Wpadka Google wyszła na jaw w połowie maja , na wniosek niemieckiej organizacji która chciała wiedzieć, jakie konkretnie informacje rejestrują samochody koncernu. Wówczas zdarzeniem zainteresowało się wiele innych organizacji, między innymi francuska agencja ochrony danych. To właśnie ona podała informacje o przechwytywanych mailach i hasłach .
Samochody Google powinny przede wszystkim robić zdjęcia danej okolicy, kolekcjonować dane służące do generowania obrazu 3D oraz zbierać "podstawowe informacje o sieciach Wi-Fi" , takie jak ich nazwy czy adresy MAC. Okazało się jednak, że na nazwach nie poprzestano - ponad miesiąc temu firma przyznała, że z powodu "pomyłki programistycznej" pobierano także niektóre dane przesyłane w ramach sieci. I tu właśnie pojawia się problem.
Koncern podał, że informacje które były zbierane przez samochody pochodziły z niezabezpieczonych sieci Wi-Fi. Według danych francuskiej agencji podawanych przez IDG News , wśród danych znajdowały się także maile oraz hasła. Można przypuszczać, że "wrażliwych" informacji zebrano o wiele więcej. Google ze swej strony zachował się dość przyzwoicie - pokajał się, przyznał do winy, a Sergey Brin (współzałożyciel) oświadczył, że " dali ciała " .
Warto pamiętać, że niezabezpieczone hasłem sieci Wi-Fi pozwalają każdemu kto dysponuje odpowiednimi narzędziami i umiejętnościami na przechwycenie podobnych informacji. W przypadku Google sytuacja jest o tyle lepsza, że samochody przechwytywały strzępki danych.
Joanna Sosnowska