stosują strategię "zero tolerancji" i wprowadzają lockdowny wszędzie tam, gdzie pojawiają się nowe ogniska SARS-CoV-2. Jak podaje Agencja Reutera, we wtorek w Szanghaju wykryto 22 348 nowych przypadków zakażeń.
Więcej informacji o koronawirusie przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Qin Chen, redaktorka serwisu Tech Node, która jest w Szanghaju i od tygodni żyje w lockdownie, opisała na Twitterze przebieg epidemii w mieście. Jak czytamy, na początku marca Szanghaj powiadomił o wykryciu "lokalnej infekcji". Następnego dnia w niektórych obszarach miasta wprowadzono lockdown, który trwa do dnia dzisiejszego. "To oznacza, że niektórzy mieszkańcy Szanghaju zostali zamknięci na ponad 40 dni" - pisze Chen.
11 marca władze Szanghaju wskazały, że źródłem kolejnej epidemii COVID-19 jest najprawdopodobniej hotel Hua Ting, miejsce kwarantanny w dzielnicy Xuhui, w którym wykorzystuje się stary centralny system powietrzny. W kolejnych dniach miasto zaczęło wprowadzać restrykcje w kolejnych obszarach, aż w końcu lockdown ogłoszono w całym Szanghaju.
Według Qin Chen, mieszkańcy obwiniają władze miasta za obecną sytuację. "Mnóstwo hejtu skierowano w stronę władz Szanghaju, ponieważ odnotowuje się rekordową liczbę przypadków, podczas gdy wielu mieszkańców ma problemy z zapewnieniem sobie żywności" - czytamy.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
W kolejnych wpisach wyjaśniła, że 12 kwietnia potwierdzono 22 348 przypadków zakażeń, z czego 97 proc. osób zostało odizolowanych w wyznaczonych miejscach kwarantanny. Władze Szanghaju zapowiedziały jednak w końcu poluzowanie lockdownu w niektórych obszarach.
Qin Chen tak podsumowała sytuację w chińskim mieście. "Po ponad miesiącu chaotycznego wprowadzania częściowego i całkowitego lockdownu w Szanghaju, tylko jeden pacjent poważnie zachorował, reszta z ponad 200 tys. pacjentów miała łagodne objawy lub była bezobjawowa. Czy to najlepszy sposób na wykorzystanie zasobów społeczeństwa?".
Kobieta dodaje, że teraz inne chińskie regiony wkraczają w lockdowny. I dodaje: "W ciągu miesiąca epidemia przekształciła się w debatę 'omikron kontra chińska polityka zero COVID'. Nie ma jeszcze wyraźnego zwycięzcy. Ale chińska gospodarka prawdopodobnie przegra".
Jak pisaliśmy wcześniej, odizolowani mieszkańcy Szanghaju w ostatnim czasie nie mogli wychodzić z domów nawet na zakupy spożywcze - większość musiała zamawiać jedzenie i wodę. Jednak wzrost liczby przypadków i przedłużenie lockdownu znacząco obciążyły dostawców i strony internetowe sklepów spożywczych.
Dostawy zapewniane przez miasto także były mocno opóźnione. Miejscy urzędnicy przekonywali, że Szanghaj ma wystarczające zapasy ryżu, makaronu, zboża, oleju i mięsa, ale były opóźnienia w ich dystrybucji. W sieci pojawiały się też nagrania zdesperowanych mieszkańców, którzy krzyczeli ze swoich balkonów po kilku dniach życia w zamknięciu.
Szanghaj zaczął delikatnie luzować obostrzenia i pozwolono już niektórym mieszkańcom na wyjście z domów. W poniedziałek władze oświadczyły, że ponad 7 tys. lokali mieszkalnych sklasyfikowano jako "strefy niższego ryzyka" po tym, jak przez 14 dni nie zgłoszono w nich żadnych nowych infekcji. - Mieszkańcy tych stref nadal podlegają kontrolom i wciąż będą musieli przestrzegać rygorystycznych zaleceń dot. dystansu społecznego - powiedziała miejska urzędniczka ds. zdrowia Wu Qianyu.