Amerykańskie Siły Powietrzne komentują zawirusowane drony

Nic się nie stało, nie ma się czym przejmować - mówią przedstawiciele amerykańskiej armii.

O zainfekowanych komputerach pracujących w stacjach kontrolujących amerykańskie (uzbrojone) drony zrobiło się głośno przed tygodniem . Na tyle głośno, że przedstawiciele armii USA postanowili skomentować sprawę. Ich zdaniem, w zasadzie nic złego się nie stało.

Według amerykańskich wojskowych, złośliwe oprogramowanie, wbrew wcześniejszym doniesieniom nie zawierało keyloggera (programu rejestrującego między innymi wciskane klawisze). Przyznano natomiast, że zaatakowane zostały przenośne twarde dyski pracujące w środowisku Windows. Znajdowały się na nich programy umożliwiające przesyłanie danych między poszczególnymi stacjami, z których kieruje się dronami.

Przedstawiciele armii dodali także, iż złośliwe oprogramowanie nie zostało zaprojektowane w celu przesyłania danych (w tym materiałów wideo) ani w celu niszczenia danych, plików lub aplikacji. Tajemniczy wirus został opisany jako dokuczliwa aplikacja, a nie prawdziwe zagrożenie dla przeprowadzanych operacji.

(...) Czujemy, że w tej sytuacji ważnym było odtajnienie części informacji związanych z tym wydarzeniem. Dzięki temu chcemy mieć pewność, że społeczeństwo rozumie, iż wykryty i poddany kwarantannie wirus nie stanowił zagrożenia dla naszych operacji, a możliwość kontrolowania zdalnie sterowanych pojazdów nigdy nie stanęła pod znakiem zapytania.

- mówiła pułkownik Kathleen Cook, rzeczniczka amerykańskiego Air Force Space Command.

Czy powinniśmy wierzyć w te słowa? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Warto jednak dodać, że amerykańskiej armii przydarzały się o wiele bardziej niebezpieczne wpadki. Jakiś czas temu opisywaliśmy incydent, w którym straciła ona kontrolę nad swoją bronią atomową. Więcej na ten temat przeczytać można na łamach Technologii .

Więcej o: